Franciszek Smuda: Teraz z PZPN porozmawia prawnik

- Albo mi się ufa, albo nie. Trzymiesięczne wypowiedzenie jest dla mnie niemożliwe do zaakceptowania. Tak nie wolno się zachowywać. Albo się na kogoś decydujemy i dajemy mu czas, albo wywalamy po następnej porażce - mówi w wywiadzie dla Sport.pl i ?Gazety? selekcjoner reprezentacji Polski Franciszek Smuda.

Kilka dni temu Franciszek Smuda poskarżył się w "Przeglądzie Sportowym", że PZPN mu nie ufa i w przygotowywanym kontrakcie selekcjonerskim chce umieścić klauzulę o trzymiesięcznym okresie wypowiedzenia i możliwości rozwiązania umowy bez podania przyczyny. W czwartek Smuda spotkał się z przedstawicielami związkowego zarządu.

Robert Błoński: Długo pan rozmawiał?

Franciszek Smuda: Nie, przedstawiłem się w dwóch słowach, wymieniłem parę zdań, sympatycznie się przywitaliśmy i już musiałem lecieć. Spieszyłem się na samolot do Wrocławia, wieczorem miałem trening w Zagłębiu.

Dużo było pytań?

- Mało. Więcej kurtuazji.

O kontrakcie pan rozmawiał?

- Tak. I zakończyliśmy rozmowy. Teraz umowa trafi do prawników i oni będą decydować o jej ostatecznym kształcie. Zapewniam, że prawnika mam dobrego.

Będzie klauzula o trzymiesięcznym wypowiedzeniu?

- Nie sądzę. Myślę, że się dogadają. Trzymiesięczne wypowiedzenie jest dla mnie niemożliwe do zaakceptowania. Tak nie wolno się zachowywać. Albo się na kogoś decydujemy i dajemy mu czas, albo wywalamy po następnej porażce. Nie chcę już za dużo mówić, uzgodniłem z prezesem, że prawnicy się tym zajmą.

Będzie w kontrakcie zapis o jakimkolwiek wypowiedzeniu?

- Nie wiem, ale naprawdę mam dobrego prawnika, który potrafi o mnie zadbać. Umowę z trzymiesięcznym wypowiedzeniem niech dadzą komuś z Antarktydy albo kelnerowi z hotelu. Nie chcę filozofować i zgadywać, czy PZPN mi ufa, czy nie. Mam nadzieję, że ufa.

Kiedy podpisze pan kontrakt?

- Przed świętami. Dopóki nie skończy się liga, dopóty nie było sensu rozmawiać o kontrakcie, uzgadniać, dogrywać szczegóły. Za tydzień będzie spokój i czas na umowę z kadrą.

Współpraca z PZPN zaczyna się od zgrzytu...

- Ja tego tak nie widzę. Zajmuję się drużyną, wybieraniem piłkarzy. Kłótnie mnie nie interesują.

Miał pan czas przejrzeć jeszcze raz mecze z Kanadą i Rumunią?

- Mam je cały czas w pamięci. Jak w komputerze. Nie przejąłem się porażką, bo wiem, że najpierw muszę zrobić możliwie najlepszą selekcję. A potem dopiero poukładam grę. Zdążę.

Plany na najbliższe dni?

- Ogłoszę nazwiska piłkarzy na styczniowy turniej o Puchar Króla w Tajlandii. Już zdecydowałem, że bez względu na wszystko jedziemy do Azji. Wybiorę najlepszych z polskiej ligi, nie będzie tak, że z każdego klubu wezmę po jednym. Pojadą ci, którzy zasługują.

Trenerzy klubowi będą narzekać.

- Powołania nie będą kolidować z ich przygotowaniami. Duńczycy też przyjadą z najsilniejszymi ligowcami, będzie kadra Tajlandii i prawdopodobnie jeden z finalistów afrykańskiego mundialu. Najpierw była mowa o Korei Północnej, teraz nie wiadomo.

Poleci pan porozmawiać z Robertem Acquafrescą w sprawie jego gry dla Polski? Spotka się pan z jego mamą, Ewą z domu Murkowską? On ma włoski paszport, ale wciąż nie zdecydował, dla kogo grać.

- Na razie nigdzie się nie wybieram. Do 1 stycznia nic się w tej sprawie nie wydarzy.

Po ostatnim meczu ligowym pakuje się pan i odjeżdża z Lubina?

- Nie muszę się pakować, mam tam mieszkanie. I jak będzie potrzeba, mogę w nim mieszkać. Ale trenerem Zagłębia definitywnie przestaję być po spotkaniu z Wisłą. Jeszcze nie wiem, czy jako selekcjoner przeniosę się na stałe do Warszawy. I tak jeżdżę, oglądam mecze. Ostatnio widziałem ich tyle, ile Leo Beenhakker nie obejrzał przez trzy lata pobytu w Polsce. A wszystkie plany na 2010 r. dopniemy w styczniu.

"Pod koniec grudnia kontrakt ze Smudą" - mówi Kręcina ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.