Mariusz Puzio: Co miałem zdobyć, to zdobyłem

W Polskiej Lidze Hokejowej rozegrał ponad tysiąc spotkań, w których strzelił prawie 600 goli - to absolutny rekord. W niedzielę oficjalnie zakończy bogatą karierę. - 12 zdobytych tytułów mistrza Polski zamieniłbym na rok grania w NHL - przyznaje 44-letni Mariusz Puzio.

Gdy Puzio rozpoczynał profesjonalną karierę, w kraju rządziła jeszcze PZPR, a świat ekscytował się spotkaniami przywódców Związku Radzieckiego Michaiła Gorbaczowa i Stanów Zjednoczonych Ronalda Reagana. Zawodnik pewnie nie przypuszczał, że jego hokejowa przygoda potrwa aż ćwierć wieku!

W niedzielę w Bytomiu odbędzie się niezwykły mecz, w którym dawne gwiazdy macierzystego klubu Puzia, czyli Polonii, zmierzą się z Przyjaciółmi Mariusza Czerkawskiego.

Maciej Blaut: Wygląda na to, że Pańska kariera będzie miała niezwykle efektowne zwieńczenie.

Mariusz Puzio, hokeista: Żadna z zaproszonych przeze mnie gwiazd nie odmówiła przyjazdu na pożegnalny mecz. Podobno nawet prezes PZHL-u wybiera się do Bytomia. Tylko niech mi medali żadnych nie dają! Zresztą już mam złotą odznakę związku Impreza zapowiada się bardzo fajnie. Serdecznie zapraszam na nią kibiców!

Kapitan piłkarskiej Polonii Jacek Trzeciak przekonywał mnie kiedyś, że gra do czterdziestki to byłby wstyd. Nie miał Pan podobnych odczuć, gdy przekraczał tę magiczną barierę wieku, a wciąż występował na lodzie?

- Gra się, dopóki zdrowie pozwala i dopóki ma się miejsce w zespole. Kiedyś zawodnicy już po skończeniu 30 lat mieli olbrzymie problemy z załapaniem się do składu. Teraz w hokeju nie ma jednak młodzieży, która mogłaby zastąpić pokolenie 40-latków. Proszę spojrzeć na mojego kolegę Waldka Klisiaka. Jest tylko rok ode mnie młodszy, a wciąż jest przydatny dla swojego zespołu.

A gdyby to Pan dostał jeszcze konkretną ofertę gry w PLH, odwołałby Pan zakończenie kariery?

- Nie, nie, nie! Będę trochę nieskromny, ale to, co miałem zdobyć, już zdobyłem. Zdecydowanie brakuje mi motywacji do dalszej gry. Ze zdrowiem nawet nie jest najgorzej - żadnych kontuzji nie odczuwam, ale tak naprawdę na poważnie nie trenuję już od roku. Jak niedawno poszedłem na zajęcia oldbojów, to było mi bardzo ciężko.

Modelowy hokeista kojarzy się z potężnym dwumetrowym facetem o wadze przynajmniej 100 kg. Pan wygląda trochę inaczej.

- Mam 176 cm wzrostu, ważę 72 kg. Wielu znajomych mi mówiło, że w hokejowym sprzęcie jestem kawał chłopa, a bez niego zwykły cherlak ( śmiech ). W drużynie hokejowej potrzebni są i duzi, i mali. Każdy ma swoje zadanie.

Ile papierosów pali Pan dziennie?

- 12-14. Trenerzy oczywiście mnie gonili, ale te papierosy jakoś nigdy mi nie przeszkadzały. Może palnę głupotę, ale mnie niespecjalnie interesuje, co zawodnik robi wieczorami. Ważne, że na treningu jest trzeźwy i gotowy do roboty.

Ile goli strzelił Pan w lidze?

- 592. Wiem, bo moja żona od lat wszystko notowała. Kiedyś bardzo mnie to denerwowało i śmiałem się z niej. Teraz wiem, że dobrze robiła, bo nieraz sam zaglądam do tych statystyk. Żona nawet ma zapisane, że 580 z tych goli strzeliłem kijem Smolenia.

Jest Pan dumny ze swojej kariery?

- I to bardzo! Zawsze chciałem być najlepszy. Zresztą każdy tak ma, a nawet jeśli zaprzecza, to kłamie. Zabrakło mi tylko jednego - wyjazdu na Zachód. Oferty były - z Danii, Niemiec czy Szwecji. W poprzednim ustroju wyjechać się jednak nie dało. Najbardziej konkretna była propozycja z duńskiego Herning. Pamiętam, że jak pojechałem z kadrą na mistrzostwa świata, to wszyscy mi już gratulowali tego wyjazdu do Danii. Meble nawet zdążyłem sprzedać. Jak wróciłem do domu, to patrzę, a żona płacze i mówi, że się działacze nie dogadali. Po latach dowiedziałem się, że Polonia w ostatniej chwili podniosła za mnie cenę i Duńczycy trzasnęli drzwiami. Determinacji, by wyjechać, nigdy mi nie brakowało. Wierzę też, że na pewno bym sobie poradził na Zachodzie. 12 zdobytych tytułów mistrza Polski zamieniłbym na rok grania w NHL.

Ale do Polonii, której był Pan zawodnikiem, też było ciężko się dostać.

- To prawda. Tworzyliśmy bardzo specyficzny zespół. Polonia opierała się głównie na swoich wychowankach. Nasi trenerzy Emil i Tadeusz Nikodemowiczowie to byli doskonali fachowcy. Cały klub trzymali bardzo krótko. W Polonii nie było kokosów, ale dzięki pomocy kopalń czy hut klub był wypłacalny. Atmosfera w zespole była doskonała. Jak trzeba było się bawić, to się bawiliśmy, ale jak trzeba było grać, to graliśmy. Nikt nigdy nie narzekał - grało się nawet z kontuzją czy gorączką. Teraz to nie do pomyślenia.

Atmosfera wokół Pana zrobiła się nieprzyjemna po wypadku samochodowym z Pana udziałem.

- Prowadzony przeze mnie maluch uderzył w słup. Kolega, z którym jechałem, Adam Goliński trafił do szpitala. Zabrano mi prawo jazdy To było młodzieńcze głupstwo poparte zwykłym pechem. Może dobrze, że tak się wtedy stało.

Pańskie odejście z Polonii też było niezwykle burzliwe.

- Byłem w czwórce zawodników, która postanowiła odejść do Torunia. W klubie pojawiły się problemy finansowe, a my musieliśmy z czegoś utrzymywać nasze rodziny. Było z tym sporo zamieszania, bo działacze Polonii nie chcieli nas puścić.

Pamięta Pan swój pierwszy mecz w Bytomiu w barwach rywala Polonii?

- Moja drużyna przegrała wtedy po rzutach karnych. Atmosfera na trybunach była bardzo gorąca. Po meczu byłem naładowany emocjami i powiedziałem, że nigdy w Polonii już nie zagram. Nie sprawdziło się Polonia to przecież mój klub - zawsze byłem i będę jej kibicem.

Toruń okazał się dla Pana tylko przystankiem w drodze do Oświęcimia.

- Zdążyliśmy jeszcze zdobyć brązowe medale, a potem wstawiono nas na listy transferowe, bo klub popadł w tarapaty finansowe. Wydawało się, że trafię do Sanoka. Niespodziewanie w moim bytomskim mieszkaniu zjawił się jednak kierownik Unii.

Z nowym zespołem wygrał Pan ligę siedem razy. Zdawaliście sobie sprawę, że przez Was rozgrywki stały się śmiertelnie nudne?

- W gazetach pisano, kiedy wreszcie znajdzie się ktoś, kto wysadzi Unię w powietrze. Dla nas był to tylko dodatkowy bodziec do lepszej gry. Tworzyliśmy wspaniałą drużynę. Wszystko było też poparte olbrzymią pracą. Rywali zajeżdżaliśmy w trzecich tercjach, bijąc ich pod względem kondycji.

W końcu pokonał was GKS Tychy. Pamięta Pan okoliczności zdobycia tytułu przez tyszan?

- Mistrzostwo mogli zacząć świętować, gdy nie strzeliłem karnego. Trafiłem wtedy w spojenie bramki. Ten niewykorzystany karny nawet nie śnił mi się specjalnie długo. GKS-owi ten tytuł się po prostu należał - byli od nas lepsi i zmietli nas z lodu. W Oświęcimiu to był tak naprawdę koniec hokeja. Nie dość, że i tam zaczęły się problemy finansowe, to atmosfera też znacznie się pogorszyła. Po pierwszym meczu finału czterech moich kolegów bezpodstawnie oskarżono o odpuszczenie meczu.

Zetknął się Pan ze zjawiskiem korupcji w hokeju?

- Nigdy. W hokeju jej nie było i nie będzie. Z prostej przyczyny: dyscyplina jest tak biedna, że nawet nie byłoby skąd brać na to pieniędzy.

Już jako 40-latek trafił Pan do Zagłębia. Dlaczego w Sosnowcu nie udaje się od lat zbudować mistrzowskiej drużyny?

- Zespół niby jest fajny, atmosfera w klubie świetna, przygotowania do sezonu idą dobrze, ale w trakcie sezonu nie ma tam drużyny. Są tylko indywidualności, które potrafią wygrać poszczególne mecze. Na medal to jednak za mało.

Na zakończenie kariery wrócił Pan do Polonii, a raczej na zgliszcza tego, co pozostało po jej dawnej świetności. Z hukiem spadliście z ekstraligi.

- Bardzo mi żal Polonii, bo jak już mówiłem, to mój klub. Problemem są tu nie tylko pieniądze, ale i obiekt. Jak zaczynałem karierę, to wyglądał lepiej niż teraz. Wtedy gorsze były lodowiska w Krakowie, Sanoku i Jastrzębiu. Teraz to Polonia jest pod tym względem na samym dnie. Przez lata mojej nieobecności zmieniły się właściwie tylko bandy, pleksi i zegar. Nie wiem, dlaczego klub mimo takiej historii i tylu sukcesów nie doczekał się godnego obiektu.

Dlaczego w Pańskiej karierze zabrakło sukcesów z reprezentacją?

- Na Igrzyskach Olimpijskich w Albertville zajęliśmy 11. miejsce. Wygraliśmy tam jednak tylko jeden mecz - na zakończenie z Włochami. Szybko skończyłem z grą w kadrze, bo nie chciałem się denerwować. Reprezentant kraju nie powinien się o nic martwić, a tak nie było. Powiedziałem sobie, że nie będę się męczył. Gdyby PZHL zadbał o dobrą organizację i w kadrze graliby wszyscy najlepsi, to może moglibyśmy występować gdzieś w ogonie grupy A.

Pańskie córki interesują się hokejem?

- Starsza Monika w ogóle. Młodsza Martyna to jej przeciwieństwo. Przychodzi ze mną na lodowisko, jeździ na łyżwach. Nie chciałbym jednak, żeby była hokeistką. Uważam, że dziewczyny do hokeja nie powinny startować. To męska gra. Dla tych, które się zdecydowały, mam oczywiście wielki szacunek.

Od roku jest Pan trenerem Polonii. Wśród młodych zawodników widzi Pan swojego następcę?

- Może odpuśćmy odpowiedź na to pytanie... Jest kilku porządnych chłopaków, ale mam też kilku takich, którzy wolą na komputerze pograć, niż przyjść na trening. Grać jednak muszą, bo w zespole nie ma rywalizacji. W Bytomiu dobrze pracuje się z młodzieżą. Może za kilka lat coś z tego będzie?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.