Euro 2016. Portugalia - Walia. Mecz Garetha Bale'a, finał Cristiano Ronaldo

Po 45 minutach Cristiano Ronaldo znudziły się taktyczne szachy na stadionie w Lyonie, przejął mecz i wprowadził Portugalię do finału. Wystarczyło mu kilka minut błysku po kilkudziesięciu machania rękami. Ale to taki piłkarz - wybitny.

Mało wam było porównań Roberta Lewandowskiego do Cristiano Ronaldo przed ćwierćfinałami? To przed pojedynkiem Portugalczyka z jego klubowym kolegą z Realu Garethem Balem było tego jeszcze więcej. Tony zestawień, godziny analiz i setki teorii, a o wszystkim rozstrzygnęły krótkie momenty. Zespół z Garethem Balem przeciwko Cristiano Ronaldo z dodatkiem drużyny - mniej więcej do tego sprowadzano przedmeczowe teksty. Ostatecznie nie miało to żadnego znaczenia. A jeśli już, to tylko w wypadku Walijczyków, o czym zaraz.

Pomylony rywal, błyszczący Bale

"Cristiano Ronaldo" - kilkukrotnie niosło się po stadionie w pierwszej połowie. W trudnych dla bohatera przyśpiewki chwilach. Kapitan Portugalczyków od pierwszych minut pomylił sobie rywala. Najpierw, wściekły po braku faulu przy wślizgu Ashleya Williamsa, skupił swoją złość na prowadzącym to spotkanie Jonasie Erikssonie. Kłócił się z nim nawet o metr przy wyrzucie z autu. Złościł się, że sędzia nie dostrzegł tego, jak przy dośrodkowaniu uwiesił się na nim James Collins. A potem zaczęło się machanie na kolegów. Bo pierwsze podanie na połowę przeciwnika nie poszło do niego, ale do Renato Sachesa, który w tym meczu wyjątkowo dużo psuł.

Ronaldo potrzebował przerwy jak żaden inny z piłkarzy. By ochłonąć, a może wyjaśnić sobie kilka spraw z kolegami. A po pierwszej, wyjątkowo bezbarwnej połowie toczonej w klinczu więcej dobrego można było powiedzieć o tym, jak gra Gareth Bale. On przy spacerowym tempie wyglądał na jedynego piłkarza zdolnego do wrzucenia wyższych biegów. A jak już to robił, to się działo. Ruszył z rajdem z własnej połowy po odbiorze, z takim przyspieszeniem, że inni wyglądali na poruszających się z włożonymi w buty dodatkowymi ciężarami. Był wszędzie - na własnej połowie, rozgrywał z głębi pola, uciekał obrońcom, rozciągał drugą linię rywala, atakował z lewej i z prawej.

Trudno było zdefiniować jego rolę poza określeniem, że była wiodąca w reprezentacji Portugalii. Bez piłki zachowywał się jak prawy pomocnik, w rozegraniu po prostu robił to, czego potrzebowała drużyna. Starał się być i sobą, i zawieszonym za kartki Aaronem Ramseyem. To zemściło się w drugiej połowie.

Air Ronaldo

Bo po przerwie naprzeciw Walijczyków wybiegł inny Cristiano Ronaldo. Już nie schowany i skłócony, ale skupiony. Nawet, gdy Eriksson miał do niego uwagi przy rzucie wolnym w obronie, to złożył ręce za siebie i w pokorze arbitra wysłuchał. A po chwili chwycił moment na który Portugalia w tym turnieju tak długo czekała.

Oprócz tego, że wyskok Cristiano Ronaldo to przede wszystkim godziny żmudnej pracy nad siłą i techniką, to ma on wiele z artyzmu. Już sam nabieg nabieg do rzutu rożnego w 50 minucie zwiastował problemy Walijczyków. Chestera zgubił balansem ciała, zejściem dwa kroki w prawo i dwa do tyłu, by wreszcie zyskać swobodę w tych kolejnych, najważniejszych, wybijających go półtora metra nad ziemię. Na stadionie wydawało się, jakby Ronaldo uderzył piłkę do dołu, a i tak spadła ona tuż pod poprzeczkę.

To nie był koniec jego chwili. Po kilkudziesięciu sekundach przerósł rywali techniką, kilkoma zwinnymi ruchami poprawiając piłkę i stwarzając sobie miejsce do strzału. Ten nie był najlepszy, ale czujnemu Naniemu pozwolił skierować go do bramki. Wtedy, niecałe dziesięć minut po wyjściu z szatni, wydawało się, że to już koniec tego półfinału.

Wtedy szarpnął Bale. Chociaż szarpnął to mało powiedziane - on chwycił zespół i starał się go wciągnąć jak najbliżej bramki Portugalczyków. Robił wszystko, by Walia wróciła do tego meczu. Sam prowadził pressing, robił wślizgi, piłkę zbierał jeszcze głębiej i dośrodkowywał ze stałych fragmentów. A po kwadransie zdecydował, że nikt inny za niego tego pierwszego gola nie strzeli. I sprawiła niepewnemu Ruiemu Patricio problemy, ale tylko uderzeniami z ponad trzydziestu metrów. Mocnymi, celnymi, ale do obronienia.

Momenty do zapamiętania

W końcu w 84 minucie Bale wsparł się na kolanach przy aucie dla Portugalczyków. Ciężko dysząc pokazał, ile włożył w to spotkanie. Przed chwilą zaliczył dwa rajdy wszerz boiska, gdy reszta kolegów liczyła, że cokolwiek sobie stworzy. Ale co mógł zrobić, gdy biegało za nim trzech rywali? To trzeba powiedzieć głośno - Gareth Bale zaliczył świetne dziewięćdziesiąt minut. Może nawet najlepsze w tym turnieju, choć gola nie strzelił ani nie zaliczył asysty, a jego zespół odpadł. On, w przeciwieństwie do Ronaldo, nie jest kapitanem swojego zespołu, ale pod wieloma względami tej nocy takim się stał.

Portugalia potwierdziła powszechne opinie, że jest zespołem do bólu pragmatycznym. Przed meczem w "L'Equipe" pisano, że to drużyna Fernando Santosa najbardziej przypomina Grecję z 2004 roku, nie mogąca sprawić wielką sensację Walia. Bo grają w podobnym stylu - bolesnym dla oka, ściśle zorganizowanym i skutecznym dzięki swojej gwieździe. Z tą różnicą, że Angelosa Charisteasa od Cristiano Ronaldo dzielą lata świetlne. Czego nie trzeba specjalnie udowadniać.

Po ostatnim gwizdku nie szukali się specjalnie. Ale gdy już Bale podniósł się z murawy i szedł do reszty piłkarzy, Ronaldo wyrwał się z kółka radośnie skaczących kolegów. Uścisk do uścisku wreszcie stanęli przed sobą. To była dłuższa rozmowa, Ronaldo mocno młodszego kolegę przytulił, ujął za twarz i niewątpliwie za ten mecz docenił. Takie momenty, nawet widziane z oddali trybuny prasowej zostają w głowie na lata. To oraz podziękowania walijskich kibiców za ten turniej dla swojej drużyny, to jak Ashley Williams wszedł do kółka stworzonego z jego kolegów i kilka chwil coś do nich mówił. Czy wreszcie na długo zapamiętam sobie to, co okazało się kluczowe dla tego półfinału - ten wyskok Ronaldo.

Tańce, kontuzje i... "huh"! Podsumowanie ćwierćfinałów Euro 2016

Zobacz wideo