Euro 2024 dobiegło końca. W niedzielnym finale Hiszpania pokonała Anglię 2:1 i sięgnęła po tytuł mistrzów Europy. Oczy całej Europy przez ostatni miesiąc były jednak zwrócone nie tylko na stadiony. Dla kibiców ważne były też wszelkie sprawy związane z bezpieczeństwem czy dojazdami. Tu sporą rolę do odegrania mieli gospodarze turnieju - Niemcy. Jak sprawdzili się roli gospodarza? Głosy są podzielone.
W poniedziałek poziom organizacyjny ocenił dyrektor turnieju, działacz UEFA Martin Kallen. - Jesteśmy bardzo zadowoleni ze współpracy. Byli wielcy fani, wielka organizacja, miasta, które były w pełni zaangażowane. Wszyscy wykonali super robotę. My w UEFA jesteśmy zawsze bardzo zadowoleni, kiedy możemy coś zrobić w Niemczech - powiedział, cytowany przez niemiecką agencję prasową dpa.
To tezy dość śmiałe, zważywszy na to, co pisała zagraniczna prasa. W Niemczech co rusz kompromitowały się państwowe koleje, które notowały potężne spóźnienia. Frankfurt został nazwany "Zombielandem" z uwagi na całe rzesze narkomanów, na których można było się natknąć na ulicach. Do tego doszło kompletnie zakorkowane Gelsenkirchen i kilka mniejszych wpadek jak przeciekający dach na stadionie w Dortmundzie. O fatalnej opinii na temat "niemieckiej jakości" pisał na Sport.pl Michał Kiedrowski.
Zupełnie inaczej widziały to także władze Berlina, które już nabrały ochoty na kolejne sportowe wyzwania. - Pokazaliśmy, że możemy zapewnić bezpieczeństwo. Berlin wygrał. Oczywiście, że możemy również ubiegać się o igrzyska olimpijskie. Ale możemy to zrobić tylko wtedy, gdy będzie wniosek narodowy i jeśli zdecyduje się na to rząd federalny - mówiła tamtejsza senator Iris Spranger z SPD.
Zachwycony był także burmistrz tego miasta Kai Wegner z CDU. - Mistrzostwa Europy w piłce nożnej były wspaniałą imprezą piłkarską z ekscytującymi meczami i wspaniałymi fanami z całej Europy. Berlin po raz kolejny pokazał, że może organizować ważne wydarzenia sportowe kompetentnie i bezpiecznie. Dotyczy to również dużych wydarzeń, takich jak igrzyska olimpijskie - przyznał w rozmowie z "Tagesspiegel".