Soczi 2014. Justyna Kowalczyk: Jest adrenalina, aż chce się biec

- Każdy centymetr z tych 10 kilometrów będzie ważny. Walka na podbiegach, skupienie na zjazdach, pilnowanie, by w zakrętach nic nie stracić. Jest adrenalina - mówi Justyna Kowalczyk przed czwartkowym biegiem. Początek o 11. Relacja Z Czuba i na żywo na Sport.pl i w aplikacji Sport.pl Live.

Obstaw dzisiejszy wynik Justyny Kowalczyk. Wygraj książkę >>>

Paweł Wilkowicz: Jutro 10 km klasykiem. To rzeczywiście ten bieg, na który najbardziej czekałaś na igrzyskach?

Justyna Kowalczyk: Jasne, że tak. Przez ostatnie dwa lata to był ten bieg, który mnie najmniej zawodził. Czekam, mam nadzieję, że będę gotowa do walki. Ja i cała moja drużyna. Że cała nasza praca, moja i ich, sprawi, iż pobiegnę tak, jak klasykiem potrafię. Jest adrenalina, są pozytywne emocje. Chce się biec po prostu. Cały czas mi się w głowie obracają te wszystkie zakręty i zjazdy. Myślę sobie, jak to wszystko porozkładać, żeby było dobrze. Jest ciekawość zawodnika, ale i ciekawość kibica, jak to się skończy.

Czy to może być ostatni bieg na igrzyskach?

- A skąd takie informacje? Z tego, co wiem, to ustaliliśmy wszyscy: ja, trener, lekarz, że jutro jest najbliższy bieg i teraz się do niego przygotowujemy. Tyle. Sprawa stopy była już wałkowana tysiąc pięćset razy i wystarczy. Porozmawiajmy o biegu.

Dwa tygodnie temu w Toblach zajęłaś na 10 km klasykiem piąte miejsce, biegnąc z nie w pełni znieczuloną stopą. To był przedolimpijski eksperyment, który wcale nie musi być dobrą podstawą do przewidywań?

- Wiele tam rzeczy się nałożyło na siebie, nie tylko kontuzja, ale też słabsze narty i inne sprawy. Treningi, pobyt na wysokości. To był zbieg wszystkiego co złe. Sporo tego było i mogło pokazać, że nie jestem aż tak wielkim chojrakiem, jak mi się wydawało. Ale przecież w sumie ten test dał w miarę dobry rezultat, niedaleki od podium. Taki dający nadzieję. Specjalnie nie brałam wtedy żadnej tabletki w dzień biegu, zresztą już żadnej wtedy nie miałam.

Trudno będzie przygotować narty na tę odwilż?

- Jest bardzo zmiennie. W nocy był mróz i w cieniu jest bardzo twardo, ale tam gdzie dotarło słońce - już bardzo miękko. Warunki w torach potrafią się zmienić nawet na jednym zjeździe. Czasem śnieg łapie nartę, czasem przyspiesza, jest trudno. Ale serwismeni pracują jak najlepiej potrafią, dniami i nocami, więc jestem pozytywnie nastawiona. To oni mają czuwać nad tym, co się zdarzy w nocy, czy też będzie mróz, czy już nie. Tak czy owak, będziemy miały z najlepszymi dziewczynami podobne warunki, nawet jeśli nas na liście startowej będą dzielić trzy czy cztery minuty.

Można to, co się dzieje z pogodą w Soczi jakoś porównać do tego, co się działo rok temu w Val di Fiemme, gdy też podczas mistrzostw świata przyszła odwilż?

- Tak, wprawdzie tutaj jest trochę inny śnieg, bardziej zmrożony, inaczej reaguje, ale to dobry trop, jest podobnie.

Jutrzejsza trasa klasyczna będzie trudniejsza od tej do biegu łączonego?

- Ten bieg rozgrywa się na obydwu pętlach z łączonego: i tej łatwiejszej klasycznej, i trudnej - łyżwowej. W porównaniu z biegiem łączonym pętle klasyczne zostały po prostu powiększone, z 3,75 km do 5 km, więc w pewnym momencie zjeżdżamy daleko poniżej stadionu biatlonowego i wracamy.

Gdzie trzeba szczególnie uważać?

- Pokazały to sprinty - na zakrętach. I to nie tylko tych, które są na zjazdach. Każdy nawet najprostszy zakręt wymaga wielkiego skupienia. Bo śnieg jest bardzo miękki. I w najlepszym przypadku może się tam skończyć złamaniem marzenia, a w najgorszym - złamaniem wszystkiego innego. Zresztą każdy centymetr tej dziesiątki będzie ważny. Na podbiegach trzeba będzie się nastawić na najmocniejszą walkę, na zjazdach na wielkie skupienie, na zakrętach nic nie tracić. A różnie może być. Przecież sprinterzy nie wypadali dlatego, że nie byli wystarczająco skupieni na startach, może się niefortunnie wyrazili. Mieszkam z Sylwią Jaśkowiec, więc wiem, jak mocno ona była na tym sprincie skoncentrowana. Ale biegówki to biegówki. Cienkie nartki, mało stabilne, a my, wyczynowi sportowcy, nie zastanawiamy się, jedziemy na maksa. Był grząski śnieg, sypany solą ze specjalnego odkurzacza, nierówno, w jedno miejsce wpadł, w inne nie. Jedno miejsce było utwardzone i narta przyspieszała, a za chwilę hamowała na miękkim. Tak się najprawdopodobniej stało z Sylwią. Gdy się jedzie z wielką prędkością, nie można przewidzieć, że coś takiego się stanie, a mięśnie nie są do tego przyzwyczajone i nie umieją zareagować na taką zmianę prędkości. Stąd tyle upadków. Nie mówiąc o tym, że na dużym zjeździe, gdzie się wywalali chłopcy, śnieg był po łydki. Nic przyjemnego na biegówkach. A jechali sprinterzy, najlepsi technicy na świecie.

Twój serwismen Ulf Olsson powiedział, że i tak wszyscy z przygotowaniem nart będą musieli poczekać do ostatniej chwili: żeby zobaczyć, ile organizatorzy będą sypali soli i gdzie.

- Tak, bo jak rozsypią równomiernie, to będzie bardzo twardo, a jak nie - to miękko. Na tak różne warunki potrzeba różnych rodzajów nart, a co dopiero mówić o smarowaniu. Ale z tego, co słyszałam, serwismeni mają dostać informację na temat sypania pięć godzin przed startem, co już będzie pewnym ułatwieniem. Tyle że my rzadko biegamy na takich trasach, utwardzanych solą, więc do końca i tak nie wiadomo, czego się spodziewać. Niezłe zapętlenie.

Kiedy sobie bieg układasz w głowie i wyobrażasz, dobiegasz do mety? Coś widać na tablicy wyników?

Tak, ale nie jestem w stanie spojrzeć. Jestem zbyt zmęczona.

Historia kariery Justyny Kowalczyk i biegów narciarskich w jednej książce. Przeczytaj >>

Najlepsze zdjęcia z Soczi według Reutersa

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.