Czerkawski dla Gazety: Moje akcje spadły

Nie mam już 22 lat i całej przyszłości przed sobą, ciężej niż kiedyś muszę pracować nad motywacją. Ale chcę udowodnić kibicom, że mogę znów grać w NHL. I to grać dobrze - mówi Mariusz Czerkawski

Najlepszy polski hokeista kilka tygodni temu po raz drugi w tym sezonie stracił miejsce w składzie Montreal Canadiens i został odesłany do zespołu niższej ligi AHL - Hamilton Bulldogs. Już w środę ma dołączyć do reprezentacji Polski, przygotowującej się do mistrzostw świata I Dywizji (dawnej grupy B.). Rywalami Polaków (od 15 kwietnia w Budapeszcie) będą Węgrzy, Kazachowie, Holendrzy, Rumuni i Litwini. Awans do grupy A wywalczy tylko najlepszy zespół.

Roman Imielski: Ma Pan już bilet do Polski?

Mariusz Czerkawski: Jeszcze nie, bo na razie mam tylko ustne pozwolenie od Canadiens na wyjazd do Polski. Bez pisemnej zgody nie wyjadę, biorąc pod uwagę to, co przechodziłem w Canadiens przez cały sezon. To na pewno nie są najbardziej przyjacielskie stosunki i nie mogę pozwolić sobie na żadne potknięcie.

Na razie siedzę więc w hotelu w Hamilton i dochodzę do siebie po kontuzji łokcia. Trenowałem już na lodzie, ale to nie to samo co mecz. Zagram dopiero w reprezentacji.

Bulldogs nie będą chcieli Pana zatrzymać? Zdecydowanie najlepszy zespół sezonu zasadniczego AHL liczy pewnie na udane występy w play off.

- Myślę, że szefowie Hamilton będą chcieli dać szansę młodszym zawodnikom, bo przecież drużyna istnieje m.in. po to, by promować hokeistów do NHL. A w Bulldogs jest sporo młodych zawodników. Ale oczywiście jestem przygotowany na to, by zostać w Hamilton, choć nastawiłem się na to, że pojadę na MŚ.

Ciągle ma Pan motywację, by założyć koszulkę z orłem na piersi?

- Oczywiście. Zwłaszcza że ten sezon będę chciał szybko wykreślić z pamięci. Jeśli występy w reprezentacji zakończyłbym awansem do grupy A, to byłoby coś na otarcie łez. Tym bardziej że koledzy wywalczyli awans dwa lata temu, a ja po raz ostatni - w 1991 r. w Słowenii. To było wtedy dla mnie wielkie przeżycie. Nadal czuję dreszczyk, gdy grają hymn. Nie robię przecież tego dla pieniędzy i nie mam z tego - poza sportowymi i emocjonalnymi - żadnych korzyści.

Obecny sezon jest dla Pana katastrofalny. 43 mecze, pięć bramek, dziewięć asyst, dwukrotne odesłanie do AHL. Myśli Pan o zakończeniu kariery w NHL?

- Jeszcze nie, bo wydaje mi się, ze wciąż stać mnie na grę w tej lidze. Nie jestem też w AHL tylko dlatego, że słabiej gram w hokeja. Miały na to wpływ inne rzeczy, o których nie chcę i nie mogę teraz mówić.

Ale gra Pan gorzej niż w poprzednich latach, np. w sezonie 1999/2000? Strzelił Pan wtedy 35 bramek, miał tyle samo asyst, zagrał w Meczu Gwiazd.

- Miałem wtedy inne możliwości, inaczej byłem traktowany w klubie. Przecież we wrześniu zeszłego roku byłem najskuteczniejszym graczem NHL w meczach przedsezonowych i nie mogłem nagle zapomnieć grać w hokeja. Tymczasem już po czwartym spotkaniu usiadłem na trybunach. To było dla mnie ciężkie przeżycie i potem już sezon się nie układał.

Statystyka jest nieubłagana...

- Zgadzam się, ale praktycznie nie zdarzyło mi się w karierze, bym grał tylko po 13 minut. Im mniej się gra, tym mniej się strzela. Jestem jednak dorosłym człowiekiem i ponoszę jakąś winę za to, co się stało. Absolutnie nie jest tak, że szukam usprawiedliwień wyłącznie wokół siebie. Czuję jednak, że potrafię dużo więcej niż to, co pokazuje statystyka.

Poprzedni trener Canadiens zarzucił Panu obijanie się na treningach. O tym, że powinien Pan ciężej pracować, wspominał też obecny szkoleniowiec. Może to zdecydowało, bo w NHL nie toleruje się zawodników niewkładających w to, co robią, całego serca?

- Nie jestem bez winy. Choć nie wydaje mi się, że lekceważyłem swoją pracę.

Miał Pan kiedyś wybite zęby podczas meczu czy treningu?

- Nie.

Pytam dlatego, że w NHL coraz bardziej potrzebni są fighterzy, hokeiści dający z siebie wszystko, zjeżdżający do boksu z rozbitym nosem, krwią na twarzy. Przy okazji, jak Jeremy Roenick, Marc Lindros czy Theoren Fleury, są świetnymi hokeistami.

- Może rzeczywiście muszę przemyśleć lata kariery i zmienić styl gry (śmiech)? Na pewno wszystko się liczy i to. Czasem to, co odróżnia cię od innych, powoduje, że masz większe szanse, by zostać zauważonym. Średnia kariera w NHL trwa około czterech lat i choćby z tego widać, że cały czas potrzeba nowej krwi, nowych twarzy.

Może stracił Pan motywację? Gra Pan już w NHL dziesiąty sezon, nie musi walczyć o lepszy kontrakt, bo do przyszłego roku ma Pan gwarantowane prawie 3 mln dolarów.

- Nie mam już 22 lat i ciężej niż kiedyś muszę pracować nad motywacją. Ale nadal chcę pokazać kibicom, że mogę znów grać w NHL. I to grać dobrze. Na pewno też, walcząc z rywalami, nie odsuwam ciała, myśląc: daj spokój, masz większość kariery za sobą.

Miałem już wcześniej słabsze sezony. Pierwsze miesiące w Islanders i w Edmonton też były ciężkie. W Nowym Jorku niewiele grałem w pierwszych 63 meczach, strzeliłem tylko trzy gole, a sezon zakończyłem chyba z 12. Sezon w Oilers zacząłem od czterech meczów na trybunach, a potem zdobyłem 26 bramek. Ktoś jednak w tych klubach we mnie wierzył, dał mi szansę, nie odsyłał do AHL. Być może gdyby Canadiens wygrywali, byłoby inaczej. Sport jest twardy, trzeba się podnieść i walczyć dalej.

Ile lat chciałby Pan jeszcze pograć w NHL?

- Bardzo ważny będzie następny sezon. Po nim będę musiał starać się o nowy kontrakt. W dodatku w 2004 roku wygasa w NHL porozumienie pomiędzy związkiem graczy a właścicielami klubów. Będą zapewne nowe rozwiązania płacowe, bo w NHL będzie obowiązywał salary cap [limit rocznych zarobków dla zespołu - red.].

Ale Pan już myśli o zabezpieczeniu się po zakończeniu kariery: rozwija interesy w Polsce, wynajął Pan agencję, która dba o pana wizerunek w kraju. A zawodowy hokeista pomiędzy sezonami musi sam dbać o formę, wagę, przyjechać na początek rozgrywek świetnie przygotowany. Może za mało myśli Pan o sporcie?

- Zapewne te wszystkie sprawy trochę człowieka rozpraszają. Ale nikt nigdy nie narzekał na moje przygotowanie do sezonu, w każdym z klubów byłem wśród trzech-pięciu graczy z najlepszymi wynikami przed rozpoczęciem rozgrywek.

W Montrealu mówi się, że zostanie Pan oddany do innego klubu, a jeśli nie - że nadal będzie Pan grał w AHL.

- Zdaję sobie sprawę, że moje akcje spadły. Nikt nie zagwarantuje mi teraz miejsca w zespole. Czeka mnie ciężka praca latem, pewnie nawet cięższa niż we wszystkich poprzednich sezonach. Z tym nie powinno być problemów. Co się wydarzy później, zależy od ludzi, którzy zdecydują, gdzie będę grał i czy będę grał. Ja mogę tylko wylewać pot na treningach przed wielkim zgrupowaniem we wrześniu, na które przyjedzie z 60 hokeistów i z których wybrani zostaną zawodnicy do Canadiens.

Miał Pan sygnały z innych klubów NHL, że chętnie widziałyby Pana u siebie, ale np. musiałby się Pan zgodzić na obniżenie kontraktu? Liga przeżywa trudny okres, kilka zespołów stoi na krawędzi bankructwa.

- Na razie nie chcę tego komentować. Nadal jestem zawodnikiem Canadiens i zgodnie z przepisami nie mogę się wypowiadać o grze w innych zespołach.

Ale czy wolałby Pan zarabiać tyle ile teraz, czy też mniej, ale grać?

- Za wszelką cenę chcę wrócić do NHL, ale oczywiście za taką cenę, którą mogę poważnie rozważyć. Na razie mam kontrakt z canadiens i tylko to się liczy.

Czy to trochę nie ironia losu, że Pan nie gra w NHL, a Krzysztof Oliwa, którego głównym zadaniem jest ochrona gwiazd swego zespołu i bójki, nie tylko awansował z Boston Bruins do play off, ale może się nawet poszczycić zdobyciem w 2000 r. Pucharu Stanleya z New Jersey Devils?

- W NHL potrzebni są nie tylko tacy, którzy strzelają bramki. Krzysiek ciężko pracował, by zaistnieć i utrzymać się w lidze.

Zgodziłby się Pan występować jeszcze dwa, trzy lata w AHL, jeździć na mecze po kilka godzin autobusami zamiast latać klubowymi samolotami, grać dla dwóch-trzech zamiast kilkunastu tysięcy kibiców?

- Na razie o tym nie myślę.

A pogłoski o powrocie do Szwecji, do Djurgaarden?

- Absolutnie dziś nie wchodzi to w rachubę.

Śni się Panu jeszcze taka scena - jest maj, koniec play off NHL, a Pan unosi w górę Puchar Stanleya?

- Oczywiście. Dlatego będę walczył o powrót do NHL.