• Link został skopiowany

Portugalia przed Euro - korespondencja

Trudno spotkać Portugalczyków obojętnych. Jedni niecierpliwie wyczekują wspaniałej imprezy, która przyniesie krajowi chwałę. Inni są wściekli na Euro
Budka telefoniczna w kształcie piłki Roteiro.
Fot. Armando Franca / AP

Dwa tygodnie przed turniejem stadion Dragao był strzeżony jak Fort Knox. Musiałem obejść go dookoła, by znaleźć jedyną wyrwę w płocie umożliwiającą przedostanie się do wewnątrz. Umożliwiającą teoretycznie. Obiekt wybudowany specjalnie na mistrzostwa Europy (choć kibice Porto oburzają się na takie stwierdzenie - "to dla naszego klubu, na Euro tylko się przyda") należy póki co do Europejskiej Unii Piłkarskiej (UEFA), która niechętnie wydaje przepustki. Własnością Portugalczyków stanie się dopiero w lipcu, podobnie jak pozostałe dziewięć stadionów mających przyjąć finalistów ME.

- Chętnie bym cię wpuścił, ale nawet jak podejdziemy parę kroków bliżej i dam ci zerknąć z góry na zieleń murawy, to mnie wyleją - zatrzymał mnie portugalski strażnik. - Widzisz te kamery? Śledzą każdy mój krok. A na trybunach i po całym stadionie kręcą się ludzie z UEFA, który przez całą dobę osobiście pilnują, by nie dostał się tu nikt niepowołany - wyjaśnia Alberto Marques, kibic FC Porto od 32 lat, czyli momentu, gdy ojciec podarował mu kartę członkowską.

- Tu tak naprawdę na razie nic nie jest nasze, choć my, Portugalczycy, za wszystko zapłaciliśmy - dodaje nieco rozgoryczony właściciel butiku z klubowymi pamiątkami FC Porto. - Z wydzieleniem skrawka miejsca na ten sklep też były ogromne kłopoty.

Za groźnie, za drogo

UEFA tak czy owak otoczyłaby stadiony specjalną opieką, ale środki zaostrzyła po marcowym ataku terrorystycznym w Madrycie. I właśnie poczucie zagrożenia to jeden z dwóch głównych powodów, dla których wielu Portugalczyków krzywi się na dźwięk słowa "Euro". Ich kraj nie jest co prawda najważniejszym celem Al Kaidy, ale w czerwcu odwiedzi go 1,5 miliona gości z całej Europy. A wobec Brytyjczyków, którzy tradycyjnie stawią się w największej liczbie, terroryści mają już chłodniejsze uczucia. Rząd amerykański wydał nawet oświadczenie informujące, że "nie zachęca" swoich obywateli do czerwcowych wojaży na południowo-zachodni kraniec Europy. A Portugalia przywróciła na czas mistrzostw ścisłą kontrolę graniczną także dla obywateli Unii Europejskiej. I już w trzech pierwszych dniach zaostrzonego rygoru zawróciła... 1324 obcokrajowców. Na szczęście nie było wśród nich figurujących w międzynarodowych bazach danych stadionowych chuliganów i podejrzanych o terroryzm, lecz przede wszystkim nielegalni imigranci szukający pracy.

Drugi powód niechęci do turnieju jest wyłącznie ekonomiczny. Budowa stadionów lub ich gruntowna rekonstrukcja kosztowała przeszło 600 milionów euro. Sfinansował ją rząd, miasta, dołożyły się kluby.

- Nie jesteśmy bogatym krajem, dlatego wielu ludzi myśli, że są ważniejsze problemy - tłumaczył mi Joao, fan Benfiki Lizbona, doskonale pamiętający nie tylko Józefa Młynarczyka, ale i Andrzeja Woźniaka czy Grzegorza Mielcarskiego, którzy w Portugalii odnieśli mniej znaczące sukcesy. - Ja też mam wątpliwości, czy to nie ekstrawagancja, czy dobrze wydaliśmy tak gigantyczne pieniądze, choć piłkę kocham ponad wszystko - dodaje Joao. Inni Portugalczycy wymieniają palące problemy: szkoły, służba zdrowia, programy pomocy dzieciom etc. I dodają, że nie będą w stanie przyjąć takiego tłumu kibiców. Rzeczywiście, hotele w miastach goszczących finalistów (i wokół nich!) trzeba było rezerwować pół roku temu.

Kiedy w 1999 roku Portugalii przyznano organizację ME, w kraju wybuchł entuzjazm. Ludziom powodziło się coraz lepiej, wzrost ekonomiczny przewyższał unijną średnią. Zresztą zdrowa gospodarka była wówczas istotnym atutem, bo niemal żaden stadion nie spełniał wymogów międzynarodowych władz, które zaufały obietnicom, że do Euro Portugalczycy zdążą poprawić infrastrukturę.

W ubiegłym roku gospodarka Portugalii radziła sobie już najsłabiej w Unii, a rząd zmagał się z ogromną dziurą budżetową. Nastroje zmieniły się radykalnie. W sondażu opublikowanym niedawno w gazecie "Publico" ponad połowa ludzi uznała, że turniej nie jest wart poniesionych inwestycji. Blisko 60 proc. przeczuwało, że przyciągnie terrorystów. W innym badaniu niemal 50 proc. głosujących stwierdziło, że Euro w żaden sposób nie poprawi wizerunku kraju za granicą.

Po dobrą sławę

Druga połowa Portugalii wierzy natomiast, że turniej - i to ma być jego największa korzyść - rozsławi ich ojczyznę.

- Imprezy tej rangi, tak wspaniałej, tak emocjonującej dla setek milionów ludzi nie organizowaliśmy nigdy - mówił Alberto Mendes. - Mnie np. wściekają ci wszyscy turyści, którzy przyjeżdżają tutaj i dziwią się, że Portugalia nie jest prowincją Hiszpanii, że mówimy w innym języku. To się wreszcie skończy. Świat pozna naszą kulturę, ci, co przyjadą, powiedzą innym, i ci też będą chcieli przekonać się, jak u nas jest pięknie.

W podobnym duchu wypowiadają się politycy. Chcą wypromować kraj "plaż, słońca, winnic i zamków", liczą, że wzrośnie międzynarodowy prestiż, podkreślają, że wybudowane autostrady będą służyć obywatelom już zawsze. Apelują do rodaków, by przyjęli gości z życzliwym uśmiechem, przypominając, że zła lub dobra sława o ich ojczyźnie pójdzie w świat, bo z zagranicznymi kibicami nadciągnie 8,5 tysiąca dziennikarzy i 200 stacji telewizyjnych. Oddelegowany do nadzoru nad turniejem minister Jose Luis Arnaut wysłał do wszystkich domów list, by przygotować obywateli do "drobnych niedogodności, które muszą towarzyszyć tak specyficznemu festiwalowi" i namówić do reagowania na kłopoty "gościnnością i serdecznością."

Niech stanie się fiesta

Owe "niedogodności" ma Portugalczykom wynagrodzić - zdaniem rządu - turystyczny boom. Jednak wielu w niego powątpiewa, przypominając, że np. amerykańskie miasta goszczące mundial w 1994 roku finansowo wręcz straciły, bo ludzie bali się chuligaństwa.

- Dzięki Euro wcale nie chce odwiedzić nas więcej gości - twierdzi Eliderico Viegas, szef Stowarzyszenia Hotelarzy i Usług Turystycznych w Algarve, najpopularniejszym rejonie turystycznym. - Politycy przesadzili z optymizmem. Trąbili, że chętni nas zaleją i wielu zrezygnowało z przyjazdu, bo boją się niesamowitego tłoku.

Na czas Euro Algarve przygotowało jednak koncerty na świeżym powietrzu, w parkach rozstawi gigantyczne telebimy, otworzy mnóstwo plenerowych barów, zorganizuje uliczne zabawy. A wszystko z obiecanym uśmiechem od ucha do ucha. Bo Portugalczycy - jak mówi Wojciech Baczyński, attaché kulturalny z polskiej ambasady - są trochę jak Polacy. Lubią ponarzekać, pomarudzić. Ale bawić się lubią.

Zrobią więc wszystko, by Euro było i czasem wielkiego sportu, i niezapomnianego karnawału.