Euro 2012. Remis z Rosją. Tak mądrze kadra Smudy jeszcze nie grała

Ależ to był pocisk! Kuba Błaszczykowski przyłożył Rosjanom najpiękniejszym jak dotąd golem na mistrzostwach, Polacy odzyskali remis i jeśli w sobotę pokonają Czechów, zagrają w ćwierćfinale

Wyjdziemy z grupy? Dyskutuj na forum Sport.pl

Jeszcze nie wiemy, czy do czołowej ósemki na kontynencie nasi się dokopią, ale już wiemy, że przeżywamy najpiękniejszy futbolowy turniej w XXI wieku. Koniec z nieśmiertelnymi bojami o honor, trzeci mecz wreszcie będzie miał gigantyczną stawkę.

We wtorek na Stadionie Narodowym najpierw odetchnęliśmy z ulgą. Na wszystkich nowożytnych imprezach mistrzowskich Polacy nie wyglądali na wyczynowców, którzy wykonują najważniejszą misję w sportowym życiu, lecz na rozlazłą, nadwrażliwą na ciosy zbieraninę amatorów. Tym razem było inaczej. Od pierwszego gwizdka widzieliśmy, że przygotowali precyzyjny plan i skrupulatnie go realizują.

Nie nacierali naiwnie jak w piątek Czesi - wznieśli przed własnym polem karnym wieloosobową zaporę, nie rwali się do brawurowych ataków, cierpliwie wyczekiwali na ruch Rosjan. Działało. Szybkonodzy rywale nie szusowali między polskimi nogami, tak jak szusowali między czeskimi. Tak mądrze za kadencji Franciszka Smudy, trenera oskarżanego o taktyczną ignorancję, Polacy jeszcze nie grali.

Ale futbol jest okrutny. Wystarczył pojedynczy zbędny faul - z gatunku tych, za które selekcjoner najwścieklej gani - i jedno gapiostwo w kryciu, by Rosjanie, wcześniej bezradni, objęli prowadzenie. Na trybunach rozpacz. Polacy grają jak nigdy, żeby przegrać jak zawsze!?

Robert Lewandowski, nasz nieoceniony spadkobierca Zbigniewa Bońka, cierpiał. Ilekroć dotykał piłki, rywale zamykali go w dwu-, trzyosobowej w klatce. Polak toczył ciężką fizyczną wojnę, a naprzeciw stali Aleksiej Bieriezucki i Siergiej Ignaszewicz, czyli najlepiej znająca się para obrońców na Euro. Od 2004 roku rozgrywają obok siebie kilkadziesiąt meczów w sezonie - i w CSKA Moskwa, i w reprezentacji kraju. To jedyny tak zwarty duet na Euro.

Nie dał rady Lewandowski, wyręczył go Błaszczykowski. Kiedy z prawego skrzydła wtargnął na rosyjskie przedpole, kiedy huknął w piłkę - lewą stopą, tą słabszą! - jakby chciał, żeby się rozpadła, my zbaranieliśmy, a zagraniczni korespondenci zaczęli przechwalać się na Twitterze, że umieją już napisać nazwiska polskich bohaterów bez błędu. Najwyższy czas. Przecież już w Borussii Dortmund rośli na gwiazdy europejskiego formatu.

Smuda do końca parł po zwycięstwo. Defensywnych graczy wymieniał na ofensywnych, zgodnie z obietnicą żądał od piłkarzy, by walczyli do ostatniej kropli potu. A my w osłupieniu przecieraliśmy oczy. Nikt nie oddychał rękawami, Rosjanie, pomimo reputacji nieludzko wytrzymałych, ani przez chwilę nie wydawali się silniejsi, szybsi, bardziej zdecydowani.

Na razie nabraliśmy pewności, że futbolowe igrzyska wreszcie nie przyniosą nam wstydu, że piłkarze do wyzwania dorośli. W sobotę przekonamy się, czy osiągną pierwszy po obaleniu komuny sukces. Sukces, o którym po druzgocącej klęsce w eliminacjach do ostatniego mundialu nie ośmielaliśmy się nawet marzyć.

Zobacz wideo

Wygraj piłkę prosto z meczu Polska - Rosja! Weź udział w konkursie!

Czy po meczu z Rosją wierzysz w awans Polaków?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.