Czas na nowy format Euro? Ten daje emocje, ale nie jest sprawiedliwy

O ile jedna wizja Michela Platiniego dotycząca mistrzostw Europy rozjechała się z rzeczywistością, o tyle druga święci triumfy i to w najlepszym możliwym momencie. Dopuszczenie do gry większej liczby zespołów nie okazało się tak straszne, jak wielu przypuszczało lata temu. Mało tego - na Euro 2020 to wcale nie ci najwięksi robią największy hałas.

Każdy, kto ma duszę introwertyka, spotkał się kiedyś zapewne z następującą sytuacją – jest impreza, na którą zostaliśmy zaproszeni. Nie chce nam się na nią iść. Bo będzie tłok, bo towarzystwo nam nie pasuje, bo nie mamy dobrego humoru, który na imprezę zawsze należy zabrać. Ale iść wypada, bo impreza ma swoją reputację. Na miejscu okazuje się, że niczego nie brakuje. Z głośników leci "Kylie" zespołu Akcent, a towarzystwo, co do którego mieliśmy obawy, rozkręca zabawę, która na długo zostanie w naszej pamięci.

Zobacz wideo Oceniamy sędziowanie na Euro. "On robił błędy, które nie podlegają weryfikacji VAR"

Futbol jeszcze nie umarł

Przed Euro za każdym odświeżeniem Twittera, Facebooka czy innych mediów społecznościowych pojawiało się mnóstwo wpisów sugerujących, że na turniej mało kto czeka. Dzisiaj tego typu stanowiska są wyciągane przez kibiców, choć według mnie niesłusznie. Było mnóstwo powodów, aby nie czuć atmosfery piłkarskiego święta. Zmęczenie pandemią, przełożenie turnieju, w końcu ogromna niepewność związana z tym, jak wypadnie reprezentacja Polski. Być może miało to też związek z tym, że i kibice i dziennikarze wiele wielkich turniejów już widzieli i niewiele rzeczy mogło ich zaskoczyć. To tak, jak ze świętami Bożego Narodzenia. Kiedy jest się dzieckiem, święta to najlepszy czas w roku. Kiedy jest się dorosłym i wiadomo już, że Święty Mikołaj to tak naprawdę członek rodziny podrzucający prezenty pod choinkę kiedy patrzysz przez okno razem z kimś kto odwraca Twoją uwagę, to wtedy magię czuje się trochę mniej.

Dzisiaj media społecznościowe zalewają zachwyty nad turniejem, który właśnie rozgrywa się na 11 boiskach rozsianych po całej Europie. Trudno się dziwić, bo niesamowitych zwrotów akcji, inspirujących historii i niespodzianek jest mnóstwo. Kibic jest żądny "mięsa". I dostaje je w sporych ilościach. Widzi, jak Duńczycy podnoszą się po tym, jak jeden z nich prawie stracił życie podczas meczu. Widzi walecznych Węgrów, którzy w "grupie śmierci" (której członkowie już pożegnali się z turniejem) postawili się wszystkim wielkim – Francji, Portugalii i Niemcom. Widzi Ukraińców prowadzonych przez legendę, którzy w grupie dzielnie walczyli z Holandią, a teraz są w ćwierćfinale. A skoro o Holandii mowa, to kibic ich już nie widzi, bo zostali wyrzuceni przez świetnych Czechów. Widzi też Austriaków, którzy przez ponad 100 minut zatrzymywali Włochów, którzy po rozgrywkach grupowych zostali ogłoszeni murowanym faworytem do końcowego triumfu. Chorwaci dzielnie i do końca walczyli z Hiszpanami, a Szwajcarzy w niesamowitym stylu wyeliminowali Francję.

A to wszystko kilka tygodni po tym, jak pomysłodawcy Superligi po raz kolejny we wspólnym oświadczeniu podkreślili, że "albo uratujemy futbol, albo będziemy patrzeć jak umiera". Oczywiście, nie należy wyciągać zbyt daleko idących wniosków, ale jest to pewien chichot historii, że właśnie w tym momencie jesteśmy świadkami jednego z najlepszych, o ile nie najlepszego turnieju w tym wieku.

Mniejsi robią show

Wszystkie te historie mają wspólny mianownik. Stworzyły je zespoły, które nie są faworytami mistrzostw. Grają w nich znakomici piłkarze, ale nie są to kandydaci do Złotych Piłek, często nie są to zawodnicy, których sagi transferowe cały czas się śledzi. To nie wielcy faworyci zapewniają nam najlepszą rozrywkę na mistrzostwach. Akurat kiedy dochodzi do starć faworytów, na przykład Belgów z Portugalią czy Anglików z Niemcami, nierzadko nie są to jakieś porywające widowiska.

To ci mniejsi, choć wcale nie mali, robią show. I są najlepszym przykładem, że poszerzanie turniejów wcale nie musi wiązać się z obniżeniem poziomu. Oczywiście, są pewne granice, których nie warto przekraczać. Na przykład Euro z 48 drużynami ocierałoby się o kabaret. Ale 24-drużynowy turniej jednak się broni.

Jakby wyglądał turniej, gdyby nadal występowało w nim 16 drużyn? Zakładając, że eliminacje wyglądałyby tak, jak do Euro 2012 (ostatniego turnieju 16-drużynowego), to bezpośredni awans wywalczyliby zwycięzcy grup – Anglia, Ukraina, Niemcy, Szwajcaria, Chorwacja, Hiszpania, Polska, Francja, Belgia i Włochy, oraz najlepszy zespół z drugiego miejsca – Rosja. W barażach znalazłyby się Czechy, Portugalia, Holandia, Dania, Walia, Szwecja, Austria, Turcja i Finlandia. Połowa z tych zespołów nie znalazłaby się w turnieju.

Oczywiście, jak na dłoni widać, że nie da się systemu eliminacji przekopiować żywcem, bo liczba drużyn w barażach jest nieparzysta. Euro 2020 jest wyjątkowe ze względu na to, że żaden zespół nie ma zapewnionego udziału w turnieju jako gospodarz. Na tegoroczny turniej można było się dostać również przez Ligę Narodów. Tak na Euro pojechali chociażby Szkoci, Węgrzy, Macedończycy i, na nasze nieszczęście, Słowacy. Wszyscy odpadli w grupie, ale zdążyli pokazać charakter i walkę do końca, mimo że nie mieli większych szans na naprawdę dobry rezultat.

A gdyby Euro rozszerzyć jeszcze bardziej?

Przy 16-drużynowym turnieju nie byłoby również trochę zawiłego, ale ciekawego ciągu zdarzeń, na który uwagę zwrócił "New York Times". W ostatniej kolejce w grupie B Belgowie grali z Finlandią. Finowie byli blisko awansu – na kwadrans przed końcem meczu mieli remis, który dawał im wyjście z grupy. Wtedy jednak po strzale głową Vermalena piłka trafiła w słupek, odbiła się przypadkowo od Hradecky'ego i wpadła do bramki. Ten gol uruchomił domino.

Przede wszystkim, była to świetna informacja dla Duńczyków, którzy równolegle ogrywali Rosjan. Dania co prawda wyszłaby z grupy i tak, ale kosztem Ukraińców, którzy teraz przygotowują się już do ćwierćfinału z Anglią. Gol ucieszył również Szwajcarów, którzy wówczas mogli już tylko czekać na wyniki pozostałych meczów. Porażka Finów oznaczała, że byli już pewni awansu. Tak samo, jak Czesi i Anglicy, którzy mieli jeszcze ze sobą zagrać, ale obie drużyny były już wtedy pewne awansu. Kolejnymi wygranymi dzięki porażce Finów byli Szwedzi i Francuzi.

Z kolei Portugalczykom i Hiszpanom w ostatniej kolejce wystarczał remis, aby awansować.  Mimo tego w ostatniej kolejce fazy grupowej spośród 12 meczów tylko dwa spotkania były "o pietruszkę": Anglia – Czechy (obie drużyny miały pewny awans) i Holandia – Macedonia Północna (Holendrzy awansowali, Macedończycy byli już spakowani). W pozostałych spotkaniach przynajmniej jedna drużyna walczyła jeszcze o awans.

Z jednej strony ograniczenie meczów o nic musi się podobać kibicom. Dziennikarze "NYT" narzekają, że za dużo jest do wygrania, a za mało do stracenia (36 meczów, żeby wyeliminować tylko osiem drużyn). Ale tak się składa, że z czterech zespołów, które awansowały z trzecich miejsc, tylko jeden pojechał do domu – ten najlepszy, Portugalia. Reszta (Czechy, Szwajcaria, Ukraina) szykuje się do ćwierćfinałów.

Z drugiej strony format może być trochę uciążliwy dla drużyn, które zajęły trzecie miejsce. Ukraińcy musieli czekać 48 godzin żeby się dowiedzieć, czy nadal są w turnieju, czy muszą jechać do domu. "NYT" zaprezentował kontrowersyjny pomysł rozszerzenia Euro jeszcze bardziej – do 32 zespołów z formatem rozgrywek podobnym do tego z mistrzostw świata.

Oznaczałoby to, że ponad połowa drużyn zrzeszonych w UEFA wystąpiłaby na mistrzostwach. "NYT" wymienia jednak kilka reprezentacji, które mają wystarczającą jakość, aby nie obniżyć jakości – Islandia, Serbia, Norwegia, Rumunia, Irlandia, Irlandia Północna, Grecja, Bośnia i Hercegowina. Propozycja zakłada, że 16 drużyn, które wystąpią w 1/8 poprzednich rozgrywek, miałoby zapewniony udział w kolejnej edycji. Reszta musiałaby walczyć o kwalifikację. Taki system eliminowałby sytuację, w której zdarzenie podobne do tego z meczu Belgii z Finlandią decyduje o losie niemal połowy drużyn w stawce.

Słabsi, ale nie gorsi. Na Euro mało kto całkowicie zawiódł

Wielu z nas zdaje się być hipokrytami. Piłka nożna to sport dla mas. Interesują się nim wszyscy – bogaci i biedni, wykształceni i niewykształceni ze wszystkich zakątków świata. Nie podoba nam się zagarnianie futbolu przez możnych tego świata. Ale kiedy słyszymy o poszerzaniu turniejów, o szansie dla kolejnych drużyn, aby pokazać się światu, to zapala się nam czerwona lampka i narzekamy, że na imprezie pojawią się osoby nie przestrzegające dress code'u. Ale kiedy ci mniejsi dają nam górę emocji i wyrzucają tych, którzy znaleźliby się w bardziej elitarnych rozgrywkach, to wszyscy się zachwycamy.

Oczywiście, będą zdarzały się przypadki, że ktoś na wielkim turnieju będzie zdecydowanie odstawał poziomem. I warto znać umiar. 32-drużynowe mistrzostwa to być może trochę za dużo. Ale Euro 2020 pokazuje, że czasami warto dać zaprezentować się słabszym. Rzecz jasna Duńczycy, Czesi czy Szwajcarzy to nie kopciuszki. Ale też czy ktoś stawiał na to, że wszystkie te zespoły znajdą się w ćwierćfinale? A przecież Czesi lub Duńczycy na pewno zagrają w półfinale.

Nawet o tych, którzy odpadli w grupie nie mówiło się źle. Finowie walczyli i w końcu pokonali Duńczyków (choć pamiętamy, jakie były okoliczności tego meczu). Legenda macedońskiej piłki, Goran Pandev, zdobył bramkę na wielkim turnieju, a jego drużyna również walczyła, choć była na przegranej pozycji. Tak naprawdę na Euro mało kto zawiódł. Nawet Polacy nie pękli w meczu o wszystko z Hiszpanią, choć ten remis pozostanie pewnie tylko anegdotą. Jedynie Turcy, typowani do bycia czarnym koniem mistrzostw, pojechali do domu z jednym golem strzelonym i ośmioma straconymi. I zerowym dorobkiem punktowym.

Jedna z wizji Michela Platiniego rozjechała się z rzeczywistością. Pomysł rozgrywania turnieju rozsianego po całej Europie mało komu przypadł do gustu. "Romantyczna wizja turnieju, którego gospodarzami jest kilkanaście państw z każdego rejonu Europy, okazała się tak samo wiarygodna, jak jej pomysłodawca Michel Platini. Tegoroczne Euro uwypukla to, co nas dzieli" – pisaliśmy kilka dni temu na Sport.pl.

Ale pomysł Euro z 24 drużynami wcale nie jest taki straszny. "Nie boję się obniżenia poziomu meczów. Anglia, Dania, Szkocja, Irlandia, Belgia, Serbia, Ukraina czy Bułgaria - te wszystkie kraje mają wystarczające umiejętności by zagrać w mistrzostwach Europy" – mówił dziennikarzom w 2008 roku. Kto wie, może mundial z 48 drużynami też nie będzie taki zły?

Więcej o:
Copyright © Agora SA