Hokej. Bułanowski i Kalinowski na dopingu. Reprezentant przyznaje się do winy

Kamil Kalinowski z GKS-u Tychy i Łukasz Bułanowski z Unii Oświęcim nie zagrali w meczu tych drużyn, bo ich organizmach wykryto środki dopingujące - pisze serwis hokej.net. Kalinowski to reprezentant Polski, który przyznał się do popełnienia błędu. Grozi mu dwuletnia dyskwalifikacja

Unia i GKS zmierzyły się w 17. kolejce Ekstraligi, w piątek. Mecz w Oświęcimiu 2:1 wygrali gospodarze. Był to rewanż za spotkanie z szóstej kolejki. Wówczas GKS rozbił Unię 9:1.

Właśnie po tamtym meczu, rozegranym 27 września, wykonano badania, które wykazały, że Kalinowski i Bułanowski nie są "czyści". Po poznaniu wyników w ich klubach postanowiono zgłosić, że obaj nie mogą grać z powodu kontuzji. Ale rzeczywiste powody szybko wyszły na jaw.

Panel dyscyplinarny zamiast kadry

Bułanowski komentując sytuację przyznaje, że nie chodzi o uraz. - Na odżywkach, które stosowałem, nie było żadnych informacji, że zawierają one niedozwolone substancje. Mam na to świadków. Zresztą czytałem, że producenci nie czują się zobowiązani do wpisywania wszystkich składników. Jestem świadomy, że czeka mnie kara, ale jeśli będzie ona zbyt wysoka, to będę się odwoływał - mówi.

Kalinowski początkowo nie komentował sprawy. W końcu przyznał się do winy. - Popełniłem błąd i jestem gotów poddać się sprawiedliwej karze. Złożyłem już szczegółowe wyjaśnienia szefostwu mojego klubu i chętnie powtórzę je na panelu dyscyplinarnym - stwierdził.

Bułanowski to 23-latek, który ma za sobą grę w reprezentacji Polski do lat 18 i 20. Kalinowski ma 24 lata, jest aktualnym reprezentantem Polski. W kadrze, która właśnie szykuje się do turnieju Euro Ice Hockey Challenge w Budapeszcie [3-6 listopada] zastąpił go Radosław Sawicki.

W przypadku Kalinowskiego wiadomo już, że w jego organizmie wykryto tetrahydrokannabinol (THC) znajdujący się w marihuanie i haszyszu. Zawodnikowi grożą dwa lata dyskwalifikacji, ale kara raczej nie będzie tak surowa, może się skończyć nawet tylko naganą.

Morawiecki przestrzega

Obu hokeistów zna Jarosław Morawiecki, autor najgłośniejszej dopingowej wpadki w historii polskiego hokeja. Dyskwalifikację za podwyższony poziom testosteronu podczas igrzysk olimpijskich w Calgary w 1988 roku kadra tłumaczyła, zapewniając że niedozwolone środki musiały zostać podane graczowi w barszczu z krokietami na spotkaniu drużyny z kanadyjską Polonią.

- To tłumaczenie było błędem. Nie podważam tego, że miałem w organizmie nadmiar testosteronu, nie zaprzeczam, że byłem na dopingu, ale świadomie niedozwolonych substancji nie przyjmowałem - mówi Morawiecki w rozmowie ze Sport.pl. - W hokeja nie pozwolono mi grać półtora roku. Aby przetrwać, prowadziłem sklep spożywczy. Było ciężko, najbardziej dokuczała świadomość, że łatka dopingowicza zostanie na całe życie. Tego się nie zmaże, dlatego skierowałem sprawę do sądu. Została umorzona, bo Polski Związek Hokeja na Lodzie przychylił się do mojej prośby i pozwolił grać - dodaje. Teraz jako trener młodzieżowej reprezentacji Polski [do lat 18, a wcześniej do lat 20] chłopakom wiele razy mówię, żeby pytali, co podają im lekarze, i by sami nie próbowali brać czegoś, co jest zakazane. Myślę, że oni mi wierzą - kończy Morawiecki.

Zobacz wideo

Najgorsze dopingowe tłumaczenia sportowców. Seks oralny, 40 zjedzonych cielaków. Dziennie

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.