Kivlenieks zmarł tragicznie 4 lipca, w święto narodowe w Stanach Zjednoczonych. Klub NHL, w którym występował, Columbus Blue Jackets poinformował, że 24-letni Łotysz zginął w tragicznym wypadku, doznając poważnych urazów głowy. "Personel medyczny został natychmiastowo wezwany na miejsce, jednak niedługo po jego przybyciu Matiss odszedł" - czytamy w oficjalnym oświadczeniu klubu.
Później Departament Policji przekazał, że zawodnik poniósł śmierć w wyniku wypadku związanego z fajerwerkami na obchody święta 4 lipca w USA. Fajerwerki podobne do moździerza przechyliły się i zaczęły strzelać w kierunku osób znajdujących się w pobliżu. Kivlenieks wraz z innymi osobami znajdował się w jacuzzi. Niestety w czasie ucieczki poślizgnął się i uderzył głową o beton.
Późniejsze informacje podane przez media na Łotwie i lekarza sądowego były już nieco inne. Okazało się bowiem, że jeden z fajerwerków trafił Kivlenieksa w klatkę piersiową i właśnie ten "cios" okazał się śmiertelny.
Przyjaciel zawodnika, Elvis Merzlikins, w trakcie uroczystości pogrzebowych zdradził, że Kivlenieks tuż przed śmiercią popisał się on czynem iście bohaterskim. - Byłem dosłownie kilka metrów od niego. Uratował mi (nienarodzonego - przyp.red.) syna, uratował mi żonę, uratował mnie. Umarł jako bohater - mówił Merzlikins, który występował z Kivlenieksem w NHL, w Columbus Blue Jackets i reprezentacji Łotwy.
- Mój syn będzie miał na drugie imię Matiss. Gdyby nie on, gdyby nie trafiło to we mnie, ani moją żonę, było tam jeszcze 50 innych osób. Umarł jako bohater i to nie są tylko moje słowa, ale też słowa lekarza. Chciałem, żebyście o tym wiedzieli - zdradził ze łzami w oczach 27-letni hokeista.