Euro 2016. Ćwierćfinał Niemcy - Włochy. Strzelając śmiechem, czyli komediodramat z rzutami karnymi

Przedwczesny finał, dwie najlepsze drużyny turnieju, itd. Włochy-Niemcy to był mecz pod takim napięciem, że piłkarzom powysiadały bezpieczniki. Spodziewaliśmy się, że dojdą do karnych. I że pewnie wygrają je Niemcy. Ale że taką drogą dojdą? I do takich karnych?

Bramka była już wybrana, kolejność ustalona, właśnie się rozchodzili, żeby strzelać. Misterium karnych. Moment, gdy się już nie da odwlec wyroku. I wtedy stadionowy didżej puścił na chwilę z głośników tę muzykę, którą tak trudno wyrzucić z głowy od pierwszych kadrów "Wielkiego piękna" Paolo Sorrentino. Na boisku misterium, a w głośnikach dyskoteka: "A, a, a, a, a far l'amore comincia tu". Czyli piosenka o tym, kto ma zaczynać, gdy się idzie do łóżka. Zaczynali Włosi. Strzelać mieli na bramkę, za którą był sektor ich kibiców.

Simone Zaza, mistrz krótkiej formy

Didżej przyciszył po pierwszych dźwiękach i szybko urwał, jakby nie miał pewności, czy ktoś tego nie weźmie za kpinę. Choć tak naprawdę to może on podpowiedział najlepszy trop do wspominania tego, co się działo przez te blisko trzy godziny w Bordeaux. Mecz, który się zaczął od bębnienia palcami z nudów, od narzekań: niech wreszcie coś zrobią śmielej, albo dajcie od razu karne, zmienił się w pierwszorzędny komediodramat o futbolu. O wyczerpaniu turniejem i presji, za które płaci się dziwnymi błędami. O dwóch rywalach, którzy zapewne powinni się spotkać w finale, ale nic już na to nie można poradzić. O rywalach, którzy mieli dla siebie nawzajem tak wielki respekt, że aż im to momentami pętało nogi. O niespełnieniu Gianluigiego Buffona, który uchronił Włochów przed stratą drugiej bramki, w karnych tyle razy dobrze odczytał zamiary strzelców, a jednak na koniec ryczał z żalu schodząc z boiska. O lekcji pokory dla Graziano Pellego, który odgrażał się Manuelowi Neuerowi przed strzałem, a po strzale nie wiedział, gdzie się schować. Komediodramat z brawurowym epizodem Simone Zazy. Mistrza krótkiej formy. Jeśli do języka weszła panenka jako symbol chłodnej głowy i umiejętności strzelania karnych, to katastrofalne karne powinny być od teraz nazywane zazami.

Antonio Conte i cztery puszki tuńczyka

Stanęli naprzeciw siebie mistrzowie świata i mistrzowie wyciskania z siebie wszystkiego co się da. Po jednej stronie najlepsza, po drugiej jedna z najlepiej obmyślonych drużyn turnieju. Hiszpański dziennikarz Diego Torres Romano porównał trenera Włochów Antonio Conte do szefa kuchni, który z kilkoma puszkami tuńczyka ruszył do walki o gwiazdkę Michelin. I był naprawdę bliski powodzenia. Argentyna z Leo Messim nie była w stanie przetrzymać Niemców aż do rzutów karnych. A przetrzymali ich Włosi z Parolo i Sturaro w pomocy. Po meczu niby zaryglowanym, dla taktyków, ale też pełny zabawnych pomyłek. Tak dziwnych, jak dośrodkowanie Mattii de Sciglio we własne pole karne, jak ten wykop Manuela Neuera, po którym piłka trafiła w sędziego i mogło się to skończyć dla NIemców bardzo źle. Mecz pod wysokim napięciem, ale też kpina z tego wszystkiego co wiemy o piłce. Albo raczej z tego, co nam się wydaje, że wiemy. Na turniej przyjechała najsłabsza od lat reprezentacja Włoch? Jasne. Niemcy nie mylą się z karnych? Oczywiście. Jerome Boateng jest najlepszym obrońcą turnieju i w każdym meczu nie tylko robi swoje ale jeszcze naprawia błędy kolegów? Jest. Ale i na niego w tym meczu wypadło, jeśli chodzi o rzadko spotykane błędy i jego siatkarska obrona pozwoliła Włochom wyrównać. Mario Gomez potrafi tylko krążyć w polu karnym i czekać na szanse? To proszę, zostaje bohaterem akcji którą golem kończy Mesut Oezil.

Bohaterowie nie bez skazy

To był taki mecz, w którym każdy miał szansę i zgrzeszyć i odkupić winy. I zdobyć coś i zostać na koniec z niczym. Leonardo Bonucci nigdy wcześniej w zawodowej piłce nie strzelał karnego w meczu, poza serią karnych. I strzelił po mistrzowsku. Ale w serii karnych trafił źle. Alessandro Florenzi uchronił Włochów przed stratą gola cyrkową interwencją, ale przecież rozwiązał w ten sposób problem, który sam stworzył, bo to od jego straty zaczęła się akcja Niemców. Antonio Conte, który przez cały turniej miał aurę nieomylnego, przelicytowuje z wprowadzeniem tuż przed karnymi nieszczęsnego Simone Zazy. Gomez wypracowuje gola, może strzelić następnego piętą, ale też w doskonałej sytuacji niepotrzebnie próbuje kończyć sam, choć ma obok świetnie ustawionego Thomasa Muellera. Bastian Schweinsteiger pierwszy raz od początku stycznia gra w meczu dłużej niż 30 minut, i wytrzymuje tę próbę. Ale przy karnym się myli. Niemcy marnują trzy karne, czyli tyle ile łącznie przez poprzednich 40 lat w wielkich turniejach, ale wielcy przez 120 minut Włosi nie potrafią tego wykorzystać. Niemcy przełamują klątwę, pierwszy raz wygrywając z Włochami na wielkim turnieju, ale tracą Matsa Hummelsa z powodu kartek, być może stracą też przez kontuzję Samiego Khedirę, a i przymusowa zmiana Gomeza może mieć zły dalszy ciąg. To wszystko zostało upakowane w tym meczu. Aż po finałowe sceny.

Ostatni karny, naprzeciw o 12 lat starszego Gianluigiego Buffona staje Jonas Hector. Uważany przed turniejem za najsłabsze ogniwo Niemców, karnego nie strzelał w zawodowej piłce ani razu. Trafia. Ale Buffon jest tak blisko obrony, że pewnie będzie nosił to wszystko w sobie jeszcze tygodniami. Gdyby ktoś taki scenariusz meczu wymyślił dla potrzeb filmu, powiedzieliśmy, że przesadził i w ogóle nie czuje sportu. A jednak. Wyobraźcie sobie Buffona, jak nas po latach oprowadza po tym meczu tak jak bohater "Wielkiego piękna" po swoim życiu. I opowiada, że możesz przegrać, ale jeśli dałeś tyle wspomnień, to nie jesteś przegrany.

Oni po mistrzostwach Europy mogą być bohaterami wielkich transferów!

Czy reprezentacja Niemiec wygra Euro 2016?
Więcej o:
Copyright © Agora SA