Imponujące lądowanie pięknym telemarkiem w Lahti, świetna odległość 134,5 m i dwie 20-punktowe noty marzeń od sędziów dały Stochowi w niedzielę zwycięstwo i powrót na pozycję lidera klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Polak w konkursie pokonał Severina Freunda, który nie miał sobie równych w piątkowych zawodach w Lahti i wcześniejszych w Falun. A w walce o Kryształową Kulę siedem punktów straty do Petera Prevca zamienił na 53 pkt przewagi.
W poniedziałek w Kuopio oswoić się ze specyficzną skocznią Puijo zawodnikom nie pozwoliła pogoda. Jak zwykle w Finlandii była kapryśna, śniegiem sypnęło tak, że z dwóch zaplanowanych serii treningowych udało się rozegrać półtorej, a kwalifikacje przesunięto na wtorek.
Ale nam już to skrócone, poniedziałkowe skakanie powiedziało wiele. Przede wszystkim Stoch upewnił się, że kolano, które zabolało go podczas lądowania na wypłaszczeniu skoczni w Lahti, naprawdę nie boli. Przetestowane zostało w skrajnych warunkach, bo w swoim jedynym skoku podwójny mistrz olimpijski wylądował - jak w Lahti - za punktem oznaczającym rozmiar obiektu, a więc tam, gdzie kolana i piszczele obciążane są bardzo mocno.
128,5 m na skoczni HS 127 to wynik świetny. Następną najlepszą odległością treningu było 124,5 m. Może lepiej skoczyłby Freund, który ze skoku zrezygnował, w każdym razie Niemiec wielkim rywalem Polaka w końcówce sezonu już raczej nie będzie, bo na pięć indywidualnych startów przed końcem jest gorszy o 224 pkt, a przy formie Stocha to strata nierealna do odrobienia.
Ten, który traci najmniej - Prevc - miał piąty rezultat. Skacząc przy podobnym wietrze co Stoch osiągnął 120 m. Nota Słoweńca była gorsza o 13,4 pkt, a gdyby przyznawano punkty za styl (w treningach sędziowie nie oceniają skoków), pewnie jego strata byłaby jeszcze większa.
- Leciało się przyjemnie. Tę skocznię bardzo lubię, generalnie odpowiadają mi takie obiekty, gdzie trzeba dużo nadrabiać w locie. Czasem nieważne jest, jak się wyjdzie z progu, ważne, co się robi później w powietrzu - skomentował nasz złoty lotnik.
Skocznię Puijo lubią również polscy kibice. Rok temu Stoch był na niej najlepszy, wyprzedzając Daikiego Ito i Freunda. A Adam Małysz od 2001 do 2010 roku aż siedem razy stawał na podium po konkursach na niej rozegranych. Czterokrotny mistrz świata wygrał tam dwa razy, dwa razy był drugi i trzy razy trzeci. Tak często do czołowej "trójki" w historii PŚ w Kuopio nie wskakiwał żaden inny zawodnik.
Polski bilans wypracowany przez Małysza i Stocha na Puijo to trzy zwycięstwa i osiem podiów. Lepszy mają tylko Finowie i Niemcy.
Ważne jest jeszcze jedno - w drugim poniedziałkowym treningu nie zdążył skoczyć żaden Polak, ale w pierwszym co najmniej przyzwoicie spisali się też koledzy Stocha, którzy w Lahti rozczarowali. Klemens Murańka miał siódmy wynik (118 m), Dawid Kubacki był 17. (111 m), Jan Ziobro - 30. (103,5 m), a Maciej Kot i Piotr Żyła, którzy nie zdołali zakwalifikować się do dwóch poprzednich konkursów, w stawce 65 skoczków zajęli 33. (108 m) i 34. miejsce (104 m).
Odległości osiągnięte przez Polaków nie rzucają na kolana, ale trzeba pamiętać, że Puijo to jedna z najmniejszych dużych skoczni świata. Jej skalę trudności obrazuje liczba skoków poniżej setnego metra. Takie w poniedziałek oddała 1/3 skoczków (22 zawodników). Aż 12 z miało notę 0 punktów.
Krótko mówiąc, wygląda na to, że Polacy wracają do swojego normalnego skakania i nie będą mieli problemów z wywalczeniem kwalifikacji do zawodów. Prawdopodobnie dzieje się to, co zapowiadał pozostający w kontakcie z kadrą Jan Szturc. Doświadczony trener współpracujący z Łukaszem Kruczkiem tłumaczył w niedzielę, że Stoch jako najlepszy z grupy szybko doszedł do siebie po zajęciach w siłowni w Lahti, a jego koledzy potrzebowali więcej czasu na odzyskanie świeżości po treningu wykonanym pod kątem mistrzostw świata w lotach. Te zaczną się 13 marca w Harrachovie.