Kierowca reprezentacji Anglii: Po porażce z Włochami ich reakcja była ciekawa

- Skandale w angielskiej kadrze? Nic z tych rzeczy. Byli powściągliwi, a Wayne Rooney zachowywał się wzorowo. No i ten Roy Hodgson emanujący elegancją... Chciałbym być jak oni, a nie jak Franciszek Smuda czy Grzegorz Lato - Zygmunt Kukla, znany dyrygent i kierowca autobusu, opowiada, jak po Krakowie woził reprezentację Anglii.

Co Kraków zyska na Euro 2012? Sprawdź na krakow.sport.pl ?

Jarosław K. Kowal: Jak dyrygent został kierowcą autobusu reprezentacji Anglii?

Zygmunt Kukla: Trochę przypadkiem i to nie jest zbyt skomplikowana historia. Przetarg na pracę przy Euro 2012 wygrały dwie firmy, założyły konsorcjum i wyznaczyły grupę kierowców. A że ja pracuję w jednej z nich od ośmiu lat, to dostałem propozycję.

Prowadzenie autobusu to pana praca, pasją jest muzyka? A może odwrotnie?

- Nigdy w życiu się nad tym nie zastanawiałem, więc teraz będę głośno myślał... Wydaje się, że postrzeganie ludzi przez pryzmat zawodu, a nie tego, co myślą, jest trochę karkołomne. Jak jest ze mną? Z jednej strony mam wykształcenie muzyczne, ale z drugiej jestem też zawodowym kierowcą. Mimo że jazda autobusem to dla mnie wyłącznie przyjemność, zarabiam przede wszystkim dzięki muzyce, która jest moją pasją. Jednak praca twórcza, kiedy często przesiaduje się tygodniami w domu, bywa odhumanizująca. Tymczasem jazda autobusem to zupełne przeciwieństwo. A że nie łowię ryb i nie piję wódki, to jestem kierowcą (śmiech). Dla mnie to szansa na znalezienie równowagi.

Kibicem też pan jest?

- Nie jestem z tych, którzy oglądają wszystkie mecze i śledzą tabele, ale akurat ligę angielską znam lepiej niż jakąkolwiek inną. Dlatego w większości rozpoznawałem piłkarzy. Była to dla mnie wielka przygoda. Cieszę się, że mogłem z bliska zobaczyć, jak funkcjonuje reprezentacja Anglii. Urzekła mnie ich małomówność, dyscyplina i profesjonalny stosunek do mnie.

Profesjonalny, czyli oschły?

- Nie, odebrałem ich bardzo pozytywnie. Po prostu nie było spoufalania się, wszystko było bardzo eleganckie. Podobało mi się. Kiedy wyjeżdżali, łza mi się w oku zakręciła, bo trochę zintegrowałem się z nimi. No i ten trener Roy Hodgson - wielka postać, która emanuje elegancją.

Zatem przyjeżdża pan po raz pierwszy na lotnisko i...

- Hodgson wychodzi z samolotu, podchodzi do autokaru, odbieram walizkę i prawie nic nie mówi. Ale jego gesty, wyraz twarzy mi wystarczają. Niemal wszystko odbywało się na poziomie niewerbalnym, ale z ogromną życzliwością.

Mówi pan o profesjonalizmie, ale wcześniej angielscy piłkarze byli znani np. ze skandali.

- Oczywiście nie wiem, co działo się w hotelu i pokojach, ale mam zupełnie inne odczucia. Może działała osobowość trenera? Kiedy przebywał w autokarze, piłkarze prawie się nie odzywali. Chociaż raz pojechaliśmy na pole golfowe bez sztabu szkoleniowego. W autobusie atmosfera zrobiła się nieco luźniejsza, ale oczywiście nie było mowy np. o alkoholu. Piłkarze nadal byli powściągliwi, nie wychodzili poza pewne ramy. Wayne Rooney? Zachowywał się wzorowo.

Piłkarze panu podziękowali?

- Okazali uznanie, po prostu podając rękę, kiedy już wysiadali na lotnisku. Ciepłe słowa padły też z ust trenera. A szef ochrony powiedział, że jeszcze nigdy nie jechał z kierowcą, któremu nie musiał zwracać uwagi, że jedzie za szybko albo że w zakręty wchodzi w nierytmiczny sposób. To chyba nie była czysta kurtuazja. Szczególnie że nie musieli mówić takich rzeczy.

Pewnie przybyło panu kilka siwych włosów podczas meczu z Włochami.

- To była masakra. Byłem pewien, że po przestrzelonym karnym przez Włochów wszystko skończy się dobrze, ale niestety, było inaczej. Zresztą wszystkie spotkania oglądałem w dużych emocjach. W końcu miałem świadomość, że za trzy godziny przylecą i ruszymy w drogę powrotną do hotelu.

Byli załamani?

- Ich reakcja była co najmniej ciekawa. Było widać rozczarowanie, ale także w tym przypadku wszystko było wyważone. Rano przy śniadaniu rozmawiałem z szefem tamtejszego związku piłkarskiego. Powiedzmy, że odpowiednikiem naszego Grzegorza Laty, ale pod względem osobowości nie ma co porównywać. Nie było chorych emocji, nikt nie mówił, że natychmiast trzeba wsadzić wszystkich piłkarzy do więzienia albo że ktoś dostał za mało biletów na mecze. Zupełnie inny poziom niż w Polsce, dużo większa powściągliwość. To wręcz niewiarygodne, że różnica w kulturze jest aż tak zauważalna. Dla mnie to była duża lekcja. Chciałbym być bardziej jak oni, a nie jak Smuda czy Lato.

Roy Hodgson - starszy pan na kryzys

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.