Fakty są jednak brutalne. Większość golfistów nigdy w życiu nie zazna smaku hole-in-one. Szansa na jego ustrzelenie to statystycznie 1 do 12 750. Prawdopodobieństwo zaliczenia dwóch magicznych uderzeń podczas jednej rundy wynosi 1 do 67 milionów.
Medialny charakter zagrań typu hole-in-one sprawia, że konkursy z magicznym uderzeniem w roli głównej wzbogacają formuły turniejów golfowych. Zasada jest banalna: trafisz za jednym uderzeniem do dołka - wygrywasz. Zestaw kijów, kino domowe, samochód, a nawet 1 milion dolarów. Taka kwota czeka na szczęśliwca na polu Legends Golf & Safari Resort w RPA. Dołek oddalony o 570 metrów od tee to niejedyne utrudnienie.
Dużo większym wyzwaniem jest różnica poziomów między startem a metą. Tee wbijemy 427 metrów powyżej flagi. Zanim piłeczka dotrze do celu, mija gęsty las i zagłębienia z piaskiem, czyli tzw. bunkry. W locie spędzi łącznie 30 sekund. 19. dołek w RPA wciąż czeka na swojego pogromcę. Próbowała cała golfowa czołówka. Na razie bez sukcesów.
W świecie golfa było parę takich hole-in-one, które pozostały w pamięci obserwatorów na długo. Jak choćby wyczyn Coby'ego Orra w Littleton w Colorado z 1975 roku. Coby miał wtedy zaledwie 5 lat. 59 razy bezpośrednio z tee umieścił piłkę w dołku Norman Manley i jest rekordzistą pod tym względem.
Wszystkich na głowę bije jednak niejaki Leo Fiyalko, który w wieku 92 lat wziął do ręki 5 iron i dokonał tytułowej sztuki. Był to jego pierwszy hole-in-one w 60-letniej karierze. Leo w czasie pamiętnej rundy był już zupełnie ślepy. Ironia losu, że nie było mu dane zobaczyć na własne oczy swojego najlepszego uderzenia.
Więcej o golfie - na discovergolf.pl ?