Donald Trump izolowany od ukochanego sportu. "To głupota"

Dominik Senkowski
Mimo wielkiego sojuszu między PGA Tour a saudyjskim LIV Golf świat golfa nadal ignoruje Donalda Trumpa. Były prezydent USA nie kryje irytacji: "To głupota, bo na kontrowersjach dużo się zarabia".

W golfie istniał w ostatnich latach wielki podział na PGA Tour i LIV Golf. Ta pierwsza organizacja, największa w golfowym świecie, długo nie chciała słyszeć o możliwości współpracy z arabską odnogą. Arabską, bo LIV Golf to rozgrywki finansowane przez Publiczny Fundusz Inwestycyjny prowadzony przez władze Arabii Saudyjskiej. 

Zobacz wideo Arkadiusz Milik fanem golfa? Trafił!

To kolejny element poprawy wizerunku Saudyjczyków poprzez sport. Opinia publiczna ma się skoncentrować na rywalizacji sportowej, a zapomnieć o łamaniu praw człowieka przez Rijad. Podobnie jest dziś w piłce nożnej, gdzie słyszymy o transferach Cristiano Ronaldo, Karima Benzemy czy Neymara do tamtejszej ligi. 

Golf się połączył, ale bez Trumpa

Między PGA Tour a LIV Golf trwały spory (nawet sądowe), aż tu nagle w czerwcu ogłosili współpracę. Najlepiej opisał to Kacper Sosnowski z portalu Sport.pl: "- Po dwóch latach sporów to historyczny dzień dla gry, którą wszyscy kochamy - mówił komisarz PGA Tour Jay Monahan, a dziennikarze nie mogli uwierzyć w to, co słyszą. Tym bardziej że w ostatnich miesiącach Monahan nie tylko krytykował, lecz także walczył w sądzie z nowym golfowym podmiotem. - Jak przeszliśmy od wojny do bycia partnerami? Po prostu zdaliśmy sobie sprawę, że lepiej nam razem niż osobno. Lepiej współpracować niż się zwalczać - przekazał."

"The New York Times" wskazuje, że chociaż w świecie golfa doszło do sojuszu, nie poprawia to wcale sytuacji Donalda Trumpa. I to mimo że były prezydent USA był przez lata wielkim zwolennikiem zaangażowania się Saudyjczyków w ten sport.  

Trump jest dziś na uboczu, ale nie zawsze tak było. Żaden wcześniejszy amerykański prezydent nie miał takich związków z golfem jak, jak on. W należących do Trumpa posiadłościach rozgrywano zawody golfowe najwyższej rangi. W 2014 roku Trump kupił Turnberry, gdzie odbywały były turnieje British Open. W tym samym czasie PGA of America ogłosiło, że w 2022 roku planuje przenieść męskie zawody na pole należące do ówczesnego prezydenta w Bedminster.

Nie chcą zarabiać na kontrowersjach

Wszystko zaczęło się zmieniać, gdy w 2016 roku Donald Trump doszedł do władzy w Białym Domu. Kolejni przedstawiciele świata golfa odsuwali się od niego. Przełomowe okazały się jednak zamieszki ze stycznia 2021 na Kapitolu wywołane przez jego zwolenników. Władze golfa przeniosły natychmiast zawody z Bedminster, a Brytyjczycy ogłosili, że rezygnują z Turnberry. - Prawdopodobnie uważają mnie teraz za trochę kontrowersyjnego - tłumaczył to Trump w swoim stylu.

Były prezydent zaangażował się w rozgrywki LIV Golf, które odbywały się także na jego polach. - Ale rozwijająca się współpraca między Saudyjczykami a PGA Tour nie wydaje się prowadzić do natychmiastowego odprężenia między Trumpem a branżą golfową - czytamy w "The New York Times".

W ostatnich dniach został opublikowany harmonogram najważniejszych rozgrywek golfowych na 2024 rok. Próżno szukać tam zawodów w nieruchomościach Trumpa. - Dopóki nie będziemy pewni, że Turnberry ma związek z golfem, a nie polityką, dopóty nie wrócimy tam z rozgrywkami - słychać ze strony Brytyjczyków. Nic na to jednak nie wskazuje, bo w przyszłym roku w USA odbędą się wybory prezydenckie, a Donald Trump marzy o powrocie do władzy.

Kilka miesięcy temu przekonywał, że pomijanie jego posiadłości w golfie "jest głupotą, ponieważ zarabia się dużo pieniędzy na kontrowersjach". Zarządzających światowym golfem to jednak nie przekonało. 

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.