W ostatnim dniu marca wyłoniony został nowy mistrz Polski w hokeju. Właściwie nowy-stary, bo tytuł obronił GKS Katowice. Rok temu w finałach pokonał w serii do czterech zwycięstw 4-0 ekipę Re-Plast Unii Oświęcim, a w tym roku, także na maksymalnej szybkości, odprawił 4-0 GKS Tychy. Brzmi pasjonująco? No właśnie. Istnieje teoria, w myśl której to najmniej istotny tytuł mistrzowski w sportach drużynowych w Polsce.
Walka o medale przyznawane z rąk prezesa PZHL Mirosława Minkiny rozegrała się wewnątrz województwa śląskiego. To nie jest zaskoczenie, bo z tego regionu w lidze walczą cztery drużyny, a więc prawie połowa zawodowego polskiego hokeja. Władzom hokeja w to graj, bo przedstawiciele województwa śląskiego dotują i wspierają mocno tę dyscyplinę, choć akurat to jest powodem do pochwał.
Próżno szukać jednak na hokejowej mapie Polski wielkich miast - są na niej oczywiście Katowice i Kraków - ale hokej prezentowany jest tam w odsłonie wyjątkowo ubogiej wizerunkowo. Na halach mogących pomieścić śmieszną liczbę kibiców i odstraszających swoim stanem techniczno-wizualnym. - Pachnie mocno PRL-em - można usłyszeć od kibiców, którzy na hokeju w tych miejscach zjawili się po raz pierwszy. To wszystko przekłada się na prestiż, a w zasadzie jego brak. Przeciętny polski fan sportu w Warszawie, Trójmieście i Wrocławiu wie, kto jest mistrzem Polski w koszykówce, piłce ręcznej i siatkówce. W hokeju trudno mu będzie wymienić nazwę jakiejkolwiek istniejącej drużyny.
Stan ten nie jest oczywiście wynikiem nagłym, spowodowanym ostatnimi działaniami, lecz efektem wieloletnich zaniedbań. Jeszcze w latach 80. i 90. hokej był przewodnią dyscypliną, a dzikie podwórkowe niby-lodowiska pełne były młodzieży próbujących swoich sił z kijem w ręce. Wtedy infrastruktura była na przyzwoitym poziomie. Potem zaczął się finansowy i technologiczny "odjazd", czołówka świata zrobiła w tej materii gigantyczny postęp, a w Polsce - m.in. w wyniku transformacji ustrojowej - wszystko stanęło w miejscu. Taki przestój udało się pośrednio nadrobić po latach w piłce nożnej, siatkówce, koszykówce. W hokeju, wymagającym naprawdę dużych nakładów pieniężnych, tak łatwo jednak nie jest i nie było.
Wszystko to prowadziło do pogarszających się wyników. Na scenie międzynarodowej Polacy po raz ostatni w szerszej świadomości sportowych fanów zaistnieli w 1992 roku, gdy po raz ostatni grali w hokeja na igrzyskach olimpijskich. Nieco dłużej utrzymali się w światowej elicie, ale i z nią pożegnali się na początku XXI wieku. Rezultatem było topniejące zainteresowanie, z roku na rok, a bardziej widoczne z dziesięcioleci na dziesięciolecia. Istniejące niegdyś i odnoszące sukcesy jednostki organizacyjne w Warszawie, Łodzi czy Trójmieście przestawały szkolić młodzież i istnieć w ligowej rywalizacji. Finalnie mamy produkt skierowany do kilkudziesięciu tysięcy ludzi w skali 40-milionowego kraju. Geograficznie skupiony w dwóch z szesnastu województw. Choć "produkt" to i tak dużo powiedziane.
Tam, gdzie niedomaga infrastruktura i pojawiają się różnego typu przeszkody, z pomocą w wielu przypadkach przyszedł internet. Rewolucja w dostępie do szybkiej sieci sprawiła, że wiele dyscyplin rozkwitło na nowo, uratowało się przed upadkiem lub w ogóle powstało w Polsce i zaczęło odnosić sukces. Niestety i tutaj polski hokej dopuścił się ogromnych zaniedbań. Obowiązujący wciąż kontrakt telewizyjny pomiędzy Polską Hokej Ligą i Telewizją Polską obu stronom wydaje się nieopłacalny. Koszt wygenerowania sygnału, zużycie wozów transmisyjnych i cała logistyka przewyższa korzyści wynikające z pokazywania hokeja na antenie ogólnopolskiej. Sponsora na pokrycie brakującej kwoty brak.
Tegoroczne finały pomiędzy GKS-ami z Tychów i Katowic oglądało średnio 40-50 tysięcy osób. To wynik, jak na godziny rozgrywanych meczów i stopień dostępności TVP Sport, słaby, a i tak stanowiący wzrost w stosunku do zeszłorocznych statystyk. Rozgrywek sezonu regularnego telewizja nie pokazuje już wcale, w ostatnich latach dostosowując liczbę godzin polskiego hokeja na antenie do istniejącego realnego zainteresowania. Szansą mógłby być internet. Prężnie prowadzone konta w serwisach społecznościowych, multimedialne wrzutki trafiające do młodych, łatwa dostępność do transmisji na YouTubie.
To też zepsuto, bo social media towarzyszące oficjalnie polskiemu hokejowi są prowadzone w sposób sztampowy i nudny, oficjalny ligowy serwis nie ma nic ciekawego do zaoferowania, a transmisje internetowe na YouTubie są płatne (17 zł za mecz). Mało tego, są droższe niż dostęp do amerykańskiej ligi NHL, jeśli przeliczymy to w formie wydanych złotówek na liczbę spotkań. Przynajmniej w tym jednym polski hokej dorównuje, a nawet przewyższa najlepsze rozgrywki na świecie. Na wszelki wypadek, gdyby komuś przyszło do głowy zrobić "prywatnie" i bezinteresownie ciekawy content hokejowy z ligowych urywków, ludzie odpowiedzialni za streamowanie bardzo pilnują praw autorskich. Już za użycie krótkiego fragmentu z transmisji grożą pozwami i apelują o natychmiastowe usunięcie.
W ostatnich latach tytuł mistrza Polski wiązał się z udziałem w Hokejowej Lidze Mistrzów. Coś, co w pozostałych dyscyplinach wydawałoby się oczywiste, w hokeju wcale takie nie było. Champions Hockey League jest projektem stosunkowo młodym i wciąż ewoluującym, jednak w pewien sposób był oknem wystawowym i kolejną okazją dla polskiego hokeja. Z hukiem zamknęły się jednak wrota do Europy dla polskich klubów. Władze europejskich rozgrywek stwierdziły, podając za argument dbanie o atrakcyjność rozgrywek, że przedstawicieli z Polski do projektu na następny rok już nie zapraszają. O co może chodzić?
Finałowe mecze o mistrzostwo Polski w katowickiej "Satelicie" na żywo oglądało po 1,2 tys. osób. Tyle zmieściło się w niewielkiej hali-lodowisku, której braków nijak nie dało się zatuszować w telewizyjnym obrazku. Do obiektu lepiej zadbanego, ale tylko trochę bardziej pojemnego Katowice zaprosiły rozgrywki Hokejowej Ligi Mistrzów. W "Jantorze" na mecze "Gieksy" przychodziło po 1,3 tys. widzów.
Wizerunkowo dla projektu o europejskim charakterze i z ambitnymi sponsorami pokazywanie takich meczów na cały Stary Kontynent nie jest zbyt korzystne. Zwłaszcza że wyniki polskich "mistrzów" długo były godne pożałowania - żadnej polskiej drużynie nie udało się wywalczyć awansu do fazy pucharowej. Na pojedyncze zwycięstwa trzeba było czekać latami, a nawet gdy się pojawiły, niewiele znaczyły dla układu sił.
Tym samym hokej znów został odepchnięty, ale z obiektywnych przyczyn słusznie i zrozumiale. Jeszcze kilka lat temu udało się Comarch Cracovii zainwestować w swój udział w Hokejowej Lidze Mistrzów i wynająć na poczet zmagań krakowską Tauron Arenę. W Katowicach nie udało się działać na tyle sprawnie, by ugościć widownie w "Spodku", o czym byłoby z pewnością głośno nie tylko w branżowych (hokejowych) mediach. Trudno się później dziwić, że walką o mistrzostwo Polski emocjonuje się garstka ludzi z jednego tylko, wąskiego regionu geograficznego.