Narciarstwo alpejskie. Supertina Maze zadziwia

Od 46 lat w alpejskim Pucharze Świata nikt nie spuścił rywalkom takiego lania jak Tina Maze. Hermann Maier od lat powtarzał dziennikarzom: - W końcu pojawi się wybitny narciarz, który poprawi mój rekord i zdobędzie ponad 2000 pkt w PŚ. Czekam na ten dzień z utęsknieniem także dlatego, że wreszcie przestaniecie mnie o to pytać.

Pewnie nawet wielki Herminator nie spodziewał się jednak, że ów narciarz będzie niewysoką szatynką pochodzącą z maleńkiego kraju, gdzie narciarstwo alpejskie nigdy nie było przesadnie mocne.

29-letnia Słowenka Tina Maze przechodzi do historii jako autorka najlepszego pojedynczego sezonu w PŚ - zdobyła w nim aż 2414 pkt. Tak rewelacyjnych wyników w tak krótkim czasie nie miał w narciarstwie alpejskim nikt od pierwszej edycji PŚ w 1967 r. - nawet Ingemar Stenmark, Pirmin Zurbriggen, Marc Girardelli, Alberto Tomba, Vreni Schneider czy Annemarie Moser-Proell, uchodzący za największe pomniki dyscypliny.

PŚ wyglądał kiedyś inaczej, za zwycięstwa w latach 70. i 80. dostawało się mniej punktów, ale nawet gdyby policzyć zdobycz Słowenki według starych zasad, wciąż byłaby najlepsza. Maze od listopada 24 razy stanęła na podium, co jest rekordem wszech czasów. Wygrała 11 zawodów PŚ, co rekordem nie jest, bo Schneider w 1989 r. zwyciężyła 14 razy. Ale Szwajcarka zdominowała konkurencje techniczne, nie zdobywała punktów w zjazdach i supergigantach. Fenomen Maze polega na tym, że jest mocna we wszystkim - w tym sezonie wygrała każdą z pięciu konkurencji: gigant (pięć razy), superkombinację (dwa), slalom (dwa), zjazd i supergigant (po jednym). Taka sztuka w jednym sezonie udała się dotąd tylko Austriaczce Petrze Kronberger (1991) i Janicy Kostelić (2006).

Na lodowiec w Chile

Wszechstronność w nowoczesnym narciarstwie to wielka sztuka. Żeby dobrze jeździć jednocześnie w slalomach i zjazdach, trzeba trenować w zupełnie inny sposób. W slalomie ważna jest technika, a w zjeździe - siła, wytrzymałość i aerodynamiczna sylwetka. Wyćwiczenie slalomów i gigantów wymaga refleksu i powtarzalności - tysięcy przejazdów między tyczkami na stoku. Wytrenowanie zjazdów - wypraw na lodowce do Chile w środku lata, treningów w tunelu aerodynamicznym, godzin na siłowni. Inny jest też sprzęt - narty do każdej z konkurencji różnią się długością, mają inną twardość i promień skrętu. Dziś mało kto stawia już na wszystkie konkurencje, bo wymaga to ogromnej pracy i wielkich pieniędzy.

W ostatnich latach najbliżej pokonania bariery 2000 pkt były Amerykanka Lindsey Vonn (1980 pkt w 2012 r.) i Chorwatka Janica Kostelić (1970 pkt w 2006 r.). U mężczyzn od czasów Maiera (2001) nikt nie przekroczył 1700 pkt - najbliżej był Bode Miller, który wygrał PŚ w 2005 r. z 1648 pkt. Amerykanin potrafił jeszcze wtedy stanąć na podium w slalomie. Potem konkurencje techniczne odpuścił.

Tina niczego nie odpuściła i rozbiła rywalki w proch - nad drugą w PŚ Niemką Marią Hoefl-Riesch miała ponad 1300 pkt przewagi. Poza dużą Kryształową Kulą zdobyła też trzy małe za gigant, supergigant i kombinację. Miała szansę na komplet, ale ostatni zjazd w Lenzerheide odwołano z powodu mgły i o 1 pkt w tej klasyfikacji wyprzedziła ją Vonn, a w slalomie o 33 pkt przegrała z inną Amerykanką, objawieniem sezonu - 18-letnią Michaelą Schiffrin.

Jak Mitja Kunc

Narty alpejskie w Jugosławii rozkwitły w latach 80. na fali przygotowań do igrzysk w Sarajewie. W 1989 r. złoto w slalomie na MŚ w Vail zdobyła Słowenka Mateja Svet, a w męskim PŚ triumfował kilka razy Bojan Križaj. W ich ślady poszli potem m.in. Špela Pretnar, Urška Horvat i Jure Košir.

Tinę na narty w wieku czterech lat zabrał ojciec, ćwiczyła w rodzinnej górskiej miejscowości Erna na Koroškem. Wpatrzona była w swojego idola i sąsiada - Mitję Kunca, który w 2001 r. zdobył brązowy medal w slalomie na MŚ w St. Anton. Podziwiała też starszą o kilka lat Kostelić, późniejszą czterokrotną mistrzynię olimpijską, którą często spotykała na juniorskich zawodach. Gdy w końcu udało jej się pokonać koleżankę, ojciec Tiny rzucił palenie - taki miał zakład z córką.

Maze zaczęła odnosić sukcesy w PŚ już jako nastolatka, ale problemem był brak pieniędzy. Słoweński związek nie miał milionów, jakimi dysponowali Amerykanie czy Austriacy. Nie stać ją było na wyjazdy do Chile i Nowej Zelandii. Gdy w 2008 r. federacja obcięła fundusze, Tina tupnęła nogą i opuściła związek. Razem z nią odszedł włoski trener Andrea Massi. Założyła z nim prywatny zespół Team to aMaze, czyli "drużynę, która ma zadziwiać". - Początki były trudne, cały nasz świat mieścił się w wynajętej przyczepie kempingowej, którą jeździliśmy na zawody - wspomina.

Do Massiego dołączyli inni Włosi, m.in. Livio Magoni, który kilka lat temu prowadził polską kadrę kobiecą, serwismeni. Włosi wyznawali filozofię, że trening narciarski zaczyna się latem - na rowerze i siłowni, od wylanych hektolitrów potu. - Niby zawsze wiedziałam, że tak jest, ale nie potrafiłam zmusić się do tak ciężkiej pracy - opowiadała Słowenka. - Powtarzałem Tinie: "Masz być jak Alberto Tomba, mieć najsilniejsze nogi i jeszcze mocniejszą psychikę" - mówił Massi, który został partnerem życiowym Tiny.

Bogatsza niż Słowenia

Ryzyko się opłaciło. Tina z włoskimi trenerami zaczęła triumfować w gigantach, rozpychała się łokciami w kolejnych konkurencjach, w PŚ była czwarta (2010), trzecia (2011), druga (2012). Sponsorzy zaczęli walić drzwiami i oknami. Kontrakt z producentem nart - firmą Stöckli - opiewa na pół miliona euro. Czekolada Milka za miejsce na kasku narciarki płaci kilkaset tysięcy.

W kraju nie ma popularniejszego sportowca. "Jesteś naszą inspiracją, jesteśmy z Ciebie dumni" - napisał w weekend premier dwumilionowego kraju Janez Janša.

Tina umiejętnie kreuje swój wizerunek, pozuje do zdjęć, udziela wywiadów, prowadzi konta na Facebooku i Twitterze. Za namową znajomego didżeja nagrała też popowy singiel pt. "Moja droga to moja decyzja", który stał się przebojem. Jak śpiewa w piosence, wszystko robi po swojemu. Ludzie z jej otoczenia przyznają, że ma trudny charakter, mówi, co myśli, nie odpuszcza. Potrafi urządzać karczemne awantury serwismenom, jeśli źle przygotują narty. - Daję z siebie 100 procent, tego samego wymagam od innych - mówi.

Trenerzy i zawodniczki z innych krajów zarzucali jej w poprzednim sezonie, że ma niedozwolony kombinezon, który przepuszcza za mało powietrza. Na kolejną konferencję prasową przyszła w rewanżu w samym staniku z napisem "To nie wasza sprawa". Od początku tego sezonu rywalki znów szepczą, że imponujący kaloryfer na jej brzuchu wygląda podejrzanie, sugerują farmakologiczny doping. Przed zjazdem w Garmisch ktoś wysłał do niej anonimowy e-mail z pogróżkami.

Trener Massi odpowiada, że w Alpach po prostu nie umieją przełknąć gorzkiej pigułki, że ktoś taki jak Tina pokonał wszystkie odwieczne narciarskie potęgi.

"Muszę być silniejsza, muszę udowodnić, że umiem wygrywać. Muszę pokazać im wszystkim, że miałam rację" - śpiewa Tina w swojej piosence.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.