Zaległy mecz ligowy dziewięciolatków z Katowic i Sosnowca rozgrywany był w środę wieczorem na lodowisku Satelita przy Spodku. - Przyznaję, że mieliśmy opóźnienie. Lód był zarezerwowany do godz. 18., a po terminie mecz jeszcze trwał. Próbowaliśmy nadgonić czas, grając bez zatrzymywania zegara - wyjaśnia Dariusz Domogała, działacz HC GKS-u.
O 18.15, gdy młodzi katowiczanie prowadzili 3:1, a do zakończenia spotkania brakowało zaledwie sześć minut, mecz został przerwany. Dyrektor zarządzającego obiektem MOSiR-u nakazał bowiem jego natychmiastowe zakończenie.
- To skandal! Do teraz jestem w szoku, jak coś takiego mogło się stać. Pracuję z dziećmi już ponad 30 lat i pierwszy raz spotykam się z takim przypadkiem. Gdy moi zawodnicy zeszli do szatni, to łzy leciały im jak grochy. Pytali mnie tylko: dlaczego? Nie byłem im w stanie nic odpowiedzieć - denerwuje się Maksymilian Lebek, trener żaków z Katowic.
- Chyba nic wielkiego by się nie stało, gdyby ślizgawka zaczęła się 10 minut później? - dodaje Domogała.
Dyrektor Wąsala broni jednak swojej decyzji.
- O 18.30 musiała rozpocząć się ogólnodostępna ślizgawka, bo pod lodowiskiem czekało już 200 osób. Sześć minut meczu hokejowego plus odpowiednie przygotowanie lodu oznaczałoby stratę godziny ślizgawki. A przecież jako jednostka budżetowa jesteśmy zobowiązani do zarabiania pieniędzy. Dzięki temu hokeiści mogą potem korzystać taniej z lodu. W sporcie działam od 50 lat. Dobro dzieci i młodzieży leży mi na sercu - stwierdził dyrektor MOSiR-u na antenie TVP Katowice.
Lebek podkreśla, że decyzja Wąsali może mieć bardzo negatywne skutki.
- Mamy olbrzymie kłopoty z naborem dzieci do drużyn hokejowych. Nie wiem, czy po tym wydarzeniu ktoś się nie odwróci od naszej dyscypliny - zauważa.
Więcej o sprawie w TVP Katowice w sobotnim magazynie hokejowym "Po bandzie". Początek o godz. 21.55.