Igrzyska olimpijskie w Rio. Deszczowa piosenka o dysku

Nasz faworyt do medalu Piotr Małachowski zgubił na starcie jednego ze swoich największych rywali - Roberta Hartinga. Niemiecki mocarz nie wszedł do finału

Piotr nie lubi deszczu i zdaje się, że to samo można powiedzieć o wielkim Hartingu.

Można powiedzieć, że żaden olimpijczyk, który wiruje w ciasnym kole na rzutni, go nie lubi.

Piotr nie przepada za deszczem, bo wtedy zmniejsza się jego przewaga nad innymi. Ma genialne nogi, jego trener Witold Suski uważa, że Piotr w kole tańczy. A gdy pada, trzeba uważać, szybkość nóg przestaje mieć tak wielkie znaczenie. Przewagę zyskują mocarze, dwumetrowcy, z rękami do ziemi - tacy jak Christoph Harting, młodszy brat Roberta, mistrza z Londynu i trzykrotnego mistrza świata. Zaczyna się liczyć doświadczenie.

No i właśnie teraz w Rio zaczęło padać. Nawet nie padać - od rana bardzo rzęsisty prysznic oblewał stadion i betonowe koło. Na szczęście stare, betonowe koło, które chłonie wodę i zachowuje jako taką chropowatość, dzięki której buty nie ślizgają się tak jak na nowych, gładkich i ścisłych. Ile wody jest w stanie przyjąć koło, żeby nie stało się śliskie? To właśnie przez to odpadł sensacyjnie Robert Harting, który wrócił do rzutów po rocznej przerwie spowodowanej kontuzją. W finale nie wystartuje również Robert Urbanek, brązowy medalista ostatnich mistrzostw świata, ale on w tym sezonie nie rzuca równo - zdarzały mu się i wygrana w Diamentowej Lidze, i dziewiąte miejsce na mistrzostwach Europy w Amsterdamie.

- Trzeba będzie brać na finał ręczniki. Dużo ręczników. Nie liczę ile, ale wezmę, co będzie. A jak trzeba, będę wycierać koło dresem i skarpetkami - mówi Małachowski. I śmieje się przy tym trochę sarkastycznie, gdyż mokre koło to niejedyna rzecz, która mu tu nie pasuje. Nie pasowała mu też wczesna godzina eliminacji - dyskobole w jego grupie zaczęli miotać o 9.30. Godzina ta nie wydaje się może bardzo wczesna, ale trzeba wziąć pod uwagę kolejki w stołówce olimpijskiej do śniadania, kolejki do autobusu, bo nie tylko Małachowski jechał w piątek na stadion, ale kilka setek zawodników, wreszcie niemal godzinny dojazd z wioski na stadion olimpijski. No i trzeba było wziąć margines na czas rozgrzewki. Więc trzeba było zacząć od pobudki o 5.30.

Na szczęście o tej porze nie było ciepłej wody i Małachowski musiał wziąć zimny prysznic. Pomogło, otrzeźwiło i orzeźwiło. Minimum kwalifikacyjne osiągnął w drugim rzucie. Pierwszy był trochę na próbę, a trochę nieudany. W drugim była moc. - Tak, moc. Tylko nóg nie było - powiedział 33-letni Małachowski, wicemistrz olimpijski z Pekinu, mistrz świata i dwukrotny wicemistrz.

Być może nie będzie musiał się martwić o deszcz. Być może w sobotę nie będzie padać, aczkolwiek nie miało padać również w piątek. Za to trzeba się będzie zająć innymi detalami, z których istnienia kibic nie zdaje sobie często sprawy.

Małachowski i trener Suski po powrocie do wioski obejrzą zapis wideo z eliminacji. Ale nie będą się przyglądać tylko obrotom i rzutowi Piotra. Będą się też uważnie wpatrywać w boczne strefy boiska, a także w koronę stadionu podczas prób innych zawodników. Są tam chorągiewki, flagi, które dadzą podpowiedź, jak powinien wyglądać najdłuższy rzut. Stadion olimpijski ma bowiem piętra, między którymi jest przepływ wiatru. Z jakiego kierunku wieje, z jaką siłą, na jakiej wysokości jes najmocniejszy - to informacje, które mogą się okazać kluczowe. Jeśli rzuci się płasko, nie wykorzysta się powiewu, bo dysk będzie szybował poniżej przerwy między piętrami. Ale jeśli wiatr będzie wiał z niekorzystnego kierunku, to lepiej rzucić bardziej płasko, aby dysku nie zdusiło na górze. Każdy taki detal się liczy, bo Małachowski nie jest dominatorem na rzutni jak Paweł Fajdek i Anita Włodarczyk w rzucie młotem, którzy w tym roku osiągnęli po dziesięć najlepszych rezultatów na świecie, i najgroźniejsi rywale są o całe metry za nimi.

Nawet jeśli Małachowski wygrał z Christophem Hartingiem 14 finałowych starć, a przegrał tylko jedno, to wciąż różnica w metrach jest niewielka - w tym roku w najlepszych osiągnięciach obydwu zawodników wynosi zaledwie dziewięć centymetrów.

Kiedyśmy rozmawiali z Piotrem, właśnie zaczynały się eliminacje drugiej grupy - z Hartingiem. Małachowski powiedział pół żartem, pół serio: - W ogóle mam tu doskonały nastrój. Nawet poranny zimny prysznic mi się podoba. Taki rześki. Tylko gdy widzę Roberta, to mi się humor psuje.

Byłaby bardzo fajna walka, między nimi jest w tym roku remis. Ale humor pewnie się polepszy.

W piątek również startowali w eliminacjach wicemistrz świata i mistrz Europy Adam Kszczot i Marcin Lewandowski na 800 m. Adam rozegrał bieg jak wyga: bezpiecznie z tyłu, chroniąc się przed niedoświadczonymi szalonymi biegaczami, przed ostatnim wirażem objął prowadzenie i nie musiał zużywać sił na ostatnich metrach. Łatwo wygrał. Marcin musiał się trochę pomęczyć, gonić czołówkę, bo zrobiła się dziura między nią a grupą pościgową. Był drugi. W sobotę półfinały.

Najbardziej niezwykli sportowcy, którzy startują w Rio

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.