Beata Mikołajczyk: Na pewno tak ma je zaplanowane trener. Na mojej stronie czasem podam, ile zostało do startu, ale tak naprawdę nie odliczam. Tak naprawdę jeszcze nie wiem czy pojadę do Rio. Najpierw musimy się w kraju eliminować z koleżankami, później trener musi ustalić skład osad.
- Miejsc mamy pięć, one nie są przypisane do nazwisk. Życzyłabym sobie, żeby to była formalność, ale każda zawodniczka ma u trenera czystą kartkę do zapisania. Jeżeli pojawią się w kraju mocniejsze dziewczyny, to one pojadą. Nasza kadra bardzo się wzmocniła, przyszło dużo utalentowanych juniorek, szkolona była duża grupa, złożona z 10 seniorek i siedmiu dziewczyn z młodzieżówki. Tak naprawdę każda ma szansę pojechać. Trzeba o tym pamiętać.
- To prawda, nigdy nie byłam dalej niż czwarta. Ale na jedne igrzyska już nie pojechałam, bo choć byłam wtedy druga w Polsce, to powiedziano mi, że jestem za młoda i muszę poczekać [chodzi o IO w Atenach, w 2004 roku]. Teraz można powiedzieć, że jestem za stara (śmiech). Trzeba się spodziewać wszystkiego, to jest życie. Ja mogę tylko powiedzieć, że robię wszystko, żeby pojechać.
- Po ubiegłorocznych mistrzostwach świata widać, że medalowe szanse mają cztery konkurencje. Jedynki na 200 i 500 metrów, dwójka moja z Karoliną Nają i nasza czwórka. Na razie nie wiem, czy jadę do Rio, czy i "dwójka", i "czwórka" będą ze mną w składzie, więc za dużo wróżyć nie mogę. Ostatnio "czwórka" na treningach chodziła w składzie beze mnie, a ja się tym testom przyglądałam. "Dwójka" raz poszła beze mnie, ale to był trening pod "czwórkę". Tak naprawdę jeżeli będę wiedziała, że się zakwalifikowałam i gdzie startuję, to więcej powiem o szansach. Teraz wiadomo tyle, że patrząc na całe czterolecie od Londynu, mamy cztery szanse medalowe.
- Ten rekord niepotrzebnie bardzo mocno rozdmuchano medialnie. U nas nie ma rekordów świata, bo nie mamy zamkniętego terenu, w którym się ścigamy, nie pływamy przecież w jakimś hangarze. Wystarczy, że bardzo mocno dmuchnie w plecy i można ten rekord wykręcić. Tak, ta czwórka była bardzo dobra, popłynęła świetnie, najszybciej w historii, ale my po półfinale bardzo studziłyśmy emocje. Skończyłyśmy na czwartym miejscu m.in. dlatego, że bardzo wiele się wydarzyło w życiu Anety Koniecznej. Okazało się, że jest bardzo poważnie chora, dlatego zmieniono skład "dwójki" [do Mikołajczyk dołączyła Karolina Naja]. Długo nie było wiadomo, czy Aneta pojedzie na igrzyska. Przeszła zabieg, zdążyła, wzmocniła "czwórkę". W takim przypadku czwarte miejsce było sukcesem. Rak był szokiem dla Anety i dla całej naszej grupy. W pewnym momencie liczyło się tylko zdrowie, a nie start na igrzyskach. W ostatniej chwili okazało się, że wszystko idzie ku dobremu i Aneta będzie w stanie wystartować w "czwórce". Do medalu zabrakło, ale i z tego czwartego miejsca się cieszyłyśmy. Dla nas to był dobry wynik, a w kraju mówiono "tylko czwarte". Bardzo się tym denerwuję, przecież wielu sportowców nie było nawet w finale, a na nas się narzekało po czwartym miejscu.
- Nas to też zabolało. Ale miałyśmy razem osiem bądź dziewięć treningów. Nie wiem czy po tak niewielkiej dawce byłaby w stanie dobrze pobiec sztafeta, a przecież oni tam muszą się zgrać przez ułamek sekundy, żeby przekazać kolejnej osobie pałeczkę. My musimy się zgrać z każdym pociągnięciem, nie możemy sobie przeszkadzać.
- To nie jest tak. Myślę, że sportowcy na tym poziomie tego nie obliczają. Zapominam, że mam te dwa medale. Naprawdę ludzie muszą mi o tym przypominać. Od dziecka marzyłam, żeby być najlepszą w klubie, w mieście, w województwie, w kraju. To powoli przychodziło, a apetyt stawał się coraz większy. Jak już wiedziałam, że jestem na tyle dobra, żeby móc jechać na igrzyska, to tego pragnęłam. A kiedy już byłam na igrzyskach, to marzyłam o wejściu do finału. Największe sportowe marzenie spełniłam wraz z pierwszym olimpijskim medalem. Może nie powiem, że jestem absolutnie spełniona, bo nie mam złota, ale jestem zadowolona i dumna z tego, co zrobiłam. I nikt mi tego nie zabierze.
- Na pewno bardzo trudne do pokonania będą Niemki i Węgierki. Zarówno w "dwójce", jak i w "czwórce". Tu sytuacja nie zmienia się od lat. Te dziewczyny są piekielnie mocne. My też jesteśmy mocne, ale na "dwójce" porobiło się bardzo dużo konkurentek. Są dziewczyny z Rumunii, Serbii, Ukrainy, Białorusi, to już mamy siedem osad na medale, a w finale jest osiem miejsc. Nie będzie gdzie szpilki wsadzić.
- W domu bywam tylko po to, żeby przepakować rzeczy na kolejne zgrupowanie, a wrócę do niego pod koniec sierpnia. Kalendarza startów nigdy się nie uczę. Żyję życiem obozowym, zawsze mam swoje rzeczy w torbie. Głową wszystkiego jest trener kadry Tomasz Kryk. Prowadzi nas bardzo dobrze, widać, że grupa się wzmocniła. To widać i na treningach, i medalowo. Wykonujemy to, co szef każe, ja mu ufam, bo widzę, że mój organizm zrobił poprawę.
- Będzie bezpośrednie przygotowanie startowe, która potrwa od sześciu do ośmiu tygodni przed Rio. To będzie sezon w pigułce, skomasujemy w tym czasie całe przygotowania. Szczególnie męczący będzie powrót do zimy, bo to wtedy robimy duży trening objętościowy, mozolny. Teraz trening jest ciężki, ale nie taki jak zimą.
- Jest długi. To przede wszystkim (śmiech). Dużo wtedy biegamy na nartach, ale i po górach. Bardzo dużo czasu spędzamy w siłowni, w basenie i na sali gimnastycznej. Wiosło odkładamy na miesiąc, maksymalnie dwa. Ciężko się pływa, kiedy jest zimno. Dlatego często wyjeżdżamy na zgrupowania klimatyczne.
- Zimą sześć godzin podzielone na trzy i trzy godziny. Latem dwa razy po półtorej godziny. Objętość zimą, jakość latem.
- Jasne, że boli codziennie. Jest ciężko, nie ma co się oszukiwać. Ale jeżeli na treningach nie będziemy dotykać granicy bólu, to na zawodach jej nie pokonamy. Z bólem umiem sobie radzić, znam go doskonale, potrafię sobie wmówić, że go nie ma.
- Na tym poziomie jest bardzo mało czasu na inne sprawy niż sport. Na obozach wolny czas wypełniają książki, czasami filmy. Na więcej człowiek nie ma siły, tak jest wypompowany. Choć nie, jest jeszcze dom, który buduje mi tata. Tak naprawdę już dwa-trzy lata temu mogłabym się do niego wprowadzić. Ale mieszkam z rodzicami, kiedy akurat jestem w Polsce, a tata mój dom dopieszcza. Teraz buduje mi kominek w salonie, za chwilę będzie robił taras. Tata dzwoni, opowiada, co robi, ja mu podsyłam zdjęcia, żeby wiedział, co mi się podoba.
- Ludzie często pytają czy skończę karierę po Rio. Sama nie wiem, teraz nie czas, żebym się na to zastanawiała, pomyślę po igrzyskach. Na razie myśli są w Rio. Później sytuacja się rozstrzygnie w ciągu kilku kolejnych miesięcy. Teraz czuję tylko, że mój organizm potrzebuje przerwy. Już jako juniorka przez dwa lata trenowałam z seniorkami, jeździłam z nimi na obozy. W kadrze jestem 15. rok, to jest ciężki trening bez przerwy, zawsze na bardzo wysokim poziomie. To mnie wypompowało. Czy jestem w stanie dalej tak żyć przez cztery lata, do igrzysk w Tokio? Głowa mówi, że jak najbardziej, serce też, natomiast organizm może mi dać znak, że już dość. Wtedy nie będę się szarpać, bo nie chciałabym zamykać finałów B, a odejść zadowolona z siebie.