Londyn 2012. Wio¶larska dwójka p³ynie po medal. Malutkie i sprytniutkie

Gdyby wzrost i waga rz±dzi³y w wios³ach Julia Michalska i Magda Fularczyk nie by³yby mistrzyniami ¶wiata i nigdy by nie powiedzia³y: fajnie by³oby skopaæ im wszystkim ty³ki w Londynie.

Dziewczyny trenowały w Wałczu, gdzie od kilkudziesięciu lat wioślarze i kajakarze pracują przed najważniejszymi regatami.

Smukła łódź Julii i Magdy sunie po jeziorze, wydaje się, że dzieje się to bez żadnego wysiłku. Z daleka nie słychać, co trener z motorówki mówi do wioślarek przez megafon. Wygląda, że płyną lekko, miło upływa im czas, i że brakuje tylko Ola Żabczyńskiego, który zaśpiewałby z pannami "Ach jak przyjemnie, kołysać się wśród fal, gdy szumi szumi woda, i płynie w dal!".

Coraz większe zbliżenie ukazałoby grymas na twarzach Julii i Magdy, zaciśnięte zęby, supły mięśni napinających się, gdy wiosło chwyta wodę, krople potu na nosie, więcej czerwieni na twarzy Julii, bladość na twarzy Magdy. Rzut oka na ekran urządzenia monitorującego ich organizm w wysiłku przekonałby nas, że obserwujemy skraj fizycznych możliwości człowieka: tętno około 200 uderzeń serca na minutę - jak u wróbla tyle, że serce 100 razy większe - to morderstwo dla niewprawionego śmiertelnika; kwas mlekowy - uboczny, toksyczny produkt wysiłku - w stężeniu, które każdy mięsień zwykłego człowieka wykrochmaliłoby na sztywną sztukę mięsa; VO2max, czyli pochłanianie tlenu takie, że Polak - szarak z nadwyżek gazu poczułby się na haju.

- Takich zgonów, jak na ostatnich dwóch wyścigach jeszcze nie przeżyłam. Po regatach Pucharu Świata Brytyjki udzielały wywiadów, a ja siedziałam w krzakach i wymiotowałam. Powysiłkowo - mówi Magda.

Ktoś zapyta, dlaczego to robią? - Uzależnienie. Jak narkotyk. Brak pokonywania kolejnych barierek nas przytłacza. Bo nic się nie dzieje. Wtedy dołujemy - mówi Magda.

Julia dodaje słowa, które naprawdę robią wrażenie: - Ja trenuję dla takich momentów, jaki przeżyłam dzisiaj. Gdy łódka płynie przy naszym największym zmęczeniu, a ja czuję, że się zgrywamy. Mijamy boję z napisem 750 m od mety. Wydawałoby się, że chwyt powinien być słabszy, a ja czuję, że nie, że jest silniejszy, że jest mocniej, że jeszcze, że razem, że możemy finiszować, że tempo 40 i totalny zgon, że mijamy linię mety i o wow! I masz pewność, że to było to coś. Dziś był taki przejazd. Męczyłyśmy się razem. Razem - być może dlatego, że ja pływałam długo na jedynce - jest dla mnie tak mocnym uczuciem, że przeszywa mnie dreszcz emocji, choć pewnie wyglądam strasznie. Jest taki magiczny moment - widzę rufę, widzę jak wychodzi ponad wodę, wychodzi, wychodzi, wychodzi. I nie przeszkadzać, niech płynie. Kiedyś skakałam przez przeszkody i tata mi powiedział: przeskoczysz, tylko pozwól na to koniowi. Jest tak dobry, że sam to zrobi. Na wodzie jest podobnie, nie można przeszkadzać łodzi. Ona jest tak skonstruowana, że wie, że ma szybko płynąć. Dzisiaj tak było: ciach, ciach i rufa wychodzi i to było takie fajne.

Po treningu dziewczyny odstawiły sprzęt do hangaru, wytarły łódź, idą na spotkanie. Dobrze, przyznajmy - widać to zresztą na pierwszy rzut oka, że nie są przedszkolankami, że wioślarstwo ukształtowało ich sylwetki, że setki godzin spędzonych na dociąganiu sztangi na ławeczce i innych ćwiczeniach siłowych spowodowały, że każdy mięsień jak na preparacie do zajęć z anatomii na AWF. A mimo to w świecie wioślarskim - w kategorii bez ograniczeń wagowych - są niepozorne, nawet drobne, szczególnie Magda. Każdy trener wioślarstwa wie, o co chodzi,... chodzi o parametry.

- U poprzedniego trenera zawsze byłam najgorsza, choć miałam najlepsze wyniki wydolnościowe. Ale miałam też 170 cm wzrostu i koniec - mówi Magda.

Parametry - to może być w wioślarstwie decydujące. Większy wzrost to dłuższe ręce, dłuższe nogi. Dzięki temu pióro wiosła może pokonać dłuższą drogę w wodzie, niż gdy zanurzy je wioślarka niewyrośnięta. Siła - oczywiście zwykle większa w przypadku baby na schwał - przez dłuższy czas jest przyłożona w wodzie. Praca jest płynniejsza, łódka sunie.

Wioślarze, niemal jeden w drugiego to stukilowi dwumetrowcy, mniejszych prawie nie ma, a jak są to prawdziwe myszy pancerne - jak na przykład nasz Marek Kolbowicz, wzglednie niski, krępy, ale o długich ramionach. Kobiety - prawdziwe smoki, po 180-185 cm, 80-85 kilo wagi, tak jak to jest w dwójce podwójnej Wielkiej Brytanii, bijącej w tym roku wszystkie inne załogi, albo u Australijek - najwyższych i fizycznie najsilniejszych.

- Lecę samolotem. Kolega mówi, patrz, jaki fajny zegarek ma tamten facet na miejscu z przodu. Ja do niego, coś ty to nie żaden facet tylko moja rywalka, Kathrine Greinger - mówi Magda Fularczyk.

Teraz Julia - wyższa niż partnerka, ale szczuplejsza. 178 i 67 kg. Przed igrzyskami w Pekinie w 2008 roku startowała w wadze lekkiej. W olimpijskim finale skiffa - to życiowy sukces, bo w bodaj najbardziej prestiżowym wyścigu, gdzie startuje tylko sześć najlepszych - była najmniejsza, najlżejsza i najmłodsza. Przypłynęła ostatnia.

- Czułam się samotna. Jako jedyna dziewczyna w wioślarstwie byłam jak palec sama, i każdy dzień tam był dla mnie masakrą. Szczególnie na obozie przed Pekinem, gdzie ciężko trenowaliśmy. Ale jak przyjechałam na olimpijski tor, łódka zaczęła płynąć. Sprawiało mi to tak wielką przyjemność, i to, że trener ze mną był, i że tworzyliśmy taki duet. A teraz mam jeszcze Magdę. Tego mi wtedy brakowało, i już wtedy budowałam obraz tego, co teraz się dzieje, czyli że jest Magda i inne dziewczyny z naszej grupy. Wtedy, gdy dostałam ciuchy olimpijskie nie miałam nawet z kim się cieszyć. Chłopaki byli OK., robili co mogli, abym się dobrze czuła, ale to nie to samo. Kiedy kilka dni temu przyszły rzeczy olimpijskie Magda i wszystkie dziewczyny latały po korytarzu. To było tak niesamowite uczucie, że mogłam się z nimi dzielić tą radością. Poryczałam się ze szczęścia, że one są - mówi 27-letnia Julia.

Dziewczyny pływały od siedmiu lat w dwójce klubowej Trytona Poznań, małego jednosekcyjnego klubu, ale - z powodów organizacyjnych - nie startowały na niej w kadrze, gdzie stworzono różne grupy współpracujące z różnymi trenerami. Dopiero po życiowym sukcesie Julii w Pekinie, związek pływacki zezwolił na powołanie kobiecej grupy wioseł krótkich. Trener Marcin Witkowski, który z Julią pracuje od 14 lat, jednocześnie na jednym Pucharze Świata wystawił swoją wychowankę z Agatą Gramatyką. Na kolejnych Julię z Magdą Fularczyk - dziewczyny postarały się i w pierwszym swoim starcie w reprezentacji wygrały wyścig Pucharu Świata. W pierwszym starcie na ważnej imprezie zdobyły tytuł mistrzyń świata - na poznańskiej Malcie. Potem było trochę gorzej, bo zmagały się z kontuzjami, potrzebne były zabiegi chirurgiczne. Ten sezon, pierwszy od dwóch lat, nie przerywany jest żadnymi interwencjami medycznymi. W pierwszym starcie, w eliminacjach regat Pucharu Świata w Lucernie zabrakło im nieco ponad 1,5 s do rekordu świata dwójki podwójnej jednojajowych bliźniaczek Georginii Evans-Swindell i Caroliny Evans-Swindell sprzed 10 lat. Nowozelandki były dwukrotnymi mistrzyniami olimpijskimi i trzykrotnymi mistrzyniami świata. Po Pekinie zrezygnowały ze startów.

W tym roku wygrywają bezapelacyjnie Brytyjki.

- Znalazłyśmy swój styl. Tamte mają parametry, ale my jak na siebie jesteśmy potwornie silne. Nasi koledzy mówią, że ścigamy się z facetami, bo są takie olbrzymie. Fakt, są wyrośnięte i potrafią to wykorzystać. Ale mu jesteśmy malutkie i sprytniutkie. Przegrywamy wzrostowo, zasięgiem ramion, dlatego musimy skupić się na technice, na zgraniu, które poszło w łeb i znów trzeba nad nim pracować, na wytrzymałości - mówi Magda.

- Lubią nas. Jak stanęłyśmy na podium regat Pucharu Świata w tym roku, Brytyjki i Australijki powiedziały: fajnie że wróciłyście - mówi Julia.

Na jedną sprawę trzeba zwrócić uwagę. Ciąć się na noże, sprawdzić się, kto naprawdę jest najszybszy na świecie można tylko przy idealnej ciszy na wodzie. Jeśli wieje od mety, szanse polskiej dwójki drastycznie się zmniejszają, bowiem wiatr łatwiej wytraca prędkość lżejszej osady. Z kolej, gdy wieje od startu, szanse Polek się zwiększają. Większe tempo wiosłowania, lżejszy ciężar łodzi i zawodniczek powodują, że z wiatrem naszym jest łatwiej wygrać w dużymi wioślarkami. W tych samych regatach, w których Polki omal nie pobiły rekordu świata - oczywiście płynęły z wiatrem - Brytyjki startowały w następnej serii, czyli w tych samych warunkach i miały czas o 7 sekund gorszy.

Trener Witkowski zamówił analizę pogodową dla toru w Eton, która powie mu, czego się spodziewać. Julia twierdzi, że problem jest tylko techniczny - trzeba po prostu przestawić sprzęt tak, aby szybciej móc odwracać wiosła na płask podczas podjazdu. Magda przypomina Monachium: - Pamiętasz, trochę się zaniepokoiłyśmy, gdy wiało od mety.

Jest jeszcze jeden problem, gdy się płynie pod wiatr. Wyścig trwa dłużej. I to nie o trzy sekundy, nie o pięć. W Monachium Julia i Magda popłynęły w finale w czasie 7 min 19 sekund, ich rekord z Lucerny to 6 min 40 sekund. Czyli niemal 40 sekund dłużej! - Nieraz zdarzało się, że płynęłam o minutę dłużej na jedynce. Raz mój wyścig trwał 10 minut. Wysiłek o tej samej częstotliwości tyle, że trwa w nieskończoność - mówi Julia. - Ale damy radę. W 100 procentach wierzę w plan trenera, że on trafia z formą. Zawsze.

Londyn 2012. Wielki dramat wicemistrzyni olimpijskiej. W Londynie bez Mai Włoszczowskiej? 

Wiêcej o:
Copyright © Agora SA