Łukasz Sokół, hokeista GKS-u: Zdecydowanie lepiej niż w piątkowy wieczór. Przede wszystkim nie boli mnie już głowa. Lekarze mówili, że miałem lekki obrzęk mózgu. Na razie pozostaję w szpitalu na obserwacji. W środę będę miał kolejną tomografię i po niej okaże się, czy będę mógł wrócić do domu.
- Beze mnie. Na razie muszę sobie dać spokój z hokejem.
- Nie pamiętam zbyt wiele. Wjechałem do tercji i chciałem oddać strzał. Skupiłem się na krążku, ale czułem, że z boku jedzie zawodnik Podhala. Pochyliłem głowę i wtedy mnie trafił. Z relacji kolegów wynika, że już po zderzeniu z Suurem byłem wiotki. To prawdopodobnie wtedy straciłem przytomność, a potem poprawiłem jeszcze, uderzając głową w lód.
- A gdzie tam nie zapiął. Kask zsunął mi się z głowy właśnie po uderzeniu Suura, który już po wszystkim zadzwonił do mnie i przeprosił.
- Jeszcze nie. Może jak wrócę do domu.
- Tak. Nawet nie boli. Ważne, że z kręgosłupem też jest wszystko OK.
- Już kilka razy dobierali nam się do skóry i w końcu im się udało. Nie byliśmy słabsi, ale nie byliśmy też lepsi. Zadecydowały niuanse. Pechowo przegrany pierwszy mecz, bonus. Goniliśmy od stanu 1:3 i gdy ich doszliśmy, to pomyślałem, że już nic nas nie zatrzyma.
- To samo słyszeliśmy co rok, a jednak zawsze graliśmy o złoto. Teraz wzmocnili nas młodzi Jakub Witecki i Radosław Galant, a jednak finału nie będzie.
- Najpierw musimy uporać się Zagłębiem. Chciałbym spotkać się z tyskimi kibicami podczas nagradzania naszej drużyny medalami.