Soczi 2014: Niedźwiedzki: Nakręcić się na Soczi

- W Holandii czuję się jak serwisowany samochód. Gdy mam problem z plecami, jak auto z karoserią, wychodzę naprawiony - mówi Konrad Niedźwiedzki, panczenista i olimpijczyk. Igrzyska olimpijskie w Soczi startują 8 lutego, finały łyżwiarstwa szybkiego mężczyzn odbędą się 8, 10, 12, 15 i 22 lutego. Relacje Z Czuba i Na Żywo na Sport.pl.

Polska na igrzyskach w Soczi wystawia w panczenach drużyny kobiet i mężczyzn. Tego jeszcze nie było - w dodatku każda liczy się w walce o medale.

W tym sezonie Konrad Niedźwiedzki, Zbigniew Bródka i Jan Szymański szaleli w Pucharze Świata, bili rekordy Polski. Niedźwiedzki pięć dni temu pobił rekord kraju na 3000 m, jak sam powiedział - "megaultrakosmiczny" (3 min 41,11 s).

Radosław Leniarski: Od czterech lat trenuje pan w królestwie łyżwiarstwa szybkiego, Holandii, w prywatnym zespole TVM. Na ćwiczenie wyścigu drużynowego nie zawsze było tyle czasu, ile byście chcieli.

Konrad Niedźwiedzki: Ale i tak trenowaliśmy więcej niż na przykład Holendrzy. Oni praktycznie nigdy tego nie robią, bo ćwiczą w różnych prywatnych drużynach. Wspólnych treningów mają kilka, my - kilkadziesiąt w roku. Zawsze na zawodach ćwiczymy razem. Fajnie się dogadujemy, więc nawet jeśli ktoś z nas zdobędzie olimpijski medal indywidualnie albo jeśli nikt z nas go nie zdobędzie, albo jeśli wszyscy zdobędą - to w drużynówce pojedziemy na maksa, bez względu na wszystko.

Lepszych treningów do drużyny niż z Holendrami mieć nie mogę. Oni dają mi strasznie w kość.

Tworzycie bardzo wyrównaną drużynę. Jest jakaś podobnie wyrównana?

Może Amerykanie.

Mamy podobną budowę ciała, niemal ten sam wzrost, upodobanie do 1500 metrów, bardzo zbliżone wyniki na 5000 m, podobną technikę, podobny krok, zmiany każdemu wychodzą świetnie. Holendrzy? Mają Svena Kramera, bez niego byśmy ich prali. Koreańczycy mają jednego dobrego łyżwiarza, dwaj inni tylko za nim jeżdżą. Amerykanie są najgroźniejsi i najbardziej wyrównani. Norwegowie nie mają trzeciego zawodnika, Rosjanie też.

Jeśli zatem każdy będzie w stanie pociągnąć na 100 proc., schowa się za drugim, nie tracąc szybkości, nakręci następnego, będzie super.

Jesteście w Soczi w wyścigu drużynowym rozstawieni z numerem 5. W pierwszym wyścigu możecie wylosować Norwegów lub Amerykanów.

Od losowania bardzo dużo zależy. Jesteśmy na jednym poziomie z Norwegami, Amerykanie są lepsi. Shani Davis, Brian Hansen, Trevor Marsicano co chwila wygrywają indywidualnie. Gdybyśmy na nich trafili, a oni mieliby dobry dzień, byłby problem, aby przejść przez pierwszą przeszkodę.

Zna pan Holendrów na wylot. Czy jednak są w stanie ukryć przed panem jakąś tajemnicę? Wiadomo, oni zawsze pierwsi wymyślają różne triki, a potem wygrywają.

Nie. Jeśli wymyślili coś rewolucyjnego, bardzo dobrze to ukrywają. Teraz mają nowe stroje, cieńsze, wygodniejsze, mniej krępujące, ale zostały wyprodukowane na wyłączność dla nich i dla Rosjan, którzy za to zapłacili. Mógłbym w nich ćwiczyć tylko na treningu w Holandii, w Soczi i tak musiałbym się ścigać w naszych, więc to bez sensu. Ale zdarzało mi się wygrać w starym kostiumie z Holendrem biegnącym w nowym. No i jest jeszcze adrenalina - nawet dziury w kostiumie mógłbym nie zauważyć z jej powodu.

Jeśli chodzi o łyżwy, Holendrzy mają tylko tę przewagę, że w fabryce Vikinga - rzecz jasna, holenderska firma - są zawsze pierwsi i mogą przebierać. A krzywe płozy zdarzają się często, kilka razy musiałem odsyłać.

Jak to się stało, że jest pan w TVM, i to jako jedyny obcokrajowiec?

Zaczęło się od Vancouver, gdzie mi się start niespecjalnie udał. Holendrzy zaprosili mnie na obóz, co tchnęło we mnie trochę optymizmu. Ucieszyłem się, ale jeden czy nawet dwa obozy to tak, jakby przeczytać fragment książki od środka. Jeśli już, to cały sezon - powiedziałem im. Wzięli mnie na okres próbny. Byłem znany jako sprinter wśród wieloboistów i chcieli, abym pomógł poprawić szybkość ich gwiazdy - Svena Kramera. Mnie też brakowało kroku w przód, wtedy w Polsce nie było dobrze w panczenach, nie to co teraz.

Wyjazd był dla mnie stresem i wstrząsem. Na każdym treningu musiałem udowadniać, że się nadaję. Na pierwsze zgrupowanie pojechałem na początku lipca. U nas latem zaczynamy raczej luźno, a tam od razu bomba. Latałem na najwyższych obrotach. Szok? Nie wiedziałem, czego się spodziewać, a przez miesiąc mieszkałem w czterogwiazdkowym hotelu, miałem do dyspozycji wszystko to co Holendrzy. Zespół ma dwucyfrowy budżet, licząc w milionach euro, dla w sumie ośmiu zawodników plus dziewięć osób obsługi. Czyli wielokrotnie większy niż cały nasz związek na wszystkie reprezentacje. Od zeszłego roku mam już własne mieszkanie. Mówię całkiem dobrze po niderlandzku, nawet z charczącym h - zbieram ślinę i jakoś wychodzi. Czasem tylko wymową pomylę cebulę z sową.

Budżetami się różnią, już wiemy. A czym jeszcze?

Przede wszystkim tym, co dzieje się poza torem. Ja tam się czuję jak serwisowany samochód. Gdy mam problem z plecami, jak auto z karoserią, wychodzę naprawiony. A w Polsce, gdy mnie bolało kolano, trzeba było kontuzję przechodzić. W Holandii wykonujemy dużo ćwiczeń stabilizacyjnych. Po którymś strasznie naciągnąłem sobie mięsień dwugłowy przy przyczepie kulszowym. Poszedłem do fizjoterapeuty, ten założył gumowe rękawiczki. "No nie, bez jaj, chyba nie będziesz mi wkładał tam ręki" - mówię do niego. A on zajrzał mi do ust, coś nacisnął, pojeździł mi po żuchwie i powiedział: "Machnij teraz", zupełnie jak mechanik samochodowy. Machnąłem, mógłbym szpagat zrobić. I co, nie poczułby się pan jak samochód?

To ich sport narodowy, nie czuje się pan, jakby jeździł z supermanami?

To są ludzie. Mają swoje problemy.

Tak? A jakie problemy ma Sven Kramer?

Gdyby był bardziej wyluzowany, niszczyłby ludzi na torze nie pięcioma sekundami przewagi, ale dziesięcioma. Jest zbyt zestresowany, że ktoś tam odrobinę szybciej pojechał albo że mu łyżwa nie pasuje. Musi się non stop sprawdzać i potwierdzać, że jest najlepszy. Musi mieć odpowiednie nastawienie, aby wszystkim dowalić, a nie zawsze ma. Wielu rzeczywiście ma głowę do stresu w sporcie. Niczego się nie boją, wzorcowo zbudowani. Dlaczego? Bo wyselekcjonowani z tysięcy, a potem idealnie szlifowani.

Siedzi pan sobie na warszawskich Stegnach i nie startuje w mistrzostwach Polski. Dlaczego?

Tu niebezpiecznie, można wpaść w dziurę z prędkością 50 km na godzinę. Połamać się, zepsuć płozy łyżew, a byłaby szkoda, bo właśnie mam idealne. Już mi się taki przypadek zdarzył. Na ciężkim treningu potknąłem się i żeby nie wpaść na beton wewnątrz toru, hamowałem łyżwami, jedna się wygięła w trąbkę i była do wyrzucenia. Nie mogę zaryzykować tego przed igrzyskami.

W jakiej konkurencji czuje się pan najlepiej? Skupi się pan na niej?

- Nie będę wybierał. Wiem już, jaka jest atmosfera na igrzyskach, jaki stres. Będę jechał mocno od pierwszego startu, by wbić się jak najwyżej. Taki mam plan. Na 1500 m powinienem czuć się najlepiej, ale i na 1000 m nie jestem bez szans. Dlatego że na torze w Soczi sprinterzy mogą mieć problem z dojechaniem do końca - tor nisko, duży opór powietrza, lód nie jest superszybki i tego sprinterzy startujący na 1000 m mogą nie wytrzymać. W Salt Lake City i w Calgary, gdy sprinter się rozpędzi, to dojedzie do końca w wysokim tempie, właśnie ze względu na mniejszy opór. Dla nich może w Soczi być o jeden łuk za daleko. Tak czy siak, będę potrzebował biegu życia, aby im napsuć krwi.

Więcej o:
Copyright © Agora SA