"Jesteśmy kilka długości za innymi". Mariusz Czerkawski mówi, jak polski hokej ma to nadrobić

Dominik Senkowski
- Musimy pochylić się nad infrastrukturą, kursami trenerskimi. Hokej trzeba promować w szkołach. Ale jeśli Warszawa nie posiada własnego zamkniętego lodowiska działającego przez cały sezon, to o czym my mówimy? - mówi Sport.pl legenda polskiego hokeja Mariusz Czerkawski. Polacy wrócili do elity po 21 latach. Czerkawski tłumaczy, co musi się zmienić, by sukces nie poszedł na marne.

Polscy hokeiści awansowali do przyszłorocznych mistrzostw świata elity. To gigantyczny sukces, tym bardziej że poprzednio kadra rywalizowała z najlepszymi w innej epoce, w czasach, gdy występował w niej Mariusz Czerkawski. Z legendą naszego hokeja rozmawiamy o sukcesie z Nottingham, problemach dyscypliny i szansach na przyszłość. 

Zobacz wideo Sposób na patologię w polskiej piłce

Dominik Senkowski: 21 lat polscy hokeiści czekali na powrót do elity. Dlaczego akurat tej drużynie udała się ta sztuka?

Mariusz Czerkawski: Sporo jest czynników, dzięki którym reprezentacja odniosła taki sukces. Kluczowe znaczenie miały świetna gra drużyny, praca sztabu szkoleniowego oraz możliwość awansu dwóch drużyn z turnieju w Nottingham do elity. W poprzednich latach często byliśmy blisko powrotu do grona najlepszych. Teraz wreszcie to się udało. 

Którego naszego hokeistę wyróżniałby pan najbardziej? 

- Wyróżniałbym przede wszystkim zespół. Ta drużyna była niebywale scementowana. Widać, że walczyli jeden za drugiego. Nie było przegranych krążków, wszyscy grali z ogromnym poświęceniem. Jedni strzelali gole, inni blokowali strzały, walczyli do upadłego. Każdy miał do odegrania swoją rolę. 

Weźmy choćby ostatni mecz, gdy na rozgrzewce Murray doznał kontuzji, a na bramce zastąpił go Miarka, który pokazał się z bardzo dobrej strony. Graliśmy najważniejszy mecz, w którym mieliśmy zapewnić sobie awans, mając w bramce drugiego na papierze bramkarza. Przegrywaliśmy 0:1, a mimo to nikt nie panikował. To też pokazało, jak jesteśmy mocni. 

Jaką rolę odegrał trener Kalaber w tym sukcesie?  

- Robert Kalaber ze sztabem szkoleniowym zbudowali prawdziwy zespół z zawodników, których mieli do dyspozycji. Pomógł im Leszek Laszkiewicz jako team lider i były wielokrotny reprezentant Polski. Jest między nimi dobra chemia, jako że wspólnie pracują nie tylko w drużynie narodowej, ale także w zespole ligowym z Jastrzębia. 

Jak wytłumaczyć, że do awansu poprowadził nas duet Kalaber - Laszkiewicz, a nie powiodło się chociażby parze Wiaczesław Bykow - Igor Zacharkin, którzy przyjeżdżali do Polski po sukcesach z reprezentacją Rosji? 

- W ciągu tych ostatnich 21 lat bywały mistrzostwa, na których wypadaliśmy różnie. Czasem mieliśmy też zwyczajnie pecha - o jeden słupek za dużo, brakowało skuteczności, dostawaliśmy głupie kary, po których traciliśmy bramki. Często nie potrafiliśmy postawić kropki nad "i". W tym przypadku wydaje mi się, że ważną okolicznością był fakt, że trener Kalaber pracuje w Polsce od lat. Obserwuje zawodników z bliska, a oni mu ufają. To nie tak, że zjawił się na zgrupowaniu i dopiero poznaje hokeistów, wyczuwa ich. Nie dosyć, że jest dobrym trenerem, świetnym selekcjonerem to jeszcze zna ich na wylot. To mogło przesądzić, że byli gotowi pójść za nim w ogień.

Kalaber i Laszkiewicz wiedzieli, jak dobrać reprezentantów, jak wykorzystać tych starszych hokeistów i uzupełnić zespół młodszym pokoleniem jak Wałęga, Zygmunt, Fraszko, Jeziorski, Łyszczarczyk czy Paś. To nie tak, że ci młodzi pojawili się znikąd. Wiedzieliśmy, jaki drzemie w nich potencjał, ale rozwój czasem trwa dłużej, czasem krócej. W końcu dorośli do tego, by stać się liderami drużyny narodowej. A tacy, jak Kolusz, Pasiut, Dronia, Murray czy Wronka to doświadczeni, a zarazem klasowi zawodnicy, którzy wnieśli dużo do naszej reprezentacji.

Jak wielki jest to sukces w porównaniu do innych dyscyplin drużynowych? Jak awans na piłkarskie mistrzostwa świata? Wyjście z grupy?

- Bardziej bym porównał do wyjścia z grupy na mundialu. Kiedyś na mistrzostwach świata w piłce nożnej występowało tak mało drużyn, że sam udział w turnieju był dużym osiągnięciem. Dziś jednak mistrzostwa poszerzono do większej liczby zespołów. Inna sprawa, że trudno porównywać się do pozostałych dyscyplin, bo nasi piłkarze ligowi mogą wyjść i powiedzieć, że w Hiszpanii zarabia się kilkanaście razy więcej niż w Polsce i też nie mają łatwo.

Uzyskany właśnie awans do elity to sukces spodziewany czy niespodziewany?

- Sparingi przed mistrzostwami napawały optymizmem. Drużyna wiedziała, po co jedzie do Nottingham. Oczywiście w ostatnich latach za każdym razem pojawiały się podobne oczekiwania. W tym roku jednak zawodnicy na pewno czuli, że pojawia się wyjątkowa okazja, by awansować. Czuli zapewne, że jeśli tego nie dowiozą, będzie to dla naszego hokeja niesamowita porażka. Z bólem trzeba byłoby przełknąć brak awansu, skoro przepustkę do elity mogły wywalczyć dwie drużyny.

Tym bardziej że hokej w naszym kraju nie jest bardzo popularny ani specjalnie dofinansowywany. Często brakuje wsparcia, czego z drugiej strony trudno oczekiwać, jeśli nie walczymy z najlepszymi na świecie. To tym większy sukces, że reprezentacji udało się "wycisnąć" ten awans trochę z "pustego". Wielki szacunek dla chłopaków. Mam nadzieję, że widzimy właśnie początek budowania silniejszych fundamentów polskiego hokeja i mocnej dyscypliny drużynowej w sportach zimowych w naszym kraju. 

Co może dać naszemu hokejowi prawo występu w elicie oprócz szansy rywalizacji z takimi potęgami jak Kanada, Finlandia czy Czechy?

- Jeżeli chcemy rywalizować z najlepszymi, musimy zacząć myśleć i być zorganizowani jak najlepsi. Co się z tym wiąże? Silna liga, mocny związek, wsparcie finansowe reprezentacji i klubów. Dziś związek niestety jest zadłużony, a kluby ledwo wiążą koniec z końcem. W takich sytuacjach nie jest łatwo mierzyć się z Kanadą, Szwecją czy Finlandią. Nie mam wątpliwości, że awans do elity daje nam dobry start. A czy zostanie wykorzystany? Tego nie wiem. Na pewno zrobimy wszystko, żeby tak było.

Cieszyłbym się, gdyby nasz kraj żył sportami zimowymi. Kibicom świetnie kojarzą się skoki narciarskie, znają nazwiska skoczków. Mam nadzieję, że kiedyś podobnie będzie z hokejem. 

Trzeba zbudować popularność hokeja. Wierzę, że rywalizowanie z najlepszymi otworzy drzwi do większego zainteresowanie naszą dyscypliną w Polsce. Życzyłbym sobie lodowiska w każdym mieście, gdzie dzieciaki mogłyby pojeździć amatorsko na łyżwach, ale i nabrać przekonania nie tylko do hokeja, ale i do short-tracku, jazdy figurowej na lodzie czy łyżwiarstwa szybkiego. Na pewno pokazywanie naszych rozgrywek ligowych w telewizji pomoże popularyzacji hokeja.

Zgodzi się pan, że hokej trochę wypadł z masowej wyobraźni polskiego kibica? Pozostają oczywiście zapaleni fani w naszym kraju, ale większość prędzej spojrzy na rozgrywki NHL lub w ogóle zapomniała o tej dyscyplinie. 

- Jasne, że wypadł. Tak by nie było, gdybyśmy załapali się do tego pociągu, który gnał w światowym hokeju. Poprzedni prezesi naszego związku myśleli, że wszystko pójdzie dobrze i łatwo, a okazało się, że stało się inaczej. Zamiast się rozwijać, trochę stanęliśmy w miejscu, a inne kraje zaczęły nas prześcigać. 

Gdzie widać największe braki w naszym hokeju?

- Musimy przede wszystkim pochylić się nad infrastrukturą czy kursami trenerskimi. Hokej trzeba promować w szkołach. Bez sukcesów to oczywiście trudno czynić, ale jeśli Warszawa nie posiada własnego w pełni zamkniętego lodowiska działającego przez cały sezon, to o czym my mówimy? Na szczęście jest Torwar, ale on należy do Centralnego Ośrodka Sportu. Często trzeba tam rezerwować godziny w porze wieczornej.

Żeby zbudować naprawdę mocną reprezentację, musimy mieć mocny fundament na samym dole, żeby kolejni selekcjonerzy mieli z kogo wybierać. Cały Zachód rywalizuje w hokeja, jesteśmy kilka długości za nimi. Mam nadzieję, że awans do elity będzie początkiem procesu doganiania najlepszych. 

Występował pan w reprezentacji, która ostatni raz miała okazję grać w elicie. Gdy w 2002 roku spadaliście z najwyższego poziomu, pojawiły się u pana obawy, że następcom powrót może zająć aż tak długo?

- Absolutnie się tego nie spodziewałem, dlatego trzeba naprawdę uważać. Tak samo jak nie spodziewałem się, w jaki sposób potoczy się moja historia występów olimpijskich. W 1992 r. miałem 20 lat, gdy starowałem na igrzyskach w Albertville. Myślałem wtedy, że na igrzyskach pojawię się jeszcze cztery-pięć razy. 

Okazało się, że to nie jest takie proste. Od tamtego czasu ani razu nie mieliśmy nawet szansy powalczyć o medale olimpijskie. Jak pociąg ucieka, to czasem trudno do niego wskoczyć. Teraz nam się to udało, trzeba się cieszyć, ale i pamiętać, żeby tego sukcesu nie zaprzepaścić. To bardzo ważne dla przyszłości naszego hokeja. 

Ważną postacią w naszej dzisiejszej drużynie jest Kamil Wałęga. Niektórzy nazywają go nawet "nowym Mariuszem Czerkawskim". Słusznie?

- Miłe określenie. To naprawdę dobry zawodnik, kibicuję mu jak całej drużynie. Nie zapominajmy, że występ w elicie będzie dla każdego z tych hokeistów wielką szansą na promocję. Na mistrzostwach świata obecni są skauci z całego świata, w tym z NHL. Nasi zawodnicy powalczą nie tylko dla reprezentacji, dla polskiego hokeja, ale także o swoją indywidualną przyszłość.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.