Mój redakcyjny kolega Dawid Szymczak napisał po meczu z Austrią o Robercie Lewandowskim, którego era w reprezentacji Polski właściwie się kończy. W pewnym momencie tekstu zastanawia się, dlaczego Polacy nie kochają Lewandowskiego tak jak Chorwaci Lukę Modricia lub Niemcy – Toniego Kroosa. "Lewandowski – jak na polskie warunki – zrobił karierę oszałamiającą, wręcz niewiarygodną. Od mistrzostw Niemiec uginają się półki, w centrum błyszczy Liga Mistrzów, wiele znaczy też mistrzostwo Hiszpanii, a samymi statuetkami za bycie najlepszym strzelcem w danych rozgrywkach śmiało może wypełnić osobne muzeum. A jednak tak nabożnego podejścia do Lewandowskiego u nas nie dostrzegam" - pisze Dawid i daje potem odpowiedź, dlaczego tak się stało: "Modrić dał przecież Chorwacji srebro na mundialu i brąz na Euro, a Kroos w 2014 roku został mistrzem świata. Lewandowski możliwości w kadrze miał mniejsze. Regularnie wprowadzał ją na wielkie turnieje, co wcześniej nie było normą. Ale takie osiągnięcie znacznie trudniej oprawić w ramkę".
Właśnie tę myśl chciałbym pociągnąć dalej.
Lewandowski w kadrze zagrał już 151 lub 150 meczów, strzelił dla niej 82 lub 81 goli. Zależy od tego, kto liczy. Jeden mecz – z Koreą Południową z 2011 r. – nie jest uznawany przez FIFA za oficjalny. Z tych 82 goli Lewandowski najwięcej razy pokonywał bramkarzy San Marino – 6, Gibraltaru – 6, Andory – 5, Rumunii – 5, Łotwy – 5, Armenii – 4. Gdy weźmie pod lupę statystyki np. Grzegorza Laty, który dla kadry zagrał 100 meczów i strzelił w nich 45 goli, to okaże się, że najwięcej razy trafiał w meczach z Bułgarią – 3, NRD – 3, USA – 3, Kanadą – 3, Argentyną – 3 i Brazylią – 3. Różnicę widać gołym okiem.
Jeśli chodzi o Roberta Lewandowskiego w kadrze, to nie zapisał się on ani jednym tak wielkim meczem przeciwko silnemu rywali jak Lato (np. słynny gol z Brazylią w meczu o 3. miejsce mundialu), Włodzimierz Lubański (bramka z Anglią w zwycięskim meczu eliminacji mistrzostw świata w Chorzowie) czy Zbigniew Boniek (hat-trick w meczu z Belgią na mistrzostwach świata). Tu nie chodzi tylko o to, że Lewandowski nie zaprowadził kadry tam, gdzie zaprowadzili swoje Kroos i Modrić. Chodzi przede wszystkim o to, że poza gigantyczną liczbą meczów i bramek w kadrze przeciętny polski kibic nie ma za bardzo co wspominać, jeśli chodzi o wielkie mecze Lewandowskiego. Na międzynarodowym turnieju takim jak mistrzostwa świata czy Europy tylko jeden jedyny raz Polska wygrała mecz, w którym Lewandowski strzelił gola – z Arabią Saudyjską. Wtedy kibice naprawdę mogli go pokochać, gdy płakał, leżąc na murawie. Niestety, chwytającą za serce moment został niedługo potem przyćmiony aferą premiową.
Oczywiście Lewandowski jest najlepszym piłkarzem w historii Polski, ale piłkarzy nie kocha się za ich liczby, ale za to, co pokazali w drużynie, której kibic oddał serce. A tu żadne Bundesligi, ligi hiszpańskie czy Ligi Mistrzów, nie mają podjazdu do drużyn narodowych.
Finał Ligi Mistrzów Bayern – PSG (1:0), w którym trofeum zdobył Lewandowski, oglądało w 2020 roku 4,73 mln widzów. Mecz Polska – Francja na mundialu 2022, w którym Lewandowski strzelił gola z karnego – 11,8 mln, a to przecież i tak nie tak wiele w porównaniu do rekordowego ćwierćfinału Euro 2016 z Portugalią, podczas którego przed ekranami zasiadło 15,97 mln Polaków.
To zestawienie obrazuje jak bardzo świat ekspertów i wytrawnych kibiców, którzy śledzą każdy mecz Lewandowskiego, rozjeżdża się całkowicie z tzw. odbiorem społecznym. Przykro to pisać, ale we wspomnieniach największej liczby przeciętnych oglądaczy piłki nożnej to raczej piłkarz wielkich przegranych niż wielkich wygranych.
Nawet jak się weźmie pod lupę statystyki bramkowe Lewandowskiego, to się okaże, że ponad połowę swoich goli (43) strzelił w meczach z San Marino, Andorą, Gibraltarem, Wyspami Owczymi, Białorusią, Czarnogórą, Gruzją, Kazachstanem, Armenią, Łotwą, Słowenią, Bośnią i Hercegowiną i Mołdawią, czyli z drużynami, które w czasach Bońka, Laty czy Lubańskiego nie było. Albo nie istniały jako odrębny twór polityczny, albo nie wystawiały drużyn do eliminacji mistrzostw świata czy Europy. W przeciwieństwie do swoich wielkich poprzedników Lewandowski stał się beneficjentem coraz bardziej rozdętego kalendarza meczów reprezentacyjnych. Na tym zbudował swoje kosmiczne statystyki.
Oczywiście nie piszę tego, żeby ujmować Lewandowskiemu klasy. Już przecież w pierwszym zdaniu napisałem, że to najwybitniejszy piłkarz w historii Polski, ale wiedzieć, a czuć to dwie inne sprawy. Pokolenia za czasów Lubańskiego, Laty czy Bońka pokochały ich na zabój, bo miliony Polaków widziały ich wielkie zwycięstwa przeciwko wielkim rywalom na wielkich turniejach. Lewandowski nie miał takiego zwycięstwa ani jednego. I kilogramy złota wywalczone dla Borussii, Bayernu czy Realu tego nie zmienią.