Hokejowe MŚ 2011. Wielka wojna czechosłowacka

Cała Słowacja żyje trwającymi w tym kraju hokejowymi Mistrzostwami Świata. Humory opętanym lodowymi zmaganiami Słowakom psuje tylko fakt, że ich ukochana reprezentacja do drugiej fazy grupowej weszła bez żadnych punktów, a do tego już w jej pierwszym meczu będzie musiała zmierzyć się ze swoim największym rywalem z Czech.

- To koniec, przecież nigdy nie potrafiliśmy z nimi grać - mówią jedni. - Znamy już wynik. 3:0 dla Czechów - mówią drudzy. Pozostali nie mówią za wiele, a przynajmniej niewiele składnego, ponieważ są norweskimi, szwajcarskimi oraz austriackimi kibicami oszołomionymi tanim słowackim piwem, którego nie żałują sobie w dziesiątkach barów i ustawionych w centrum Koszyc budek.

Dla Słowaków hokej to religia, a jeśli nawet nie religia, to coś bardzo jej bliskiego. Oni zdają sobie sprawę z tego, że zamieszkują państwo niewielkie, stosunkowo mało istotne na politycznej mapie Europy i do tego notorycznie mylone z Czechami. Co bolesne tym bardziej, że całe lata temu, gdy jedni i drudzy mieli jeszcze wspólny kraj, to właśnie jego zachodnia część była tą zdecydowanie bardziej uprzywilejowaną. Słowacy pretensje o to mają do dziś. Tak samo jak o to, że po rozpadzie Czechosłowacji w roku 1993 IIHF uznała za naturalnych spadkobierców reprezentacji tego kraju Czechów, a Słowacja musiała rozpoczynać rozgrywki od potyczek w Grupie C czyli ówczesnej hokejowej trzeciej lidze.

Tymczasem w 2002 roku ich niemający jeszcze nawet 10-letniej historii kraj okazał się lepszy od wielkich potęg hokeja takich jak Rosja, USA czy Kanada, zawsze groźnych Skandynawów z Finlandii i Szwecji czy wreszcie od swoich zachodnich sąsiadów i zdobył mistrzostwo świata. Drużyna sprzed dziewięciu lat wciąż jest po południowej stronie Tatr hołubiona, a dla kilku jej członków znalazło się miejsce w ekipie prowadzonej obecnie przez Amerykanina Glena Hanlona. Miroslav Satan, Jozef Stumpel, Ladislav Nagy, Michal Handzus, Lubos Bartecko, Lubomir Visnovsky, Martin Strbak i Jan Lasak mają średnio po 35 lat, są więc już zdrowo nadgryzieni zębem czasu oraz poobijani przez mijające lata i nie mijających ich wcale na lodzie przeciwników.

Uzupełniają oni jednak skład złożony z innych świetnych graczy - na wezwanie trenera Hanlona stawiły się karnie wszystkie słowackie gwiazdy, gotowe by zdobyć tytuł w ojczyźnie. Brakuje jedynie gwiazdy największej i to nie tylko w przenośni - mierzącego 206 centymetrów Zdeno Chary, kapitana Boston Bruins, z którymi wciąż walczy w playoffs Pucharu Stanleya. Jest za to supersnajper New York Rangers Marian Gaborik, 37-letni Pavol Demitra - najlepszy strzelec ubiegłorocznych igrzysk w Vancouver, twardy defensor New York Islanders Milan Jurcina oraz etatowy finalista Pucharu Stanleya Marian Hossa, który na ten etap rozgrywek NHL dochodził w ciągu ostatnich trzech lat kolejno z Pittsburgh Penguins, Detroit Red Wings oraz Chicago Blackhawks. Choć sam Puchar udało mu się wygrać dopiero z tymi ostatnimi.

W piątek o 20.15 Słowacja zmierzy się jednak nie tylko z Czechami, ale i ze statystyką. Obie kadry spotykały się ze sobą 50 razy i aż 33-krotnie lepszy okazywał się większy z sąsiadów, przy zaledwie 10 tryumfach Słowaków. Ci ostatni jeszcze gorzej wypadają na wielkich imprezach. Czesi trzykrotnie spotykali ich na igrzyskach olimpijskich i trzy razy schodzili z lodu jako zwycięzcy. Mają także lepsze wspomnienia z mistrzostwach świata, na których pokonali swoich sąsiadów siedem razy, notując przy tym tylko dwie porażki i jeden remis. Zupełnie inne są też dokonania obu ekip na ważnych imprezach. O ile Słowacy wciąż wspominają mistrzostwo świata sprzed dziewięciu lat, a w kolekcji mają także srebro z 2000 roku i zdobyty trzy lata później po meczu z Czechami brąz, to w tym samym czasie Czesi aż 10 razy stawali na podium mistrzostw świata. W tym aż sześciokrotnie (po raz ostatni rok temu) na jego najwyższym stopniu, dorzucając do tego również dwa medale olimpijskie - brąz z Turynu i wywalczone w Nagano złoto.

Jeśli chodzi o same nazwiska, to Słowacy mają być może najlepszy skład na mistrzostwach. Są jednak także dowodem na to, że same nazwiska nie grają. Co prawda w pierwszym spotkaniu pokonali Słowenię 3:1, ale później było znacznie gorzej. Podopieczni Glena Hanlona obrywali już 0:4 z Niemcami, by po szaleńczej pogoni w trzeciej tercji i tak ostatecznie przegrać 3:4, a w ostatnim swoim meczu pierwszej rundy ulegli w takim samym stosunku Rosjanom. Drugą rundę zaczynają więc z zerowym dorobkiem punktowym zdobytym na pozostałych dwóch drużynach ze swojej grupy, które także awansowały (Rosja, Niemcy), a oprócz potyczki z drugą połówką dawnej Czechosłowacji czeka ich jeszcze trudne starcie z Finami i mecz z Duńczykami. W tym samym czasie nastroje w hokejowych Czechach są wyborne. Ich reprezentacja wygrała swoje wszystkie mecze (4:2 z Łotwą, 6:0 z Danią i 2:1 z Finlandią), a stawką pojedynku ze Słowakami nie będzie dla niej być albo nie być na mistrzostwach, a honor. Tylko i aż.

II runda. Tabela i program hokejowych MŚ?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.