Wielka przemiana Kamila Stocha w oczach psychologa

Na najwyższym poziomie najlepsze skoki ?same się dzieją? - bez większego udziału świadomości skoczka - mówi psycholog Kamil Wódka.

Rozmowa z Kamilem Wódką psychologiem, który pracował z kadrą skoczków

DARIUSZ WOŁOWSKI: Niech pan opowie, jak doprowadził Stocha do tytułu mistrza olimpijskiego.

KAMIL WÓDKA: Kamil sam się doprowadził latami ciężkiej pracy. Nie mam zamiaru wywlekać detali mojej pracy, obowiązuje mnie tajemnica zawodowa. Możemy rozmawiać ogólnie, bez szczegółów dotyczących konkretnego zawodnika. W psychologii sportu sprawa jest jasna. Pomóc można tylko zawodnikowi, który jest bardzo dobrze przygotowany pod względem technicznym i fizycznym. Celowo unikam słowa "perfekcyjnie", bo chęć perfekcyjnego skoku czasem blokuje: wywołuje za dużo myślenia, kontrolowania, zamiast skakania sercem.

Jeśli na treningu skoczek psuje co drugi skok, to na zawodach jest bez szans. To wynika ze statystyki. Jeśli natomiast z kilku lub - jak w Soczi - kilkunastu zawodników znakomicie przygotowanych do startu jeden skacze lepiej od drugiego, to możemy przypuszczać, że kwestia medali rozgrywa się w głowach.

W Soczi trwa test jakości pana pracy z kadrą Łukasza Kruczka?

- Absolutnie nie. Tak jak medal nie jest zasługą psychologa, tak samo nie da się powiedzieć, że psycholog odpowiada za porażkę. Geniusz psychologii nic nie zdziała z zawodnikiem, który nie potrafi wykonać ostatniego, najważniejszego kroku. Zdarza się, że to jeszcze nie ten moment, zawodnik "nie ma jeszcze papierów" na to, żeby wiedzieć i czuć, jak to się robi, żeby wygrywać. Przypomnę, że Kamil jakiś czas temu miał łatkę kłopotliwego gościa. Teraz jest wzorem opanowania. Sam jest z pewnością zadowolony z przemiany, jaką przeszedł.

Rozmowy z panem go uodporniły?

- Na formę mentalną zawodnika wpływa wiele osób i czynników. Rodzina, w której się wychowuje, później rodzina, którą tworzy, przyjaciele, trener, który powinien być autorytetem. Wpływ psychologa musi współgrać z tymi wszystkim oddziaływaniami - trzeba ciągnąć wóz w tę samą stronę.

Tu nie chodzi wyłącznie o rozmowy. Nie wystarczy powiedzieć: "odpręż się" lub "nie bój się", żeby człowieka opuściły stres i strach. Trzeba się nauczyć metod, które pozwalają je przezwyciężać. Nauczyć mózg kierować odruchami tak, aby cały wysiłek skupiony był na pogoni za doskonaleniem się w wykonywanym zadaniu, a nie na rzeczach, na które skoczek nie ma wpływu. Ważne jest radzenie sobie z wyzwaniami, pokonywanie przeciwności, rozwijanie się, ale bez zamęczania się obsesją wyniku. Zawodnik potrzebuje czystej głowy. Na najwyższym poziomie najlepsze skoki "same się dzieją" - bez większego udziału naszej świadomości.

Trudno się skupić na skoku, gdy bardziej niż o jego wykonaniu zawodnik myśli o miejscu w konkursie, warunkach, wynikach rywali. Myślenie o rzeczach, na które skoczek nie ma wpływu, nie da realnego poczucia pewności. Jak mogę mieć pewność, że coś zrobię, skoro to nie zależy ode mnie? Podświadomość może "protestować napięciem" przeciw takiemu projektowi.

Mogę natomiast osiągnąć pewność, że oddam dobry skok, jeśli przygotuję się do niego pod względem fizycznym, technicznym i mentalnym. To może być pewność idąca od stóp do głów.

Jeśli nie wystarczą rozmowy, to co wtedy?

- Najważniejsza jest filozofia. Określenie, czego chcę, co jest dla mnie ważne, co się dla mnie liczy, co dla mnie będzie sukcesem, kiedy będę zadowolony z występu. Takie ułożenie hierarchii wartości ułatwia realizację siebie, swojego potencjału. Następnie - konkretne techniki oddziaływania, które są wtórne w stosunku to wybranej filozofii. Bez niej nawet najlepszy trening mentalny może być bezużyteczny. To jak komputer ze świetnym "wnętrzem" - dysk, procesor, karta graficzna itd., ale bez systemu, który pozwala to wykorzystać.

Myślę, że właśnie dlatego część zawodników, która nigdy nie słyszała, na czym polega oddech przeponowy albo co to jest biofeedback, potrafi odnajdywać się w najważniejszych momentach. Wiedzą, co jest dla nich ważne, na tym się koncentrują z poczuciem pewności, że to zrealizują.

Opowie pan o tych technikach?

- Wykorzystywaliśmy Biofeedback EEG. Mózg ludzki wytwarza fale elektromagnetyczne o różnym zakresie, charakterystyczne dla różnych rodzajów jego aktywności. Inne w stanie relaksu, inne w stanie wytężonego wysiłku umysłowego, a jeszcze inne we śnie.

Człowiek nad tym nie panuje, ale z pomocą analiz i ćwiczeń może się tego uczyć. I automatycznie, niemal fizjologicznie, radzić sobie z sytuacją stresową. Skoczek staje na skoczni, skupiony na tym, co ma zrobić, a nie na tym, co mu się może nie udać.

Urządzenie do neurofeedbacku to wzmacniacz fal EEG z oprogramowaniem. Elektrody podłączane na skórze czaszki i uszach zbierają dane o występowaniu poszczególnych pasm fal, oprogramowanie zamienia te dane w zrozumiały dla pacjenta obraz. Pacjent ma tak sterować aktywnością swojego mózgu, aby np. widziany na ekranie samochód wyścigowy przyśpieszał. Tak naprawdę jednak za przyspieszenie odpowiada konkretna zmienna, którą szkolę - np. obniżenie pobudzenia albo polepszenie koncentracji.

Zgaduję, że opowieść Stocha o tym, że nie skacze po to, by wygrać, ale żeby mieć frajdę ze skakania, to efekt waszej wspólnej pracy?

- To efekt odkrywania przez zawodnika, co tak naprawdę "uwalnia" dobre skoki. Swoją drogą, mało kto patrzy na sport zawodowy jak na aktywność, która może dawać przyjemność. Ludzie kojarzą go ze stresem, napięciem, znojem, pracą do kresu sił, wyrzeczeniami. A radość trzeba ocalić, ona jest bezcenna, ona sprawia, że człowiek jest gotów do ciężkiej pracy.

Kamil powtarza, że najlepiej robimy to, co robimy z przyjemnością.

- Znakomitym przykładem są bawiące się dzieci. Kiedy je coś zajmie, zafrapuje, są tak pochłonięte, że świat zewnętrzny dla nich w ogóle nie istnieje. Może obok wybuchnąć pożar, a one go nie zauważą. To jest dla mnie wzorcowy stan skupienia i koncentracji. W zawodowym sporcie występuje tylko u największych mistrzów. Dzieci się tego oduczają w procesie edukacji. "Już jesteś duży - musisz być poważny i nie możesz zachowywać się jak dziecko". Tego nas uczą.

Czyli Kamil to dziecko na skoczni, które umie skupić się na swojej zabawie?

- Pan to obserwuje - kibice również. Można z tych obserwacji wyciągnąć wnioski. Nie wiem, czy tak naprawdę jest w przypadku Kamila i czy to dotyczy wszystkich skoczków, w każdych zawodach. Nie chciałbym więc robić uogólnienia. To pewna propozycja podejścia. Jedni ją kupują, inni nie. A nawet ci, którzy kupili, nie zawsze potrafią za nią podążać. I nie we wszystkich zawodach. Sztuką jest, według mnie, zrobić to w tych najważniejszych. Takich jak igrzyska.

Kamil upadł na treningu. Potrzebna jest pomoc psychologiczna?

- Jeśli to upadek był niegroźny, a taki był, to nic nie wskazuje, by psycholog musiał interweniować. Można natomiast ustalić program działania, na przykład przez imitację poprawnego skoku zakończonego pewnym i stabilnym lądowaniem.

Ale sam zawodnik może nie być w stanie ocenić, że coś w jego psychice się zmienia.

- Zauważy to on lub trenerzy, gdyby wszystko w tym automacie nagle się rozregulowało. Kłopoty trzeba rozwiązywać, a nie na siłę ich szukać. Obsesyjne drążenie tematu może doprowadzić do pojawienia się problemu. Jeszcze raz powiem: upadek w skokach jest dramatem z punktu widzenia kibica. Ludzie o tym dyskutują przy herbacie, traktując to niemal jak koniec świata. Bo kto z nich przeżył upadek na ziemię przy prędkości 100 km/godz.? Skoczkowie są z tym obyci.

Boją się skakać?

- Myślę, że warto rozgraniczyć zdrowy respekt - w tym wypadku do skoczni i w pewnym sensie drzemiącej z niej siły - od strachu o to, co złego może mnie spotkać. Respekt jest w porządku, pozwala utrzymać koncentrację, pokorę. Ale strach nie jest dobrym kompanem. Siedzę u góry skoczni, patrzę, jak drzewa uginają się od wiatru, i boję się, żeby nart mi nie wciągnęło w locie. Strach może powodować reakcje nieracjonalne, paniczne, które zamiast pomagać wyjść z opresji, potęgują jego skutki.

Skoczkowie mają zupełnie inną wrażliwość niż przeciętny człowiek. Uprawiają sport ekstremalny, oswajają się z nim od dziecka, upadki też są dla nich codziennością, bo się im po prostu zdarzają.

Co to jest neurocoaching? Trener Austriaków twierdzi, że dał fantastyczne efekty u zwycięzcy Turnieju Czterech Skoczni Thomasa Dietharta. W ogóle nie rozmawiali z nim o skokach, tylko dbali o jego komfort psychiczny.

- Chodzi o pobudzanie mózgu specjalnie dobranymi falami dźwiękowymi, co przyspiesza naukę, ułatwia opanowanie strachu, poszerza pole widzenia, pomaga skupić się na zadaniu - w tym wypadku skoku, a nie na wyniku. Mieliśmy kontakt z niemiecką firmą stosującą neurocoaching. Planowaliśmy zrealizowanie tego projektu z wykorzystaniem polskich specjalistów, bo wcale nie odstajemy od Europy. Ale nie zdążyliśmy. Rozstaliśmy się ze skoczkami.

Dlaczego?

- Psycholog pracuje jako trener, czasem przewodnik czy mentor. W tym procesie jest jak w wychowaniu dziecka - kiedyś trzeba się rozstać. Czasem bez tego trudno osiągnąć ostatni szczebel w dojrzałości zawodnika. Trudno określić, kiedy ten moment nastąpił. Podczas pracy z grupą można przypuszczać, że nie dla każdego jej członka przychodzi on w tym samym czasie. Ale patrząc na wyniki skoczków, można założyć, że my wybraliśmy właściwie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.