Euro 2016 i przypowieść o talentach

Mistrzostwa Europy można też ocenić pod nieco innym kątem: jaki potencjał miały poszczególne drużyny i czy ich trenerzy potrafili ów potencjał wykorzystać - w swoim podsumowaniu turnieju Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i komentator Sport.pl, sięga do. Biblii.

"Z królestwem niebieskim jest jak z człowiekiem, który wybierając się w daleką podróż przekazał swój majątek służbie. Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, a trzeciemu jeden" - powiada Pismo. Podobnie jest z prowadzeniem drużyny na mistrzostwach Europy, można by powiedzieć, patrząc na to, co z powierzonym im potencjałem zrobili z jednej strony Marc Wilmots, Didier Deschamps czy Roy Hodgson, z drugiej zaś strony - Chris Coleman, Antonio Conte, Fernando Santos czy Lars Lagerback.

Pierwsi trzej mieli wszak do dyspozycji megagwiazdy światowej piłki, znakomicie opłacane, wzbudzające pożądanie trenerów klubowych i na co dzień prezentujące w swoich ligach poziom jeśli nie wybitny, to przynajmniej (przykład Anglików w meczu z Islandią) zdecydowanie lepszy niż to, co ostatecznie pokazali na Euro. Otrzymali te talenty i zakopali je w ziemi: a to kazali środkowemu napastnikowi wykonywać rzuty wolne i rożne (przypadek Hodgsona i Harry'ego Kane'a), a to demontowali grającą techniczny futbol drużynę, by kazać jej wrzucać piłkę w pole karne na głowę kudłatego dryblasa (przypadek Wilmotsa i Marouane'a Fellainiego), a to w zasadzie w każdym meczu wystawiali skład, który musieli potem korygować, na finiszu zaś nie umieli zareagować na zmiany wprowadzone przez rywala i inicjatywa wymykała im się z rąk (przypadek Deschampsa).

Drudzy z kolei puszczali swoje talenty w obieg i zyskiwali drugie tyle. Bez wielkiej filozofii, z drużynami, w których owszem: zdarzały się gwiazdy (Bale, Ronaldo), ale takie, które ciężko pracowały dla zespołu. Świadomi słabych stron swoich piłkarzy, pragmatyczni, poświęcający dla sukcesu uniesienia estetyczne (pamiętacie jeszcze potworny mecz Portugalczyków z Chorwatami, które Santos uznaje za najlepsze w wykonaniu swoich podopiecznych na Euro?), bezlitośnie punktujący rywala na papierze o wiele silniejszego. O włoskiej drużynie mówiło się, że reprezentuje najsłabsze od lat piłkarskie pokolenie z Półwyspu Apenińskiego - a Hiszpanów (kolejne talenty!) i Belgów ogrywali po profesorsku, zaś od awansu do półfinału dzieliło ich kilka dziwnych kroków Simone Zazy. Islandczykom nikt nie dawał szans od początku turnieju, późniejszy mistrz - Ronaldo - zarzucał im "mentalność malutkiego", ale nie potrafił z nimi wygrać - ani on z kolegami, ani Węgrzy i Austriacy, ani później sparaliżowani własną niemocą Anglicy. Walia miała oprócz Bale'a fenomenalnego Ramseya i romantycznego ze swoją historią bezrobotnego eks-drugoligowca Robsona-Kanu, który jednym zwodem ośmieszył trójkę belgijskich gwiazd; Chris Coleman podobnie jak Fernando Santos również dokonywał świetnych zmian. Islandia robiła zamieszanie w polu karnym rywali po dalekich wyrzutach z autu. Włosi zachwycali pressingiem, a blok Florenziego w meczu z Niemcami był dla mnie jednym z najpiękniejszych zdarzeń turnieju. Portugalczycy po wyjściu z grupy jedynie Robertowi Lewandowskiemu pozwolili strzelić gola.

Przypowieść o talentach nie należy do najprzyjemniejszych lektur biblijnych. Mowa w niej o płaczu i zębów zgrzytaniu - ileż scen rozczarowania i rozpaczy obejrzeliśmy w trakcie minionego miesiąca? Mowa też o wyrzucaniu na zewnątrz sługi nieużytecznego - Roy Hodgson odszedł sam, podobnie jak trener Hiszpanów Vicente del Bosque; Wilmots i Deschamps czekają jeszcze na swój sąd ostateczny. Jak to dobrze, że Adam Nawałka okazał się sługą wiernym i dobrym.

Zobacz wideo

Jak Cristiano Ronaldo został drugim trenerem. A może pierwszym? [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.