Rio 2016. Tenis. Radwańska: "Wszystko było nie tak"

- Nie lubię wymówek. Ale tu się chyba po prostu za dużo zebrało jak na jeden raz. Ponad 50 godzin podróży, przeziębienie. Gdyby tak się dało zagrać choć dzień później - mówiła po porażce z Chinką Saisai Zheng Agnieszka Radwańska (4:6, 5:7).

Rozstawiona z numerem czwartym Polka startuje w igrzyskach trzeci raz, wygrała w nich dotychczas tylko jeden singlowy mecz - osiem lat temu w Pekinie. W Londynie cztery lata temu odpadła po źle zakończonym, ale dobrym meczu z Julią Goerges. A teraz w Rio zagrała po prostu źle. I z każdym gemem była na siebie coraz bardziej zła. Gdy Saisai Zheng stanęła przed nami jeszcze trochę nie dowierzała w to, co się stało. W tak szybkie zwycięstwo, w to że publiczność - dość liczna, jak na ten etap turnieju - tak mocno trzymała jej stronę. - Nie sądziłam, że mogę zagrać tak dobrze już na tym etapie. Radwańska nie była dziś sobą - tłumaczyła. - Tak, nie grałam dobrze - mówiła Radwańska, która w drugim secie zniszczyła w złości rakietę. - Zabrakło czasu na treningi, przyzwyczajenie się do kortu. Czekam na grę w mikście - zapowiedziała.

Sport.pl: Porażka z Chinką to był taki mecz, w którym rzadko była pani sobą na korcie.

Agnieszka Radwańska: - Bardzo nie lubię się tłumaczyć. Ale tu się chyba po prostu za dużo zebrało jak na jeden raz. Trzy dni w podróży. Potem na dzień dobry od razu przeziębienie. Miałam nadzieję, że pierwszy mecz zagram w niedzielę. Niestety, nie ułożyło się tak, jak bym chciała. Byłam wściekła na korcie. Na wszystko naraz, bo to nigdy nie jest tak, że jedna rzecz wyprowadza z równowagi i trudno cokolwiek zrobić. Kort był zupełnie inny niż te do których jesteśmy przyzwyczajeni. Bardzo wolny. A ja - zamulona od samego początku. Dwa treningi na takiej nawierzchni to trochę mało. Kto by przewidział, że tak to się potoczy po Montrealu... Cierpliwości też mi zabrakło, nie ma co ukrywać... Ale w tych warunkach nie potrafiłam po prostu być cierpliwa. Tak jest na igrzyskach, że trudno coś zaplanować, tak jak w innych turniejach, wiele się dzieje. Ale dla każdego są równe warunki, nie ma co się tłumaczyć.

A co się właściwie stało, że ta podróż z Montrealu trwała tak długo?

- Było duże opóźnienie przy wylocie. Samolot do Rio, na który się przesiadaliśmy, miał poczekać, u nas na pokładzie było ponad 20 osób z taką przesiadką. Ale się nie udało. Jeszcze półtorej godziny czekaliśmy przed odlotem na pasie. Próbowaliśmy, zrobiłam biegnąc na przesiadkę taki sprint, że Bolt ma konkurencję. Z dwiema torbami przez całe lotnisko. Cała mokra dobiegam do bramki. I nic. Odesłali nas do stoiska linii, linie też nic nie zrobiły, poza daniem hotelu, i to jeszcze tak daleko, że w końcu znaleźliśmy na własną rękę. Kolejny lot znaleźli mi na piątek wieczorem. Czyli nie zdążyłabym na dzisiejszy mecz. Powiedziałam im co sądzę na ten temat i zaczęliśmy działać sami. Przez Paryż się nie dało, udało się w końcu przez Lizbonę. I to też po przejściach, bo nie chcieli mi wydać bagażu. Bagaż poleciał do Rio, a my do Lizbony. Ale okej, niech będzie. Bagaże na szczęście się nie zgubiły. Czekały na mnie w Rio, gdy tam dotarłam po trzech dniach podróży, samych zarwanych nocach. I gdy na lotnisku wsiadłam do autobusu, to akurat był alarm bombowy, a ja tuż przy wejściu. I kolejne dwie godziny spędziłam w autobusie.

Chinka była zaskoczona tym, że się jej udało zagrać tak dobrze.

- Trudno mi to ocenić, na pewno ja zagrałam słabo. Bardzo solidna, biegała jak szalona, mnie trudno było skończyć piłkę, a ona wyciągała wszystko. Trudno to nawet porównywać z porażką na igrzyskach w Londynie. Tam była inna jakość, dobry mecz. A tutaj nie. Wszystko inne.

Zagra pani miksta?

- Tak, zagram z Łukaszem Kubotem. Kierowałam się tylko tym, żeby było sprawiedliwe. W Londynie zagrałam w parze z Marcinem Matkowskim, to teraz zagram z Łukaszem.

Skandaliczne warunki w wiosce olimpijskiej. Oburzeni Polacy wyliczają: syf, robaki, brak okien i wody w łazience

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.