Soczi 2014. Bella: Bródka to koń, piękny gest dla Woźniak

- O Zbyszku mówimy, że to jest koń, bo wytrzymuje niesamowite treningi. On haruje. Zapracował sobie na te medale. A dziewczyny potwierdziły klasę, wytrzymały presję. Bardzo dobrze, że medal dostanie też Kasia Woźniak, że nie przeżyje tego, co w Vancouver przeżyła Natalia Czerwonka - mówi Aida Bella. Łyżwiarka startująca w short-tracku jest pod wrażeniem sukcesów, jakie na igrzyskach olimpijskich w Soczi osiągnęli jej koledzy z długiego toru. Indywidualnie złoty medal zdobył tam Zbigniew Bródka, srebro wywalczyła drużyna kobiet, a brąz - zespół mężczyzn.

Łukasz Jachimiak: Pani koleżanki z długiego toru zrobiły to, po co przyjechały do Soczi. Olimpijskim srebrem w rywalizacji drużynowej potwierdziły, że tworzą jeden z najlepszych zespołów polskiego sportu.

Aida Bella: Zdobywając czwarty medal wielkiej imprezy, a drugi olimpijski, na pewno pokazały wielką klasę. Poprawiły wynik z igrzysk z Vancouver i jeszcze przeżyły piękną, ludzką historię. W Soczi swój medal wywalczyła Natalia Czerwonka, która cztery lata temu była rezerwową i została bez nagrody. A Kasia Woźniak, która teraz była rezerwową, dostała miejsce w drużynie w finale, dzięki czemu też została wicemistrzynią olimpijską. To piękny gest wobec niej, bo to, że ma medal, jest bardzo sprawiedliwe. Kasia mocno z dziewczynami pracowała, trenowała tak samo jak one, biegała w drużynie w Pucharze Świata, pomogła wywalczyć dobre rozstawienie na igrzyska.

Woźniak mogła pobiec w finale, bo szans na pokonanie Holenderek nie byłoby nawet wtedy, gdyby w naszej drużynie biegła lepiej dysponowana Czerwonka.

- Faktycznie one są poza zasięgiem tak samo jak męski zespół Holandii. Musiałaby się przytrafić którejś z Holenderek jakaś smutna rzecz, żeby Polki zdobyły złoty medal. Wiadomo, że za medalem idą przyjemne następstwa, m.in. wyższe stypendia. Gdybym była na miejscu Kasi, to też bardzo bym chciała pojechać w finale i dostać medal. W półfinale taka zmiana w składzie nie była możliwa, tam trzeba było jechać w najpewniejszym, najbardziej sprawdzonym w boju składzie. Ale już z Holenderkami Kasię można było wystawić, bo przecież ona też przyjechała na igrzyska w formie, a nie jako przypadkowa zawodniczka. Taka zmiana nie mogła drużynie zaszkodzić, a na pewno mogła pomóc, bo dziewczyny mogą teraz w czwórkę świętować. W Soczi cieszą się wszystkie, a w Vancouver musiały pocieszać Natalię. Na Holenderki naprawdę nie było siły, one co bieg ustanawiały rekord olimpijski, a gdyby tor nie był położony tak nisko, biłyby rekordy świata.

Dziewczyny mocno świętowały srebro chyba właśnie dlatego, że na więcej nie mogły liczyć?

- Srebro jest odbiciem ich pozycji w Pucharze Świata i potwierdzeniem srebra wywalczonego rok temu w Soczi na mistrzostwach świata. Jest też potwierdzeniem tego, że dziewczyny są dojrzałe i bardzo mocne mentalnie. One od początku igrzysk wiedziały, że ich najważniejszy start przyjdzie późno, musiały wytrzymać dwa tygodnie, przejść przez starty indywidualne. To mogło je zmęczyć. Zwłaszcza po wielkim sukcesie Zbyszka Bródki. Jego złoto na pewno dziewczyny zmotywowało, ale też dołożyło presji, bo nasze kibicowskie oczekiwania stały się jeszcze wyższe. Po jego zwycięstwie wszyscy z większymi nadziejami czekaliśmy na starty drużyn.

Bródka wraca z Soczi z dwoma medalami. Aż trudno uwierzyć, że cztery lata temu na igrzyskach zajął 27. miejsce, a w drużynie nie startował, bo nie zdobyła olimpijskiej kwalifikacji.

- Rzeczywiście świetnie się spisał. On natchnął kolegów do walki, znakomicie z nimi współpracował, w ogóle oni tę drużynówkę rozegrali na zimno. Świetnie postąpili, rezygnując ze ścigania się z Holendrami w półfinale, kiedy ci im wyraźnie odjechali. Nie było sensu się szarpać, lepiej było oszczędzić siły na walkę o brąz. Ten medal im się należał, bo cała trójka była silna i bardzo równa. To po prostu prawdziwa drużyna.

Złoto, srebro i brąz - olimpijski dorobek panczenistów jest imponujący. Zna pani tę grupę, więc proszę powiedzieć, jak ona doszła do takich wyników.

- Wielką, dobrze zorganizowaną pracą. Łyżwiarstwo szybkie jest o tyle lepsze od short-tracku, który uprawiam, że jest wymierne. W nim, jak ktoś wypracuje formę, to osiąga rezultat, na jaki zasłużył. A w short-tracku jest mnóstwo niespodzianek. Weźmy piątkowy finał męskich sztafet. Na starcie upadli typowani do złota Holendrzy i Chińczycy, a starter nie przerwał biegu i po złoto sięgnęli Rosjanie. Oczywiście nie chcę im niczego ujmować, Viktor Ahn jest znakomity, zdobył w Soczi cztery medale, w tym trzy złote. Naturalizowany Koreańczyk dał gospodarzom igrzysk mnóstwo radości, dla Rosjan to świetna historia. Ale inni na tym cierpią. Na długim torze latami buduje się wydolność i później odbiera się sprawiedliwą zapłatę. Jak jeden z Norwegów stracił siły w ćwierćfinale z Polakami, to ich zespół się posypał. A u nas mocna trójka wytrzymała do końca i wygrała. Tak samo było w walce o brąz z Kanadyjczykami. To było czytelne.

Krótko mówiąc, Bródka dobrze postąpił, przechodząc na tor długi z short-tracku.

- Na pewno short-track jest bardziej widowiskowy i moje serce zawsze będzie bliżej tej dyscypliny. U nas jest bezpośrednia rywalizacja, dużo więcej się dzieje. Na torze długim zawodnik walczy sam ze sobą, a później, jak już przejedzie dystans, siedzi i czeka na wyniki rywali. Pod względem widowiskowości różnica jest duża. Ale pod względem wymierności wyników też. Przepychanki i wywrotki, których u nas pełno, widzom się podobają, ale naprawdę najlepszych zawodników bolą, bo zabierają im szansę na sukcesy. Te igrzyska pokazują, że rekordzistów świata często brakowało nawet w półfinałach. Jorin Ter Mors na długim torze zdobyła złoto na 1500 m i w drużynie, a to jest zawodniczka z short-tracku. Nawet w piątek jechała w nim finał B na 1000 m, a za godzinę na długim torze walczyła w drużynie. Na nim dopiero debiutowała na igrzyskach i od razu została mistrzynią olimpijską, a w short-tracku nie ma medalu, on jej nie pozwolił udowodnić, jak jest silna. Sama w marcu chcę pojechać do Holandii i potrenować na torze długim. Ale ciężko byłoby mi zupełnie short-track zostawić, bo zajmuję się nim już od 16 lat i cały czas to lubię. A co do Zbyszka, to jest niesamowity typ człowieka. My mówimy, że to jest koń, bo wytrzymuje niesamowite treningi. On po prostu haruje. Nawet w pracy, w straży, ma stacjonarny rower i cały czas na nim kręci, gdy tylko ma wolną chwilę.

Bródka dostał nagrodę za tę pracę, jego koledzy i koleżanki też i teraz chyba skończył się dla nich okres ochronny, bo za skoczkami i Justyną Kowalczyk już się nie będą mogli schować. Będą musieli zmierzyć się z popularnością i oczekiwaniami.

- Dziewczyny już teraz startowały z wysokiego pułapu, ale to prawda - wszystkim panczenistom będzie po Soczi trudniej. Oni na igrzyska nie jechali z taką presją jak skoczkowie i Justyna Kowalczyk. Kiedy Zbyszek startował na 1500 m, to akurat byłam w TVP i wiem, że wszyscy tam mówili, że brązowy medal dla niego braliby w ciemno. A było tam z 15 osób. Na złoto nikt nie liczył. Teraz będzie inaczej. Ale to dobrze, zainteresowanie buduje przecież pozycję dyscypliny. A potrzeb jest wiele.

W prywatnych rozmowach Bródka czy Bachleda-Curuś mówili przed Soczi, że jadą tam po medale?

- Kasia trzymała się tego, co mówiła w wywiadach prasowych - że w Soczi będzie w najlepszej formie w życiu i pojedzie najmocniej, jak będzie mogła. A czy to da medal - nie przesądzała. Ona studziła dziewczyny, które o medalu mówiły otwarcie. Powtarzała im: "Dziewczyny, musimy jechać dobre, mocne przejazdy, musimy być równe i wszystkie wytrzymać, a wtedy osiągniemy sukces". Tego sukcesu nie nazywała medalem. To się fajnie zbilansowało, bo Kasia prezentowała siłę doświadczenia, a Luiza i Natalia - głód sukcesu typowy dla młodszych zawodniczek. Dobrze się uzupełniły nie tylko na torze, ale też poza nim. Dotarły się, pewnie też dzięki trudnym warunkom, w jakich pracują. Bo przecież przez brak toru w Polsce one na wyjazdach spędzają za sobą większą część roku.

Załóżmy, że po tych sukcesach w Polsce powstanie tor, z którego korzystać będą mogli też zawodnicy short-tracku. Jest szansa, że na Pyeongchang będziemy mieli mocną kadrę i w tej dyscyplinie?

- Tylko jeśli poukładamy wszystko. Short-track od łyżwiarstwa szybkiego odstaje, bo u nas nie ma nic stałego. Był chiński trener, który fizycznie zrujnował wielu zawodników, m.in. mnie. Po zajęciach z nim długo musiałam się odbudowywać. Później zatrudniono Kanadyjczyka, zaraz go zwolniono, a wkrótce znów zatrudniono, żeby ostatecznie rozstać się z nim miesiąc przed igrzyskami. U nas wszystko jest na łapu-capu, a z toru długiego mamy przykład, że jeden trener musi dostać komfort pracy, że trzeba mu dać przynajmniej ze cztery lata na zbudowanie mocnej kadry.

Więcej o:
Copyright © Agora SA