Golf. US Open. Tygrys w zupełnie nowej roli

W czwartek rusza wielkoszlemowy US Open. Tiger Woods marzy o 15. w karierze wielkoszlemowym zwycięstwie, ale po raz pierwszy nie będzie faworytem.

Bukmacherzy po raz ostatni nie traktowali Woodsa jako głównego kandydata do zwycięstwa w 1998 r. Nawet w kwietniu, gdy 34-letni Amerykanin wracał na Masters po głośnej seksaferze i pięciomiesięcznej przerwie w występach, wszyscy stawiali na niego w ciemno. Woods prawie zawsze umiał bowiem koncentrować się na najważniejsze turnieje.

Teraz sytuacja się zmieniła. Na polu w kalifornijskim Pebble Beach, gdzie dziś zacznie się walka o 1,35 mln dol. głównej nagrody, więcej szans na zwycięstwo ma m.in. największy rywal Woodsa Phil Mickelson.

Bukmacherzy i eksperci przestali wierzyć w Woodsa. Nie dlatego jednak, że ma kłopoty z żoną, która chce rozwodu i ze sponsorami, którym przestaje się podobać jego wizerunek. Amerykanin zaczął katastrofalnie grać - w przedostatnim turnieju odpadł błyskawicznie (porównywalnie to tak jakby Roger Federer przegrał w I rundzie Wimbledonu), a w kolejnej imprezie wycofał się przed końcem z powodu rzekomej kontuzji szyi. Woods uderza niepewnie, myli się w ocenach, kiksuje, drżą mu ręce. - Znika aura Tigera zwycięzcy, pojawia się niepewność - komentuje Nick Weinberg, ekspert angielskiego bukmachera Ladbrokes.

Kiedy US Open w 2000 r. po raz ostatni odbywało się w Pebble Beach, Woods wygrał rekordową różnicą 15 uderzeń. Teraz w odpowiedzi na pytanie angielskiego dziennikarza nawiązał do wpadki bramkarza Roberta Greena na mundialu. - Mam nadzieję, że trener da mu drugą szansę. Nie skreślajcie go. I nie skreślajcie też mnie! - zaapelował Tiger.

Copyright © Agora SA