Soczi 2014. O sprzęcie i gusłach wśród skoczków narciarskich

Zamawiasz buty z karbonu, eksperymentujesz z wiązaniami, a zawsze może się okazać, że ten jeden szczegół, który cię dzielił od sukcesów, to ulubione dziurawe skarpetki. Albo rękawiczki, koniecznie jaskrawe. Na skoczni przesąd spotyka technologię. I wszyscy wszystkich podglądają.

Materiał na te słynne już malinki, kombinezony, które większość polskich skoczków założy na konkursy olimpijskie, był odłożony od miesięcy. Gdy Łukasz Kruczek zadzwonił do dostawcy, nawet nie musiał nic tłumaczyć. Belka czekała. Tam świetnie wiedzieli, w czym rok temu w Predazzo Kamil Stoch skakał po złoto i drużyna po brąz. A wiadomo, że jak się skoczkowi kolor kombinezonu skojarzy z sukcesem, to nie ma siły. Odłoży sobie taki sam na najważniejsze chwile.

Cały czas skakać w nim nie może, bo kombinezon szybko traci właściwości, zwłaszcza teraz, gdy po zmianie przepisów jest bardzo opięty. Nie można też szyć w nieskończoność podobnych strojów, bo producent nie gwarantuje, że kolejne partie materiału będą miały takie same właściwości.

Wszyscy wszystkich mają na oku

Rywale też będą sprawdzać, co to za rewelacja ten kolor i czy nada się dla nich. Jedni przy nim zostaną, inni odłożą, bo każdemu potrzebne coś innego. Ale spróbować będą chcieli. Na skoczni wszyscy wszystkich mają na oku: co nowego w sprzęcie, czy się kombinezony błyszczą, czy są matowe, jak przeszyte. Wysyła się np. fizjoterapeutów z aparatami, żeby niczego nie przeoczyli.

W Engelbergu Polacy mieli czerwone stroje. Tak się złożyło, bez planu, sam materiał też nie był żadną rewelacją. Ale akurat w ten weekend PŚ odlecieli wszystkim, Kamil Stoch i Jan Ziobro dwa razy stali na podium. I jeszcze się drugi konkurs nie skończył, a już polski sztab usłyszał na wieży trenerskiej, jak ktoś po niemiecku zamawia u producenta dostawę czerwonych.

- I potem na Turniej Czterech Skoczni w czerwonych wyszli Niemcy - mówi Kruczek. To nie jest tylko anegdota. - W skokach decydują tak małe detale, że tu wszystko ma znaczenie. Nawet kolor, dodatkowy bodziec. Zawodnik mówi np.: trenerze, ja muszę mieć czarny, bo jak spojrzę potem na rękaw i jest inny kolor, to mi się od razu koncepcja skakania zmienia - dodał.

Na przykład z malinowym kombinezonem nie mógł się zaprzyjaźnić Maciej Kot. Uszył sobie, jak wszyscy, ale oni byli zachwyceni, a on się męczył. Chciał skakać po swojemu, ale widział ten kolor i mu się od razu kojarzył z Kamilowym skakaniem. Czyli takim książkowym, jeśli chodzi o technikę, nie dla każdego. A jak wkładał czarny, to z austriackim stylem skoków. Cały czas szuka czegoś po swojemu, jako jedyny w kadrze nie szyje strojów u żony Stefana Huli.

Najważniejszy pierwszy raz

Nie chodzi o przesądy. Albo - nie tylko o przesądy. Kolor ma znaczenie, bo belka materiału u producenta jest w stanie wyjściowym biała, a potem nakłada się na materiał warstwę lycry w różnych barwach. I ta ostatnia warstwa zmienia właściwość materiału, w zależności od barwnika. Może wyjść gładki albo szorstki, miękki albo twardy. Szybki albo wolny, jak w Soczi tłumaczył Ziobro.

- W jednym łatwiej nabierasz szybkości, inny cię przytrzyma w powietrzu. Ja dzięki szybkiemu w Engelbergu ładnie odleciałem w drugiej fazie skoku. Zwykły człowiek nie wyczuje różnicy, ale my tak - mówi Ziobro.

Pierwsza różnica jest w materiale, druga w szyciu. Nawet w drobnych poprawkach.

- Wystarczy, że trener Zbigniew Klimowski, specjalista od poprawek krawieckich, tu zwęzi, tam popuści, i od razu jest w powietrzu inaczej - mówi Maciej Kot. - Pierwszy skok w nowym stroju jest najważniejszy. Nowy kombinezon to zawsze tak wielkie oczekiwania, że jeśli zepsujesz ten premierowy skok, to nawet gdy wiesz, że popełniłeś błąd gdzie indziej, już trudno ci będzie się przekonać do tego stroju.

Kombinują przy nartach, wiązaniach i butach

Kombinezon to tylko początek wyliczanki. Kiedyś dyżurnym tematem rozmów w skokach był wiatr, teraz są nowinki sprzętowe. Gdy tylko ktoś wyskoczy z formą, od razu zaczyna się dyskusja, co może mieć.

Rosną cały czas wydatki na nowe technologie. Kombinuje się przy nartach (różny środek ciężkości, sztywność, zagięcie szpiców), przy kombinezonach, wiązaniach (to był najgorętszy temat cztery lata temu w Vancouver, gdy Simon Ammann odlatywał na sztywnych wiązaniach, a rywale nie mieli ich jeszcze sprawdzonych), ostatnio przy butach. Czy lepsze sztywniejsze, czy bardziej miękkie, czy mają się zginać prosto, czy krzywo, czy język dłuższy, czy krótszy.

Polacy zamówili nawet buty karbonowe, ale na razie do sprawdzenia, nie do startów.

- My idziemy teraz taką drogą, jaką swego czasu sporty samochodowe: wszystko, co się da, zamieniamy na karbon, żeby było lżejsze - mówi Kot.

Jak się już wybierze buty, to można manewrować z wysokością piętki, zagiąć bolec wiązania albo nie. Wszystko robi się po to, żeby narta jak najpłynniej prowadziła się w powietrzu.

Skoczkowie są trochę jak modelarze, dopieszczający model samych siebie, żeby lepiej fruwał. To kosztuje, czasem zmniejsza bezpieczeństwo (kiedyś, gdy wiązanie było, najprościej mówiąc, sznurkiem, lądowało się łatwiej niż dziś, gdy wiązanie jest bolcem), ale nie ma wyjścia. Trzeba znaleźć coś, czego rywal nie ma.

To niekoniecznie musi dawać przewagę. Musi sprawiać wrażenie, że daje. Jak nie zadziała na ciebie, to przynajmniej na psychikę rywala, który tego nie ma.

Skarpetki Adama

- Dziś z trybun czy sprzed telewizora nie widać nawet 10 procent tego, co ważne dla skoku. Ile się czasem trzeba najeździć za jakimś drobiazgiem, nawymyślać przy szyciu strojów. Gdyby zapytać trenera pracującego z dziećmi, wymieni może połowę sprzętu, który skoczkowie w reprezentacjach zakładają na siebie. A wszystko jest dobierane indywidualnie - mówi Kruczek. - Staramy się nie pokazywać tego, co mamy, nawet na treningach, jeśli wiemy że ktoś z innej ekipy może je obserwować.

Kiedyś rywale machali ręką na kadrę Kruczka, bo co tam Polacy mogą wymyślić. Teraz, po ostatnich sukcesach, nie spuszczają ich z oka.

- Nawet się śmiejemy, że w skokach to podglądanie i kopiowanie już tak daleko zaszło, że jak ktoś dobry zacznie na treningu dla żartów chodzić na rękach, to zaraz w kilku reprezentacjach też zaczną chodzić - tłumaczy Kot.

Mowa o sporcie, w którym dobry skok od złego dzielą czasem różnice niemal niezauważalne. W którym chodzi o tak głębokie czucie mięśniowe, wyzwolenie odpowiednich odruchów, powtarzalności, że czasem nawet skarpetki mają znaczenie, bo jedna para się bardziej ślizga w bucie, inna mniej, i to zmienia czucie przy odbiciu.

- Pamiętam, jak Adam Małysz na ostatni sezon w karierze sprawił sobie jakieś kosmiczne skarpetki. Specjalne, sportowe, drogie. I przestało iść. Aż się w końcu zdenerwował, wrócił do starych wysłużonych i od razu było lepiej - mówi Łukasz Kruczek.

Maciej Kot pamięta z kolei rękawiczki Adama. Z sezonu 2007, zakończonego Kryształową Kulą. Adam upominał się całą zimę o nową parę, w końcu dostał. Ale serię zwycięstw, która mu dała mistrzostwo świata i Kryształową Kulę, zaczął w starych, już z dziurami, i nowych nie chciał. Kamilowi Stochowi też kiedyś wyjątkowo dobrze szło w parze jaskrawych rękawiczek i niedługo potem zauważył, jak zaczynają je sprawdzać rywale.

Teraz, godziny przed walką o medale, wybiera się już tylko między sprawdzonymi rzeczami. Ale zawsze można u rywala zasiać wątpliwość, czy sprawdzał to, co trzeba.

Stadiony na Soczi 2014 - po co i za ile? Kliknij, aby obejrzeć galerię!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.