Najsłynniejszy karny świata. Ośmieszył mit, że na końcu wygrywają Niemcy

Maksymalnie 20 centymetrów od słupka, 80 km na godz. - oto książkowy przepis na skuteczny rzut karny. Jedenaście metrów, czubek buta i sekunda od nieba albo piekła. Odległość od mistrzostwa Europy.

11 czerwca rozpoczyna się Euro 2020, rozgrywane rok od pierwotnej daty. Aż do meczu otwarcia - zawsze co piątek - na Sport.pl i Gazeta.pl przedstawiamy pięć historii pod hasłem "Euro fiction". Wszystkie łączy jedno wydarzenie, które w kilka sekund mogło zmienić bieg futbolowej historii. W pierwszej przenieśliśmy się do byłej Jugosławii:



Jowialny i gadatliwy Jan Tomaszewski, załamany i skryty w sobie Kuba Błaszczykowski. Dwa bieguny rzutów karnych. "Nie ma karnych obronionych, są źle strzelone". Denerwujący już truizm i Polska odpadająca z ostatnich mistrzostw Europy.

Bramkarz miał mnóstwo szczęścia, bo "potrafił" bronić rzuty karne. Na Wembley, dwa razy na mundialu. Według jego własnych słów - fart - dawał Polsce najpierw awans, potem medal mistrzostw świata. Jedna chwila słabości kapitana reprezentacji zabrała biało-czerwonym medal mistrzostw Europy. Można biegać 120 minut, a i tak wszystko rozstrzyga się w mniej niż sekundę.

Górski z Pragi

Pierwszy raz konkurs rzutów karnych na mistrzostwach Europy rozegrano na turnieju w 1976, gdy finały dla czterech (dzisiaj nie do pomyślenia) najlepszych drużyn kontynentu organizowała Jugosławia. Finały, do których Jan Tomaszewski rok wcześniej w zasadzie się szykował, gdy stanął na bramce w najlepszym - tu nie dyskutujemy, tak po prostu jest - meczu, jaki polska reprezentacja kiedykolwiek rozegrała, rozbijając na Stadionie Śląskim wicemistrzów świata z Holandii 4:1. Drużynę bajeczną, która nie wiadomo dlaczego przegrała finał MŚ z RFN, bo "futbol totalny" kładł wtedy na łopatki wszystkich.

Ale wielka kadra Górskiego na ME nie pojechała nigdy, słynny trium z Chorzowa zdał się na nic, bo "Pomarańczowi" ostatecznie mieli minimalnie lepszy bilans goli w grupie. Ba, żadna nasza nie pojechała aż do 2008 roku, gdy drużyna Leo Beenhakkera wybrała się tylko po to, by szybko pakować się do domu.

Za południową granicą Czechosłowacja miała swojego Górskiego: Václava Ježka. Selekcjonerem został już w 1972 roku, ale na pamiętny dla nas mundial nie awansował. A potem wskoczył w buty Górskiego, bo w kwalifikacjach do ME 1976 wyszedł z grupy z Anglią, choć przegrał z nią 0:3 na inaugurację.

W półfinale (czyli pierwszym meczu Euro) już czekała, tak - Holandia. 3:1 nie oddaje przebiegu meczu. Trzy czerwone kartki (dwie Holendrów), gol w jedną i drugą stronę Antona Ondrusa. Dogrywka. Czechosłowakom wciąż sprzyjało szczęście.

Trauma Hoenessa

W zasadzie to siedmiu Słowakom, jednemu Węgrowi (Koloman Gogh) i trzem Czechom: bramkarzowi Ivo Viktorowi, napastnikowi Zdenkovi Nehodzie i pomocnikowi Antoninowi Panence. Mieć nazwisko, które będzie potem synonimem elementu gry w piłkę nożną, to jest coś.

W finale na przeciwko stanęli piłkarze RFN. Na mundialach - do dzisiaj - wygrają wszystkie konkursy rzutów karnych! Pomylą się tylko przy sześciu procentach wszystkich wykonywanych jedenastek. Na mistrzostwach Europy przestrzelą w sumie cztery jedenastki, ale dwa razy zejdą z boiska pokonani (przy dwóch wygranych).

Masny - Bonhof. Nehoda - Flohe. Ondrus- Bongartz. Szli łeb w łeb. Po celnym strzale Jurkemika do piłki podchodzi Uli Hoeness. Miał w życiu kupę szczęścia, przeżył wypadek samolotu, wszyscy inni na pokładzie zginęli. Ale przy rzutach karnych fortuna się odwracała. Jak dwa lata wcześniej, gdy w "meczu na wodzie", decydującym o grze w wielkim finale MŚ, stanął Jan Tomaszewski.

 

Te dwa momenty dzieli dużo, ale efekt jest ten sam. Z Polską Hoeness strzela lekko, w lewy róg. Tam rzuca się "Tomek". Z Czechosłowacją Viktor wędruje w lewo, piłka po bardzo mocnym strzale leci nad poprzeczką. "Nie chciałem strzelać tego karnego. Podszedł Beckenbauer. Powiedziałem, że jestem zmęczony. 'Chcesz, żeby któryś z młodych cię zastąpił?', odparł. Nie miałem wyjścia" - wspominał Hoeness.  Ekipa Ježka staje przed szansą na mistrzostwo Europy.

Skopiowana łyżka

Świat sposobu Panenki nie znał, choć w ten sam sposób wykonywał już rzuty karne. Dokładnie dwa razy przed mistrzostwami Europy (towarzyski mecz z Egiptem i z praską Duklą). Rok wcześniej w lidze czechosłowackiej tak uderzył kolega Panenki z praskich Bohemians - Štefan Ivancík.

 

Na świecie różnie mówią na taki strzał. My "Panenka". Włosi "łyżka". W Brazylii "górka". Czesi "vrsovicky dloubak". Od dzielnicy Pragi, gdzie mieszczą się Bohemians i słowa, które można na polski przetłumaczyć jako "podbicie czubkiem (buta)". Walijczycy majaczą, że jeszcze w XIX wieku tak strzelali. Już się opatrzył, kopiowali go Pirlo czy Zidane w finale MŚ 2006 roku.

Panenka dopracowywał strzał do perfekcji na treningach z bramkarzem Bohemians - Zdenkiem Hrušką. Grali o czekoladę lub piwo. Gorzki smak porażki przełknąć musiał Sepp Maier - najlepszy bramkarz świata lat 70. - Nie lubiłem bronić karnych. Jeśli udawało mi się coś obronić, to w tych mniej znaczących meczach - przyznał.

Gdy Panenka o pomyśle technicznego strzału powiedział Viktorovi, ten według relacji strzelca "błagał go, by tak nie robił". "A ja miałem tysiąc procent pewności, że trafię".

Mit założycielski głosi, że Panenka nigdy nie zdecydowałby się na taki rodzaj uderzenia, gdyby nie dwa rzuty karne zepsute w meczu ligowym z Pilznem w 1974. Neeskens (legendarny Holender, strzelec gola w finale MŚ z RFN już w pierwszej minucie) wypuszczał pocisk, który niemal rozrywał siatkę. Ale to był Neeskens.

Obaj już nigdy nie zerwą łatki strzelców rzutów karnych, choć Panenka - kreatywny ofensywny pomocnik - miał dużo większy repertuar zagrań. "Ten karny przyćmił całą moją karierę" - mówił po latach. 

***

40 lat po Panence do rzutu karnego podejdzie Błaszczykowski. Lider. Jak np. van Basten w 1992 roku (w półfinale z Danią) zawiedzie w najważniejszym momencie. Rzuty karne, bez względu na wyliczenia, jak je strzelać i kto ma to robić, pozostaną loterią. Truizm jak ten Tomaszewskiego. Gdyby Sepp Maier ułamek dłużej pozostał "na nogach". Kolejna oczywistość. Strzał Panenki? Zapożyczony od kolegi. Piłka nożna? Gra, w której 22 facetów biega po boisku i wygrywają Niemcy. Dość tych "mądrości". Nie w rzutach karnych, nie w Belgradzie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.