Chcesz wiedzieć szybciej? Polub nas Scott, ważący 120 kg wielkolud (mierzy przeszło dwa metry), w zespołach NHL pełni rolę enforcera - zadymiarza, którego głównym zadaniem jest tłuc się z enforcerami innych ekip i ochrona gwiazd swojej drużyny. 33-latek w karierze zagrał 285 meczów. Strzelił 5 goli, zaliczył 6 asyst. Częściej, niż na lodzie, zobaczyć go można było na ławce kar, gdzie spędził 542 minuty.
Ale przed tegorocznym Meczem Gwiazd, który odbędzie się w najbliższy weekend w Nashville, to o Scotcie było najgłośniej. Bo zabijaka niemal od początku głosowania kibiców na kapitanów czterech drużyn Dywizji ligi - od tego roku NHL zmieniła formułę Meczu Gwiazd, każda dywizja wystawia swoją ekipę - prowadził jako kapitan Pacific Division (Scott grał wówczas w Arizona Coyotes).
Sam Scott zdawał sobie sprawę, że dzieje się tak nie ze względu na jego umiejętności hokejowe. - Powiedziałem kibicom, żeby głosowali na innych, że nie zasługuję, by wystąpić w takiej elicie - mówił dziennikarzom.
Ale ponieważ apel nie odniósł skutku, liga postanowiła zadziałać sama.
- Zadzwonił do mnie ktoś z NHL i powiedział wprost: "Czy myślisz, że twoje dzieci będą z tego dumne, że tam zagrasz?" - opisał niedawno Scott w artykule "Facet jak ja" na łamach serwisu The Players' Tribune.
"Wtedy coś we mnie pękło. Bo choć nie zasługuję, by wystąpić w All-Star Game, to nie zasługuję też, by być traktowanym w ten sposób. Jestem hokeistą NHL, i niezależnie od umiejętności, jakie prezentuję, nie stało się to przez przypadek. Wierzę, że kiedy jestem na lodzie, moi koledzy czują się bezpieczniej i ułatwiam im tym samym grę" - pisze Scott.
"Pamiętam SMS-a od kolegi z Coyotes. Pamiętam, co napisał: John, oni nigdy nie pozwolą ci zagrać, nie gościowi takiemu jak ty". - czytamy w tekście Scotta.
I rzeczywiście. Kiedy Scott sposobił się do gry jako kapitan drużyny Pacific Division, gruchnęła wiadomość, że Phoenix oddali go w wymianie kilku graczy do Montreal Canadiens. Mało tego - Scott niemal natychmiast został odesłany do niższej ligi AHL, do filialnej drużyny Canadiens - St. John's IceCaps.
- To Arizona nalegała na ten transfer, Canadiens w ogóle nie mieli w tym interesu. Wcześniej zarówno szefowie Coyotes jak i ludzie z NHL namawiali Scotta, by przemyślał swoją decyzję udziału w Meczu Gwiazd, ale John nie chciał zrezygnować z gry - analizował Bob MacKenzie, znany dziennikarz zajmujący się hokejem.
Scott nie dość, że nie był już graczem Dywizji Pacyfiku - Canadiens grają w Atlantic Division - to chwilowo nie był nawet graczem NHL.
- Nawet jeśli władze NHL uznają, że to wszystko nie przeszkadza Scottowi zagrać w Meczu Gwiazd jako kapitan dywizji Pacyfiku, to według mnie sam John uzna, że ma tego dość. I zrezygnuje z udziału - komentował McKenzie.
Ale Scott nie chciał rezygnować. I wreszcie NHL zdecydowała:
"Przejście Scott do Montrealu I odesłanie go do ligi AHL stworzyło nowe okoliczności, którym musieliśmy się przyjrzeć ze względu na Mecz Gwiazd. Ale zdecydowaliśmy się utrzymać status quo sprzed wymiany i zadośćuczynić oczekiwaniom wszystkich stron, w tym samego zawodnika, który bardzo chce zagrać w tym meczu" - głosiło oświadczenie.
A Coyotes nie zostało nic innego, jak oficjalnie ogłosić, że transakcja z Canadiens nie miała nic wspólnego z Meczem Gwiazd, a miała wyłącznie wymiar czysto sportowy.
Jasne
Czy będę się denerwował, grając trzech-na-trzech przeciwko śmigającemu po lodzie Tarasence i Toewsowi z tymi jego ruchami? No pewnie. Czy będę najgorszym graczem na lodowisku? Cóż, zapewne tak. Ale pytali mnie, czy moje córki będą ze mnie dumne - nie wiem, oby jednak od oceniania tego, czy tak się stanie, jestem ja. I nikt inny - napisał Scott.
Jeśli w niedzielę warto oglądać Mecz Gwiazd, to właśnie dla Johna Scotta. Gościa takiego jak on.
W Polsce są piłkarskie podwórka, w Kanadzie hokejowe akweny [ZDJĘCIA]
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!