Piotr Kula po regatach MŚ w Falmouth: skupiałem się na każdej kolejnej fali

Piotr Kula podczas Mistrzostw Świata klasy Finn w angielskim Falmouth zajął 6 miejsce w klasyfikacji generalnej, dzięki czemu zdołał uzyskać olimpijską kwalifikację. O zaciętych wyścigach z Anglikami Edem Wrightem i Markiem Andrewsem podczas trzeciego dnia regat Kula opowiada w drugiej części swojej relacji.

Do wyścigów dnia drugiego przystąpiłem będąc na piątym miejscu w ogólnej klasyfikacji. Podczas długiej drogi na linię startu starałem się skupić na nadchodzących wyścigach. Znów padał zacinający po twarzy deszcz. Było brzydko, ponuro i po prostu nieprzyjemnie. W taki dzień lepiej owinąć się ciepłym kocem i poczytać książkę nie wychodząc z domu. Ale pogoda była deprymująca dla wszystkich jednakowo i po prostu trzeba było się przyzwyczaić.

W pierwszym wyścigu dnia pożeglowałem pewnie i finiszowałem ósmy. Kolejny przyniósł jednak lekkie komplikacje. Po pierwszym kółku płynąłem w połowie drugiej dziesiątki. Na drugiej halsówce wiatr zaczął mocno skręcać w prawo, łącznie o pięćdziesiąt stopni. Było to związane z nadchodzącą dużą chmurą burzową. Zorientowałem się że żeby zminimalizować straty, muszę każdą drobną odkrętkę wiatru wykorzystać na przedostanie się jak najbardziej w prawo. Kilku zawodników, którzy popłynęli tam od razu po dolnej boi zyskało bardzo dużo, wyprzedzając także i mnie. Ale i ja zyskałem ostatecznie względem tych, którzy zostali po lewej licząc że "zmiana odpuści". Tak stało się z zawodnikiem ze USA, z którym dolny znak mijaliśmy będąc jeden za drugim a finiszował on poza trzydziestką. Obronną ręką skończyłem ten wyścig piętnasty.

Trzeciego dnia wiał silny wiatr od brzegu, przez co był bardzo kręty, a nagłe szkwały stwarzały ryzyko wywrotki na pełnym. W podobnych warunkach we Francji miałem spore problemy na kursach z wiatrem, więc trener dużo czasu tłumaczył mi jak poprawić prowadzenie łódki i żagla. Podszedłem do sprawy z dużą pokorą. Teoretycznie miałem wyobrażenie co zrobić, ale nie było za wiele czasu na ćwiczenia. Wyścig ruszył w wietrze powyżej dwudziestu węzłów. Po mocnej halsówce minąłem górną boję w pierwszej dziesiątce. Pod brzegiem wiało nieco słabiej niż w dolnej części trasy więc zdecydowałem, że wykorzystam to na spłynięcie na lewo od jej osi, tak, aby w silniejszym wietrze móc podostrzyć, tym samym ustabilizować łódkę i wciąż móc spokojnie okrążyć boję. (zdarza się, że w silnym wietrze jest tak ciężko odpaść że wynosi łódkę na zewnątrz trasy). Tak miało być bezpieczniej i faktycznie zdało egzamin.

Drugą halsówkę popłynąłem bardzo dobrze i na górze byłem trzeci. W Gold Cup powyżej piętnastu węzłów siły wiatru zamiast drugiego pełnego pływa się dwa kursy półwiatrowe - boki trójkąta. Wiało coraz mocniej a przy brzegu dodatkowo porywiście. To trudny kawałek wyścigu. Dobre dwadzieścia minut wiszenia na balaście, z których tylko momentami widać dokąd się płynie, bo większość czasu jest się zalewanym bryzgami wody. Nie można oddychać przez nos, bo zamiast powietrza wciąga się nim wodę, więc oddychamy przez usta. Tyle że i tu co chwilę ją połykamy, a że jest słona, często zbiera się na nieprzyjemne odruchy. Na jednym z tych półwiatrów popełniłem bardzo kosztowny błąd. Nie skontrolowałem dostatecznie zbliżającego się kopnięcia wiatru i mnie "skleiło". Wywróciłem się na tzw. połówkę, czyli masztem do poziomu. Mimo że szybko wstałem, wyprzedziło mnie sporo przeciwników i skończyłem na dwunastym miejscu. Trochę to podłamujące, ale po kilku kolejnych uwagach trenera postanowiłem w następnym wyścigu zrobić wszystko co umiem najlepiej, żeby na półwiatrach szczególnie popłynąć szybko. I znów wyścig zacząłem podobnie jak poprzedni, żeglując czujnie na zmianach po drugiej halsówce, czyli po półtorej okrążenia wpłynąłem na górę czwarty. Zaraz za mną dwóch bardzo szybkich Anglików. Ed Wright, który ostatecznie wywalczył w regatach srebro, musiał mi ustępować przy samej górnej boi i był bezpośrednio za moją rufą. Zaraz za nim Mark Andrews, z którym w 2006 roku staliśmy na podium Mistrzostw Świata Juniorów. Ed zaczął atakować płynąc w górę, co wydawało mi się nienajlepszym pomysłem. Ja żeglowałem prosto na boję, trzymając się przed większością goniącej nas stawki. Okazało się że manewr Eda był dobry, przez co wyprzedził mnie jeszcze przed boją zwrotną. Miałem na plecach mocno naciskającego Marka i obaj uciekliśmy stawce z tyłu.

Okrążyliśmy boję i został już tylko długi hals do mety. Mark zobaczył, że atak górą przyniósł dobry efekty jego koledze z kadry i próbował to samo zrobić na tym boku. Jednak gdy tylko płynął ostrzej, robiłem to samo, żeby nie puścić go od siebie ani na metr. Dawaliśmy z siebie wszystko. Mark zbliżył się nieco i "na zakładkę" płynęliśmy tak, że miałem około pół długości łódki przewagi. Nie myślałem o tym, że nie bardzo umiem półwiatry, tylko o tym, że teraz wygra silniejszy bo na pewno obaj byliśmy zmęczeni. To już prawie półtorej godziny tego wyścigu, a poprzedni był równie ciężki. Meta zbliżała się powoli, ale zamiast na finiszu, skupiałem się na każdej kolejnej fali, żeby choć trochę mu uciec. Na następnych kilkuset metrach zyskałem jeszcze odrobinę dystansu i w końcu przeciąłem linię mety przed Brytyjczykiem na piątym miejscu. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, jak ważny to był pojedynek. Na koniec regat okazało się, że ja miałem 81 a Mark 82 punkty. Gdybyśmy weszli na metę tego wyścigu w odwrotnej kolejności to on byłby szósty, a ja siódmy w zawodach. Owszem, można mówić, że tak samo w innych wyścigach mogłem zyskać lub stracić to jedno miejsce. Ale szczególnie w czołówce stawki, o tym czy będzie się przed danym zawodnikiem najczęściej decyduje ilość wygranych z nim wyścigów. Po tym dniu miałem nieco mieszane uczucia. Na tle dobrego żeglowania była plama w postaci wywrotki, której mogłem uniknąć.

Czwartego dnia, mimo że Komisja wypuściła nas na wodę i mocno starała się rozegrać wyścigi, z braku wiatru pokręciliśmy się jedynie po akwenie i po paru godzinach wróciliśmy na brzeg. Wyścigi zostały odroczone do następnego dnia.

Pozdrawiam serdecznie,

Piotr Kula POL 17

Piotr Kula po MŚ w Falmouth: przesuwałem się sukcesywnie do przodu

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.