NHL. Kontrakt Kowalczuka na 17 lat, czyli jak obejść przepisy

Rosyjski hokeista Ilja Kowalczuk podpisał z New Jersey Devils 17-letni kontrakt o wartości 102 mln dolarów. Czas trwania umowy został wydłużony sztucznie, by ominąć budżetowe ograniczenia NHL

Kontrakt Kowalczuka jest najdłuższym w historii ligi, ale nie bije rekordów innych amerykańskich rozgrywek zawodowych. Najdroższy ma baseballista Alex Rodriguez (275 mln za 10 lat w New York Yankees), najdłuższy podpisał w latach 80. Magic Johnson (25 lat z Los Angeles Lakers, potem renegocjowany i skrócony), najwyższe roczne zarobki miał Michael Jordan (33 mln w Chicago Bulls w sezonie 1996/97).

27-letni Kowalczuk, nawet jeśli wypełni umowę z Devils do ostatniego sezonu, nie pobije też hokejowych rekordów długowieczności. Gordie Howe, nazywany "Mr Hockey", miał 52 lata, kiedy kończył karierę w 1980 roku. Chris Chelios zagrał w minionym sezonie siedem spotkań w Atlanta Trashers jako 48-latek.

Fachowcy uważają, że Kowalczuk - czołowy strzelec ostatniego sezonu - nie wypełni kontraktu do końca. Długoletnie umowy to w NHL sposób na obejście sztywnych zasad opłacania zawodników. Każdy klub obowiązuje tzw. salary cap, czyli pułap pensji, który w przyszłym sezonie wyniesie 59,4 mln dolarów. Jego przekroczenie oznacza karę - od finansowej, która może wynosić 5 mln dol., po odjęcie punktów.

Ograniczenie płac ma zapobiegać sytuacji, w której bogatsze kluby masowo skupują gwiazdy, skazując drużyny z mniej dochodowych rynków na dół tabeli. Amerykański sport zawodowy nie lubi dysproporcji i dąży do równości, a na dodatek ustawowo ogranicza zarobki zawodników, aby zapobiec wyniszczającym licytacjom. W NHL największa pensja nie może być wyższa niż 20 proc. całego budżetu. W przyszłym sezonie będzie to 11,8 mln dol.

W NHL - inaczej niż np. w koszykarskiej NBA - do rocznego pułapu prac wlicza się średnie zarobki zawodników z całego okresu, w którym obowiązuje umowa. W przypadku Kowalczuka będzie to 6 mln rocznie - stosunkowo niewiele jak na gwiazdę. Sztuczne wydłużenie kontraktu sprawiło, że Devils będą mieli więcej miejsca w budżecie na innych dobrych hokeistów.

Na dodatek umowa skonstruowana jest tak, że Rosjanin prawdopodobnie nie wypełni jej do końca - w dwóch najbliższych sezonach dostanie po 6 mln euro pensji, w pięciu kolejnych - aż po 11,5. Ostatnie 10 lat to stopniowe obniżanie zarobków - aż do niewielkich 550 tys. w końcowych pięciu sezonach. Trudno się spodziewać, by 40-latek hokeista grał w NHL za takie pieniądze.

Podpisanie kontraktu nie jest jednak uważane za majstersztyk Devils. Kowalczukowi często wypomina się brak doświadczenia w walce o trofea, Rosjanin przez dziewięć lat rozegrał tylko dziewięć meczów w play-off NHL. Jego drużyny - Atlanta Trashers i od ostatniego sezonu Devils - wygrały tylko jedno z nich.

Szef klubu Lou Lamoriello udowadniał już jednak, że ma nosa i mistrzowskie zespoły budować potrafi - Devils zdobywali Puchar Stanleya w 1995, 2000 i 2003 roku. W minionym sezonie byli na drugim miejscu w Konferencji Wschodniej, ale odpadli w I rundzie play-off z Philadelphia Flyers - późniejszymi wicemistrzami.

Mariusz Czerkawski, były zawodnik NHL dla Sport.pl

Wydaje mi się, że komisje NHL zaczną przyglądać się długoletnim umowom, bo to nie pierwszy taki przypadek w ostatnich latach. Umowy wydłuża się po to, by zrobić miejsce w budżecie na innych dobrych hokeistów. To bubel w przepisach NHL. Ilja w ostatnich pięciu latach trwania umowy prawdopodobnie nie będzie grał - w ciągu 12 lat zarobi 99 mln, a w pozostałych niespełna trzy. Te ostatnie lata będą nieważne.

Decyzja Devils trochę mnie dziwi, bo ich szef Lamoriello nie jest frajerem, który wydaje bezmyślnie kasę. Kowalczuk nie jest gwiazdą pokroju Wayne'a Gretzky'ego, Maria Lemieux, Jaromira Jagra czy Sidneya Crosby'ego i nie wydaje mi się, by mógł pociągnąć zespół do Pucharu Stanleya. Na pewno może być jednak bardzo mocnym ogniwem mistrzowskiej drużyny.

Kowalczuk potrafi strzelać gole i choć nie udowodnił jeszcze tego w play-off, to nie należy go przekreślać - dwa lata temu w mistrzostwach świata grał słabo, ale w finale z Kanadą najpierw doprowadził do dogrywki, a potem strzelił zwycięską bramkę.

Liczba Kowalczuka

17 - taki numer nosi na koszulce. To hołd dla Walerija Charłamowa, legendarnego hokeisty reprezentacji Rosji i ulubionego zawodnika ojca Kowalczuka, który zmarł w wyniku wypadku w 1981 roku

Wszystko o hokeju - znajdziesz na Sport.pl ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.