Igrzyska olimpijskie. Rio de Felerio

Jeśli chodzi o terminy, już wiadomo, że Brazylijczcy są najgorsi na świecie, gorsi niż ateńczycy w 2004 r. Może jeśli chodzi o świętowanie sportu, będzie lepiej, ale i co do tego są wątpliwości

Pierwsi polscy olimpijczycy zdążyli już opublikować na Facebooku kilka zdjęć ze swoich niedokończonych toalet. Zaś Nowozelandczycy nie tylko robili zdjęcia, ale też wyciągnęli z podróżnych toreb kombinerki i sami zapewnili sobie prąd, ciągnąc okablowanie po podłodze. Argentyńczycy twierdzą, że musieli się zamienić chwilowo w hydraulików, by zamieszkać w apartamentach wioski olimpijskiej, ale nie wiadomo, czy nie przesadzają, bo ich niechęć do sąsiadów z północy jest powszechnie znana. Twierdzą, że dwa z pięciu pięter przeznaczonych dla ich reprezentacji w ogóle nie nadają się do zamieszkania. Holendrzy gasili w niedzielę mały pożar, który wybuchł z powodu spięcia instalacji. Oni również wzięli sprawy w swoje ręce, jeśli chodzi o tamowanie przecieków i inne drobne roboty, ale szef ich misji stwierdził, że będą domagać się pieniędzy na naprawy. Australijczycy - między nimi i Argentyńczykami toczył się krótko żarliwy spór o to, kto ma gorzej. Zwyciężyli ci pierwsi - przeprowadzili swój własny "stress test", to znaczy odkręcili krany i spuścili wodę w toaletach na kilku piętrach jednocześnie, i wtedy okazało się, że są wielkie przecieki, na ścianach pojawiły się zacieki i było czuć gaz. Odmówili wprowadzenia się. Po krótkim strajku zostali jednak namówieni do zamieszkania w wiosce, wkrótce po szyderstwach wygadanego burmistrza Rio Eduardo Paesa, który powiedział, że podaruje im skaczącego kangura, aby ich uszczęśliwić. Australijczycy odpowiedzieli, że w rewanżu dadzą mu kangura boksującego.

Dziś w wiosce za miliard euro kilkuset robotników pracuje 24 godziny na dobę, by zdążyć przed napływem głównej fali sportowców - w sumie ma w niej zamieszkać 18 tys. ludzi, w tym 11 tys. sportowców. - Faktycznie, pierwsze osoby zastały trudną sytuację, ale (...) zapewniam, że szefowa misji Marzenna Koszewska oraz jej pracownicy, bardzo mocno współpracując i naciskając służby Komitetu Organizacyjnego, doprowadziły apartamenty do normalnego stanu - powiedział wczoraj sekretarz PKOl Adam Krzesiński.

Są to tylko drobne niedociągnięcia i niewygody. Gorzej, że 10 dni przed zapaleniem znicza organizatorzy przyznali, że tylko 19 z 31 budynków wioski zostało prawidłowo oddanych do użytku. W pozostałych nikt nie zrobił inspekcji pod kątem bezpieczeństwa. Organizatorzy powiedzieli, że wszystkie 17-piętrowce będą gotowe na czwartek. Na ostatnią chwilę wykańczane są: stadion do siatkówki plażowej, nowa linia metra łącząca plaże Copacabany i Ipanemy z główną olimpijską dzielnicą Barra de Tijuca. Pociągi ruszą w dniu otwarcia igrzysk, na razie - po wielokrotnym przesuwaniu terminów debiutu - są w fazie testów.

Według czekającej na proces odsunięcia od stanowiska prezydent Dilmy Rousseff winny opóźnień jest zarząd miasta, bo władze federalne zrobiły wszystko na czas. To zapewne prawda, ale być może tylko półprawda, bo w Brazylii konflikt tego, co miejskie, stanowe i federalne, jest wieczny. Prezydent została zaproszona na otwarcie igrzysk, ale nie skorzysta. Nie chce siedzieć obok pełniącego tymczasowo jej obowiązki (a również zapewne oficjalnego następcy do końca jej kadencji) Michela Temera, którego traktuje jak zdrajcę własnej formacji.

Ale - piszę, korzystając z osobistych doświadczeń - sytuacja nie jest niczym nowym dla olimpijskiego świata.

Gdy pewnego dnia w lutym 2014 r. winda w moim budynku w Soczi zatrzymała się piętro niżej niż moje, zobaczyłem zakurzonych tureckich robotników w kaskach, z młotami w dłoniach, zajadle po nocach fedrującymi w ścianach udarowymi megawiertarkami - już po otwarciu igrzysk. Koledzy z "Przeglądu Sportowego" do końca imprezy mieszkali - można właściwie tak powiedzieć - w podręcznym magazynie plastikowych rur instalacyjnych. Podobnie było w Atenach w 2004 r., gdzie dach nad stadionem projektu Santiago Calatravy zakładany był dosłownie na godziny przed ceremonią otwarcia. Atlanta? Nie było dużo lepiej.

Powodem są pieniądze. Horrendalne koszty, które zawsze przewyższają zakładany budżet (w Brazylii dodatkowo pompowany przez powszechną korupcję). Zaś ten początkowy budżet - robiony przez miasto - jest zwykle zaniżany, by zdobyć przychylność władz państwowych i kontrakt na igrzyska. Oficjalnie gospodarzem igrzysk jest co prawda miasto, ale państwo daje gwarancje kredytowe i bezpośrednie wsparcie.

W 2014 r., przed mundialem, rozmawialiśmy z nieżyjącym dziś holenderskim społecznikiem Nanko van Buurenem, który organizował życie faweli, by wyrwać mieszkańców spod skrzydeł kartelów narkotykowych. - Rozumiem, że Brazylijczycy kochają futbol, więc są gotowi na zapłacenie, ile trzeba. Ale na pewno nie chcą płacić dziesiątek milionów dolarów na tor kolarski z cedru i inne niepotrzebne im rzeczy - to była jego opinia, jeszcze zanim Brazylia przegrała w półfinale z Niemcami 1:7, bo potem nawet za MŚ Brazylijczycy nie chcieliby zapłacić.

Czy teraz też wybaczą niedoróby? Jeśli tak, to dlatego że są zmęczeni - kryzysem politycznym i korupcyjnym, związanym częściowo z inwestycjami okołoolimpijskimi, najgłębszą recesją od dekad, krachem zamieszanego w korupcję charyzmatycznego (byłego) prezydenta Luli i jego nieudanych spadkobierców z Partii Pracujących.

Z badań wynika, że większość cieszyć się na olimpiadzie nie będzie. Według instytutu Ibope 60 proc. Brazylijczyków uważa, że igrzyska za ponad 10 mld euro przyniosą krajowi więcej szkody niż dobrego. Odwrotnie - 32 proc.

Nie takie Rio straszne! Polscy sportowcy czują się tu jak w raju

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.