Skoki narciarskie. Stoch: Idoli wybieram sam

- Nie obiecywałem, że wygram Turniej Czterech Skoczni, ale liczyłem na podium, dlatego jestem zawiedziony. Wciąż nie złożyłem jednak broni - mówi Kamil Stoch przed konkursem w Innsbrucku. Relacja Z Czuba i na żywo od 14 w Sport.pl.

Lider Pucharu Świata był faworytem TCS, ale po dwóch konkursach zajmuje dopiero 9. miejsce. - Dziś czuję się dobrze, ale na Turniej przyjechałem przeziębiony. Nie chciałem o tym mówić, by nie tłumaczyć słabszych wyników. W dwóch pierwszych konkursach czułem się jednak osłabiony - mówi Stoch po wczorajszych kwalifikacjach w Innsbrucku.

27-letni skoczek zajął w nich szóste miejsce (122 m), w sobotę jego rywalem w pierwszej serii będzie Kanadyjczyk MacKenzie Boyd-Clowes (115 m). Dawid Kubacki (118,5 m) zmierzy się z Włochem Roberto Dellasegą (118 m), Maciej Kot (120 m) z Japończykiem Daiki Ito (121,5 m), a Klemens Murańka (121,5 m) z Janem Ziobro (118 m). Odpadł Krzysztof Biegun (113 m). Kwalifikacje wygrał Norweg Anders Fannemel (127 m) przed liderem TCS Thomasem Diethartem (123,5 m) i Wolfgangiem Loitzlem (126,5 m).

Zobacz wideo

Dariusz Wołowski: Bergisel w Innsbrucku to jedna z pana ulubionych skoczni?

Kamil Stoch: Jeśli chodzi o obiekty Turnieju Czterech Skoczni, w Innsbrucku skacze mi się najlepiej. Przed rokiem byłem tu drugi. Nie obiecam jednak, że teraz to powtórzę, bo w skokach obietnice nie mają sensu. Choćbym był w życiowej formie, to i tak w jakimś stopniu zależę od warunków na skoczni i dyspozycji rywali. Gwarancję mogę dawać tylko na to, co zależy ode mnie. Kiedy uczciwie wykonam pracę, pozostaje tylko cieszyć się skakaniem. I przyjąć z pokorą wynik.

Słowa o radości ze skakania brzmią jak zasłona dymna. Adam Małysz powtarzał formułkę o dwóch równych skokach, by "wykręcić" się od pytań o wynik. Pan mówi o radości z tego samego powodu?

- To jest rodzaj zasłony dymnej, za którą kryje się jednak metoda. Zawodnik owładnięty obsesją wyniku traci z oczu to, co go do niego prowadzi. Dlatego wolę mówić o pracy, wysiłku, a także o radości, jaką czuję w locie. Czy nie najlepiej wykonujemy pracę, która sprawia przyjemność?

Pierwsze wspomnienie związane z Turniejem Czterech Skoczni?

- Pochodzi z 1997 r. i fenomenalnych skoków zwycięzcy Primoża Peterki. Nie miałem jeszcze 10 lat, ale Słoweniec oczarował mnie i kolegów trenujących w LKS Poroniec. Wszyscy chcieliśmy być tacy jak Peterka, to znaczy najlepsi na świecie. Wszystkie dzieciaki uprawiające sport marzą o osiągnięciu szczytu.

Szczyt stał się realniejszy cztery lata później, gdy TCS wygrał Adam Małysz, pokazując, że Polak też potrafi.

- To był wielki szok. Uczyłem się już wtedy w gimnazjum w Zakopanem. Oglądaliśmy kolejne konkursy, coraz bardziej rozemocjonowani. Adam rósł ze skoku na skok, nabierał pewności siebie i wygrywał bezdyskusyjnie. Każdy trening zaczynaliśmy od dyskusji dotyczących jego startów.

Bułkę z bananem pan jadł?

- To produkt przereklamowany (śmiech).

Ale kiedy parę lat później okrzyknięto pana "następcą Małysza", na szczęśliwego pan nie wyglądał.

- Czy Małysz był następcą Wojciecha Fortuny albo Piotra Fijasa? Nie. Był Małyszem. Każdy chce być sobą, pracuje na własne konto. Podziwiam Adama, że mimo wielkich sukcesów pozostał taki, jaki był. Sława, pieniądze, powodzenie go nie zmieniły. I może to jego największy sukces. Ale polskie skoki nie zaczęły się od Adama. Byli Czech, Marusarz, Fortuna, Bobak, Fijas. Tymczasem mnie nazwano "następcą Adama". To nie było niemiłe, ale chciałem sam wybierać idoli. Dlaczego mieli to robić dziennikarze? Dopóki się jednak wzbraniałem, media wciąż drążyły temat. Gdy przestałem się zapierać, dały spokój.

Wróćmy do Turnieju Czterech Skoczni.

- Gdy byłem dzieckiem, telewizja pokazywała tylko trzy imprezy: TCS, igrzyska i mistrzostwa świata. Każdy od małego znał ich wyjątkową rangę. Ale mój debiut w TCS kompletnie wyleciał mi z pamięci. Nie pamiętam totalnie nic, i to chyba nie ze względu na brak sukcesu. Z Oberstdorfem kojarzy mi się za to debiut w mistrzostwach świata w 2005 r. Tamte zawody pamiętam doskonale.

A jeszcze lepiej zapewne mistrzostwa świata w Val di Fiemme, gdzie zdobył pan złoto indywidualnie i brąz w drużynie. Skakał pan wtedy z Maciejem Kotem, Piotrem Żyłą i Dawidem Kubackim, którzy dziś, przed igrzyskami w Soczi, mają kłopoty z formą. Czy jako lidera drużyny to pana niepokoi?

- Martwię się Piotrkiem Żyłą, bo to fajny chłopak. Wierzę, że to, co się stało w Garmisch-Partenkirchen, gdy nie przebrnął kwalifikacji, potraktuje jak ostrzeżenie i motywację. Stać go na szybki powrót do formy. Ale ja za niego pracy nie wykonam, nie przerzucę na siłowni iluś tam kilogramów żelaza, nie oddam skoków treningowych. Nie uważam się za lidera drużyny, a w każdym razie nie jestem od pilnowania dyscypliny, patrzenia kto, jak i ile trenuje. To zadanie dla trenera. Drużyna jest fantastycznie zgrana, zarządcy, który by kierował innymi, jej nie trzeba.

Biegun i Ziobro wygrywali już konkursy Pucharu Świata, Murańka jest jednym z odkryć TCS.

- Tak ma być. Mamy zespół, jakiego wcześniej nie mieliśmy. Młodzi są od tego, by nas dopingować do pracy. Gdyby ktoś chciał spocząć na laurach, przepadnie. To sytuacja zdrowa, a nie powód do zmartwień. Polskie skoki przeżywają chwile wielkiej prosperity, trzeba to wykorzystać.

Do kiedy Małysz będzie jedynym polskim triumfatorem TCS? Kiedy pan go wygra?

- Jak Bóg da, to kiedyś wygram. A jeśli uzna, że nie zasłużyłem, przyjmę to z pokorą. Simon Ammann nigdy nie wygrał TCS i jest spełnionym skoczkiem, mając cztery złota igrzysk, czyli coś, czego nie zdobył nawet Adam.

Czy to znaczy, że w tym roku trzyma pan kciuki za triumf Ammanna?

- Nie, jest mi obojętne, czy wygra Ammann, czy Morgenstern, czy Diethart, premią za zwycięstwo się ze mną nie podzielą (śmiech). A ja wciąż nie złożyłem broni. Nie jechałem na TCS jak po swoje, nie obiecywałem, że go wygram. Liczyłem jednak na miejsce na podium, dlatego jestem zawiedziony. Ale przynajmniej nikt już na mnie nie stawia, mogę atakować bez presji.

Czyli jak rewelacyjny lider TCS Diethart nie chciałby pan skakać?

- Chciałbym skakać jak Stoch, tylko tak jak najlepiej potrafię.

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i Windows Phone

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.