Soczi 2014. Stoch: Poszedłem. Skoczyłem. Zwyciężyłem

- Zastanawiałem się, czy w ogóle wystartować, czułem się fatalnie, dostałem leki. Ale może i dobrze, że tak się zdarzyło, skupiłem się na tym, by się nie rozłożyć, a nie na konkursie - mówi po mistrzostwie olimpijskim na mniejszej skoczni Kamil Stoch. Relacja Z Czuba i Na Żywo z ceremonii wręczenia medali po godz. 17. Transmisja w TVP2.

Stoch mistrzem olimpijskim! Czytaj relację

Sport.pl: Pierwsza myśl po lądowaniu?

Kamil Stoch: Super, jest. Co jest, jeszcze nie wiem, ale jest.

Jest, i to drugi rok z rzędu na najważniejszej imprezie.

- Czyli gratulacje dla trenerów, bo to oni przygotowują plany, starają się tak ułożyć nam starty, żebyśmy byli najlepsi, kiedy trzeba.

Strasznie się dziś wydają odległe twoje pierwsze treningi z tej skoczni, gdy zajmowałeś odległe jak na siebie miejsca. A mówiłeś wtedy: spokojnie, nie ma się czym martwić, drobne błędy, wszystko zdążymy z trenerem poprawić.

- Bo czym się tu martwić? Rzymu też od razu nie zbudowano. Trener poświęca każdemu z nas wiele uwagi, wie, jak nam pomóc. A tak w ogóle gratulacje dla chłopaków: Maciek Kot siódmy, debiutant Jasiek Ziobro trzynasty. Rewelacja.

Wojciech Fortuna wspominał, że w Sapporo w 1972 już po wyjściu z progu wiedział, że będzie mistrzem olimpijskim. Ty też?

- Nie do końca, bo wyszedłem trochę nisko, ale potem było ok.

A to złe samopoczucie rano to było naprawdę coś poważnego?

- Ja się zastanawiałem, czy w ogóle wystartuję. Czułem się fatalnie, myślałem, czy się nie wycofać i nie wykurować na dużą skocznię. Ale na szczęście z czasem w ciągu dnia się poprawiało. Byłem na treningu, trochę się rozruszałem i się rozeszło po kościach. No i - jest ok.

Może to był po prostu stres?

- Może tak, może stan podgorączkowy. Każdy ma czasem gorszy dzień.

Tylko nie każdy wtedy zostaje mistrzem olimpijskim.

- Wiedziałem, że muszę wydobrzeć na wieczór, i koniec. Zrobiłem, co mogłem, żeby dojść do siebie. Dostałem leki, wszystko dozwolone, te najłagodniejsze. No i sobie postanowiłem, że się nie rozłożę. Może to i dobrze, że się to zdarzyło. Skupiłem się na tym, żeby się doprowadzić do porządku, a nie na konkursie. Trener w ogóle nie przyswajał wiadomości, że mogę nie pójść na zawody, dla niego było oczywiste, że pójdę. Nad serią próbną się nie zastanawiałem, potrzebowałem tego skoku. Nie był najlepszy, ale warunki też nie. A potem zrobiłem po prostu co do mnie należało: poszedłem, skoczyłem, zwyciężyłem. Tyle. Dedykuję ten medal żonie, rodzicom, siostrom, wszystkim, którzy się do niego przyczynili: trenerom, którzy mnie kiedyś prowadzili, i tym obecnym. Sztabowi, który nieustannie pracuje i szuka tego, co sprawi, że będziemy lepsi.

Turniej Czterech Skoczni i ta ciężka rola faworyta były dobrą lekcją?

- Jak najbardziej. Dużo mnie też nauczył cały ten czas bycia liderem Pucharu Świata. Oswoiłem się z tym, że jeżdżę jako ostatni, zbierałem doświadczenia.

To były dwa skoki życia?

- Myślę, że da się jeszcze lepiej skakać.

Na dużej skoczni w Gorki?

- Przed mniejszą skocznią nic nikomu nie obiecywałem, nie odgrażałem się, nikomu nie chciałem nic udowadniać, tylko robiłem sobie swoje. I tak samo będzie na dużej skoczni. A w drużynówce - tym bardziej.

Film z 12-letnim Kamilem znów robi furorę. I to dużo większą niż przed rokiem.

- No niestety.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.