Rio 2016. Małachowski: nie ma co się napinać

- Co tu się nowego wymyśli? Niewiele. Trzeba uważać, żeby technika była poprawna i modlić się, żeby było zdrowie - mówi Piotr Małachowski. Nasz dyskobol, jako mistrz świata, jest typowany do olimpijskiego złota w Rio de Janeiro. - Czekam spokojnie. W tym roku chłodna głowa będzie bardzo ważna - przekonuje.

Łukasz Jachimiak: Wiem, że był pan bardzo zadowolony z nowości w przygotowaniach, czyli ze zgrupowania w USA, a jak się panu pracowało w Portugalii, którą już dobrze pan zna?

Piotr Małachowski: Na początku był problem z pogodą, musieliśmy się nakombinować, żeby wstrzelić się z treningami w te lepsze momenty. Ale poza tym, że padało, wszystko było i jest ok. Treningowo, siłowo, czuję się naprawdę dobrze.

Który już raz szykował się pan do sezonu w Portugalii?

- Jeżdżę do niej już od 10 lat. Nie ma tam takich świetnych warunków jak w Chula Viście, gdzie do dyspozycji miałem m.in. kilka rzutni i działającą bez przerwy odnowę biologiczną, ale dało się porządnie popracować, przygotować się do sezonu.

Tam był pan już z Witoldem Suskim?

- Tak, do Portugalii pojechałem ze swoim trenerem. Spokojnie, nic złego się nie dzieje. Rozłączyliśmy się tylko wtedy, kiedy on m.in. z Robertem Urbankiem poleciał do RPA, a ja do San Diego, bo uznałem, że tam będę się czuł lepiej. W USA miałem pomoc od Krzysztofa Kaliszewskiego, czyli trenera Anity Włodarczyk, więc nie było żadnego problemu.

Pomagał panu również Mac Wilkins, mistrz olimpijski z Montrealu, z 1976 roku. Wniósł coś nowego, coś podpowiedział?

- On w tamtejszym ośrodku opiekuje się dyskobolami, przychodził na moje treningi ze swoimi zawodnikami, nagrywał moje rzuty. Jakieś uwagi wymieniliśmy, ale nie było tak, że się na mnie skupił, że chciał coś w mojej technice ulepszyć. Zresztą, co tu się nowego wymyśli? Niewiele. Trzeba uważać, żeby technika była poprawna i modlić się, żeby było zdrowie.

Kiedy ostatnio miał pan takie przygotowania do sezonu, podczas których ono nie szwankowało?

- Nie pamiętam. Teraz też pobolewa mnie kolano. Ale nic mnie na dłużej z treningu nie wyłącza.

Os zwycięstwa i bardzo dobrego wyniku zaczął pan rywalizację w Diamentowej Lidze, a co planuje pan zrobić z lipcowymi mistrzostwami Europy w Amsterdamie?

- Oczywiście będę startował.

Oczywiście treningowo?

- Jasne, że to będzie tylko przerywnik, formy na pewno nie będę szykował. Pojadę tam będąc w treningu, sprawdzę sobie, na jaki wynik będzie mnie stać na trochę ponad miesiąc przed Rio.

W Rio wystartuje pan jako mistrz świata z Pekinu, z 2015 roku. Pójdzie pan za ciosem i uzupełni swoją medalową kolekcję z wielkich imprez o ostatnie brakujące złoto?

- Nie obiecam, że tak będzie. Wchodzą nowi, młodzi zawodnicy, pokazują się coraz mocniej, łatwo z nimi wygrywać w tym sezonie nie będzie. Zaczekajmy na pięć pierwszych startów, zobaczmy też, jak będzie się prezentował Robert Harting, który wróci po kontuzji [Harting doznał kolejnej kontuzji, naderwania mięśnia piersiowego, i przesunął pierwszy start na 2 czerwca, na mityng w Rzymie - red.]. Na razie nie ma co się napinać. W tym roku chłodna głowa będzie bardzo ważna.

Olimpijska gorączka panu chyba nie grozi, skoro już po raz trzeci będzie pan walczył o medal?

- Różnie w życiu bywa, otoczka takiej imprezy może podziałać na każdego. Wielu wielkich zawodników odpada w eliminacjach takich zawodów. Nie chcę sobie przypominać eliminacji z Pekinu z ubiegłego roku, kiedy dopiero trzecim rzutem wszedłem do finału. Nie powiem, że jestem pewny medalu. Pewny mogę być tego, że jeśli ze zdrowiem nadal wszystko będzie ok, to będę przygotowany na dalekie rzuty. I już.

A Pekin 2008 lubi pan wspominać? Chyba od tamtych igrzysk i olimpijskiego srebra zaczęło się dla pana wszystko, co dobre?

- Dawne czasy, już nawet nie bardzo pamiętam, jak się wtedy czułem (śmiech). Ale faktycznie, tam wszystko nabrało rozpędu.

Również dla pańskiego przyjaciela, Tomasza Majewskiego. Myśli pan, że wbrew ostatnim wynikom on jest w stanie błysnąć na igrzyskach jeszcze raz?

- Na wielkich imprezach potrafi się świetnie zmobilizować. I nie mam na myśli mistrzostw Polski. Czasami się zastanawiam, skąd on to bierze, że kiedy wszyscy mówią, że jest w słabej formie, kiedy jest po kontuzji i teoretycznie nie ma szans, to on na wielkiej imprezie jednak świetnie walczy, ma najwyższą dyspozycję. Bez większych emocji słucham teraz, że jest stary, że się skończył. Nie, nie, on jeszcze pokaże pazur, jeszcze wszyscy zobaczą, że potrafi walczyć.

Ale powtórki Pekinu z 2008 roku nie życzę, bo pan pewnie nie chciałby być znowu "tylko" srebrny?

- Powiem tak: jak zdobędę srebrny medal dla Polski, to na pewno smutny nie będę. Ale oczywiście marzeniem jest, żeby skończyć swoją karierę ze złotym medalem olimpijskim.

Jeśli będzie złoto, to będzie koniec?

- Nie, jeszcze się trochę ze mną pomęczycie (śmiech). Jak długo, nie wiem. Na pewno przestałbym rzucać, gdybym osiągał po 60 metrów, bo to byłby wstyd, po takie wyniki nie byłoby warto wchodzić do koła. Ale czuję, że jeszcze długo będę mógł rzucać na zawodach w granicach 64-66 metrów. To są przyzwoite wyniki, z takimi można jeszcze postartować. Oczywiście miło byłoby to robić, mając już wszystko, czyli również olimpijskie złoto.

Skoro mówi pan o odległościach, to na jakich rozegra się walka o medale w Rio? 70 metrów pewnie nie powinniśmy się spodziewać?

- Na wielkich zawodach to się rzadko zdarza, bo potrzebne są bardzo dobre warunki. Ale jak gdzieś na nie trafię, to na pewno się o 70 metrów pokuszę. Na razie celem numer jeden jest startowanie bez wpadek w mityngach Diamentowej Ligi. Przerzucenie chociaż raz 70 metrów to drugi cel. A dalej na razie, w tym momencie przygotowań, jeszcze nie wybiegam.

Na kolejne zgrupowanie wybrał pan Spałę. Jak jest już ciepło, to najlepiej być u siebie?

- Tak, dobrze pobyć w domu, a warunki mamy fajne, jest zakryta rzutnia, można trenować nawet kiedy pada.

Zobacz wideo

Obserwuj @LukaszJachimiak

10 najbardziej niezwykłych momentów Igrzysk Olimpijskich!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.