Ćwierćfinał Grecja - Niemcy. Dwie ligi, dwa światy

Kiedy greckie kluby idą do banku po pożyczki, zespoły Bundesligi lokują tam swoje zyski. W piątek bogaci Niemcy zagrają z biednymi Grekami w ćwierćfinale Euro.

Samarasów jest dwóch. 61-letni Antonis, szef konserwatywnej "Nowej Demokracji" formuje rząd po weekendowych wyborach w Grecji i zastanawia się, czy przyjąć od Angeli Merkel zaproszenie na piątkowy ćwierćfinał Euro. Pani Kanclerz, która obejrzy spotkanie w towarzystwie Donalda Tuska, "byłaby zaszczycona", gdyby nowy premier Grecji też przyleciał do Gdańska. Ale jemu niezręcznie jest usiąść na trybunie Baltic Areny obok polityk, którą jego rodacy obwiniają o rekordowe bezrobocie i pogłębianie kryzysu.

27-letni Giorgos, napastnik, będzie jednym z tych, którzy mogą okazać się niespodzianką turnieju, wyrzucając faworyzowanych Niemców. Oznaczałoby to, że kraj, którego liga zmaga się z ogromnymi finansowymi problemami, pokonałby zespół, który swą siłę wywodzi między innymi z bogatej bundesligi.

Greckie kluby jeszcze niedawno sprowadzały gwiazdy światowej piłki. Gdy trzy lata temu za 8 mln euro Panathinaikos kupił Francuza Djibrila Cissé, napastnik miał w kontrakcie zapisane 3 mln euro rocznej pensji, a prezes klubu wysłał po niego prywatny odrzutowiec. Dziś ten sam Panathinaikos jeszcze nie przedstawił władzom ligi gwarancji finansowych niezbędnych do otrzymania licencji. Federacja (EPO) musiała przesunąć termin na uzupełnienie dokumentów, bo złożyły je tylko Olympiakos i Atromitos.

Według związku zawodowego greckich piłkarzy aż 2/3 z nich w zeszłym sezonie nie otrzymało wszystkich należnych im pieniędzy. Kluby biednieją, bo ich właściciele przytłoczeni kryzysem ograniczają wydatki. Same nie zarabiają. Liczba sprzedanych karnetów na przyszły sezon ma spaść o 30-40 proc. Chętnych na zapłacenie od 20 do 50 euro za wejście na mecz ubywa. A wpływy od sponsorów i z praw telewizyjnych pikują. Samaras kryzysu nie odczuwa, bo od kilku lat jest piłkarzem szkockiego Celtiku Glasgow. Ale większość jego kolegów z reprezentacji na co dzień gra w Grecji.

Zadłużenie klubów nie jest wyłącznie problemem Grecji. Największe kluby angielskie czy hiszpańskie też toną w długach, ale w przeciwieństwie do greckich utrzymują płynność finansową. Mają ogromne koszty, ale także wielkie wpływy. Niemieckie na tle Europy są wyjątkiem. Łączne zadłużenie 18 klubów bundesligi jest równe zadłużeniu Manchesteru United.

Bayern Monachium (siedmiu piłkarzy tego klubu powinno wyjść dziś na boisko w pierwszym składzie) w sezonie 2010/11, w którym nie zdobył żadnego trofeum (a to oznacza nie tylko splendor, lecz także realne dochody), miał obroty rzędu 382,5 mln euro i wypracował rezerwę wynoszącą 129 mln euro. Najdroższy piłkarz Bayernu - Mario Gómez, którego w 2009 r. kupiono za 35 mln euro - kosztował trzy razy mniej niż Cristiano Ronaldo, którego w tym samym czasie - za 94 mln euro - kupił Real Madryt. Niedawno niemiecka federacja DFL sprzedała czteroletnie prawa telewizyjne do meczów bundesligi za 628 mln euro, czyli za ponad 200 mln więcej niż poprzednio.

- Kiedy inne kluby idą do banku prosić o pieniądze, my idziemy tam, by je ulokować - mawia prezes Bayernu Uli Hoeness. Ale w piątek może wystarczyć jeden gol, by cieszyli się Grecy.

Wygraj piłkę którą Ronaldo ostrzeliwał słupki! Weź udział w konkursie!

Więcej o:
Copyright © Agora SA