Hokej. W finale NHL Diabeł nie chce powiedzieć dobranoc

Obaj zaczynali jako napastnicy, ale zostali bramkarzami. Kibicowali drużynom, w których nie dane im było nigdy zagrać. Martin Brodeur i Jonathan Quick będą kluczowymi postaciami zaczynającego się w nocy z środy na czwartek finału Pucharu Stanleya. Transmisja w ESPN America od 2 w nocy.

W finale zagrają New Jersey Devils i Los Angeles Kings. Prawie nikt na nich nie stawiał. Jeszcze nigdy nie spotkały się tak nisko rozstawione ekipy - nr 6 ze Wschodu i nr 8 na Zachodzie.

Kings w drodze do finału pokonali całą czołówkę swojej Konferencji, wygrali 12 meczów, ponosząc dwie porażki. W ośmiu wyjazdowych spotkaniach nie przegrali ani razu ustanawiając rekord ligi. Ogromna w tym zasługa Jonathana Quicka. Bramkarz Los Angeles bronił fantastycznie już przed play-offami, aż 10 razy kończył mecze z czystym kontem. Został nominowany do Vezina Trophy, nagrody dla najlepszego bramkarza sezonu. W play-off broni jeszcze lepiej - średnio puszcza 1.54 gola na mecz.

O ile postawa Quicka nie jest dużym zaskoczeniem, bo 26-latek od kilku sezonów uznawany jest za jednego z najlepszych w NHL, to wyczyny starszego od niego o 14 lat Kanadyjczyka Martina Brodeura z New Jersey już tak. Nazywany "Murem" bramkarz jest żywą legendą. Cztery razy zdobywał Vezina Trophy, ma rekordy największej liczby zwycięstw i zachowanych czystych kont. Zdobył trzy Puchary Stanleya, ale najlepsze lata ma za sobą. Przynajmniej tak wydawało się po poprzednim sezonie, najgorszym w karierze. Ale teraz Brodeur się odrodził, w play-off bronił świetnie. - To lider, ratuje nam głowy - mówił Ilia Kowalczuk, najskuteczniejszy zawodnik Devils. -. Dzięki niemu jesteśmy w finale - podkreślał skrzydłowy David Clarkson. "Nic dziwnego, że 47-letni Dominik Hasek myśli o powrocie do NHL. Kiedy widzi, co wyprawia 40-latek Brodeur..." - napisał jeden z popularnych blogerów przyrównując Brodeura do czeskiej bramkarskiej legendy.

Choć między Brodeurem i Quickiem jest 14 lat różnicy, ich kariery toczyły się podobnie. Brodeur wyjechał na lód w NHL w 1992 r. Jego New Jersey grali z Boston Bruins. - Podczas porannego treningu trener wskazał na mnie: "W porządku dzieciaku, jesteś gotowy?" - wspominał Brodeur. W tym czasie 6-letni Quick grywał mecze hokeja ulicznego w Hamden w Connecticut. Jego szkolni koledzy pamiętają, że zaczynali grać zaraz po szkole i trwało to do kolacji. Potem wracali na ulicę i grali aż do zmroku. Quick nie lubił stać na bramce, chciał być początkowo napastnikiem. Z Brodeurem było podobnie. On też nieźle radził sobie w ataku. Pierwszy raz stanął w bramce w wieku 7 lat - przez rok na zmianę grał też w ataku. W końcu zdecydował się na bramkę. Nic dziwnego, że po latach jego idolem został Patrick Roy z ukochanych Montreal Canadiens.

Dla Brodeura nie było nic ważniejszego od Canadiens - dla nich odpuszczał treningi, wagarował. Ale nie trafił do wymarzonej drużyny. W drafcie wybrali go Devils. Z Quickiem było podobnie, on też nie założył bluzy ukochanych Rangersów i ze wschodniego wybrzeża musiał przeprowadzić się na drugi koniec kraju, do Los Angeles.

- Czasami czujesz się jak 40-latek, mimo, że masz 26 lat - stwierdził niedawno Quick. Wychodzi więc na to, że różnica wieku między nimi też nie jest aż tak duża.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.