Londyn 2012. Badminton. Cztery pary zdyskwalifikowane

Mistrzynie świata z Chin, dwie pary z Korei Południowej i para z Indonezji zostały wyrzucone z olimpijskiego turnieju badmintonowego za celową próbę przegrania meczu.

Profil Sport.pl na Facebooku - 78 tysięcy fanów. Plus jeden? 

Organizatorzy igrzysk wykluczyli całą ósemkę zawodniczek na prośbę Światowej Federacji Badmintona, która dowiedziała się o nieprawidłowościach podczas wtorkowych spotkań na Wembley Arena.

Wśród zdyskwalifikowanych zawodniczek są mistrzynie świata, Wang Xiaoli i Yu Yang, które chciały przegrać, by w ćwierćfinale i półfinale uniknąć swoich rodaczek, wicemistrzyń globu.

Farsa w turnieju badmintona

Do skandalu doszło we wtorek na Wembley Arena. Najpierw na korcie pojawiły się pary z Chin (Yu Yang i Wang Xiaoli) i Korei Południowej (Jung Kyung-eun i Kim Ha-na). Obie drużyny miały pewny awans do ćwierćfinału, więc postanowiły robić wszystko, by przegrać i uniknąć gry z rodaczkami w następnej rundzie turnieju.

Żadna z par nie chciała wygrać meczu - zawodniczki celowo serwowały w siatkę i wyrzucały lotkę w aut. Próba ustawienia wyniku była tak oczywista, że obserwujący mecz kibice zaczęli buczeć, a na korcie pojawił się sędzia Thorsten Berg, który groził przerwaniem spotkania.

Ostatecznie "pechową" zwycięską parą okazała się para koreańska, która wygrała 2-0 w setach. Po zakończeniu meczu delegat techniczny oświadczył, że otrzymał raport od organizatorów turnieju, a zawodniczkom grożą poważne sankcje - w tym dyskwalifikacja.

Chwilę później na korcie pojawiły się zawodniczki z Korei Południowej (Ha Jung-eun i Kim Min-jing) i Indonezji (Greysia Polii i Meiliana Jauhari), które też nie miały zamiaru wygrać. Spotkanie toczyło się według podobnego scenariusza - niewymuszone błędy, zepsute serwisy, auty. Kibice zaczęli buczeć i skandować "spadajcie".

Sędzia był zmuszony do kolejnej interwencji. Tym razem pokazał zawodniczkom czarną kartkę oznaczającą dyskwalifikację, ale trenerom udało się wybłagać u niego zmianę decyzji i drugą szansę. Pod czujnym okiem arbitra znów wygrały Koreanki - 2-1 w setach.

Cel został osiągnięty: w ćwierćfinale Koreanki uniknęły Koreanek, a Chinki (mistrzynie świata) Chinek (wicemistrzyń świata). Spotkać mogą się dopiero w finale.

"To one zaczęły"

Trener zawodniczek z Korei Południowej nie próbował ukrywać, że jego podopieczne starały się przegrać. Na ich obronę powiedział, że wszystko zaczęły Chinki. - One to pierwsze zrobiły. Z losowaniami to skomplikowana sprawa. Nie chciały się spotkać w półfinale - tłumaczył.

- Ponieważ one nie chciały zagrać ze sobą w półfinale, my postanowiliśmy zrobić tak samo. Nie chcieliśmy spotkać się z parą z Korei Południowej.

Delegat techniczny turnieju, Paisan Rangsikitpho, był zażenowany. - To nie było w dobrym duchu. To ośmiesza igrzyska. Przepraszam publikę, przepraszam wszystkich, nie jestem zadowolony - mówił.

Chinka Yu upierała się, że ona i jej partnerka po prostu oszczędzały siły na ćwierćfinał. - Nasze rywalki były naprawdę mocne. Grałyśmy z nimi pierwszy raz, a jutro jest runda pucharowa, byliśmy już zakwalifikowane i chciałyśmy mieć więcej sił na rundę pucharową. Naprawdę nie ma potrzeby się wysilać, jeśli jutro jest runda pucharowa - przekonywała.

O zdanie na temat wydarzeń z wtorku spytano innych zawodników. Marc Zwielber z Niemiec powiedział: - Jeśli chciały celowo przegrać, to wielka szkoda... To zupełnie głupie i haniebne dla sportu.

Petja Nedełczewa z Bułgarii, która podczas pierwszego kontrowersyjnego meczu grała na sąsiednim korcie, ostro skrytykowała rywalki. - Chiny kontrolują wszystko. Nie wiem kto chciał przegrać, ale jeśli to znów były Chinki... W zeszłym roku robiły to cały czas, nie zagrały ze sobą ani razu w 20 meczach. Robią co chcą - wściekała się.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.