Euro 2016. Polska - Portugalia. Błaszczykowski, symbol Polski

Najlepsi piłkarze nie strzelają karnych dla swoich drużyn - jeśli więc szukacie odpowiedzi na pytanie, kto był najlepszy w reprezentacji Polski, oto ona - pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i komentator Sport.pl.

To, że jedenastki nie wykorzystał właśnie Jakub Błaszczykowski, było - jeśli się dobrze wmyśleć w to, czym jest w istocie piłka nożna (proszę pamiętać, że autor tych słów napisał książkę pod tytułem "Futbol jest okrutny") - oczywistością. Wayne Rooney, David Beckham, Chris Waddle, Stewart Pearce, Gareth Southgate, John Terry, Roberto Baggio, Francesco Totti, Alessandro del Piero, Michel Platini, Dennis Bergkamp, Asamoah Gyan, Neymar, Cristiano Ronaldo, Lionel Messi - dzieje tej dyscypliny pełne są karnych niewykorzystanych w decydujących momentach przez legendy, najlepszych piłkarzy i ikony swoich zespołów. Podobnie jak Kazimierz Deyna w 1978 r., Jakub Błaszczykowski jest dla Polski taką właśnie ikoną.

Z opaską czy bez

Jest nią - dodajmy - nie od dziś. W reprezentacji 31-letni dziś zawodnik występuje od dekady, pierwszego gola strzelił dziewięć lat temu (w sumie ma ich 18, w 84 występach). Na Euro 2012 miał gola i asystę, i w ogóle był jednym z nielicznych, którzy nie rozczarowali (choć, okrutny paradoksie, jego nazwisko we wspomnieniach o tamtym turnieju pada często w kontekście sporu o bilety dla rodzin piłkarzy). W poprzednich mistrzostwach - świata w 2006 i Europy w 2008 - nie mógł wziąć udziału z powodu kontuzji, ale zawsze wracał, i zawsze okazywał się graczem kluczowym. Było tak nawet rok temu, gdy po jednym z urazów i dłuższej przerwie w grze stracił kapitańską opaskę reprezentacji na rzecz Roberta Lewandowskiego i nie krył frustracji z tego powodu, a my z zapartym tchem obserwowaliśmy, jak będą ze sobą współpracować na boisku i czy będą sobie nawzajem gratulować gry (pamiętamy asystę Kuby przy golu Roberta z Gruzją...). I w kolejnych miesiącach, gdy mimo grzania ławy podczas wypożyczenia do Florencji przyjeżdżał na kadrę, a w klubie trenował indywidualnie, stosując się do zaleceń Adama Nawałki, byle tylko przygotować się jak najlepiej do turnieju, który okazał się - tak jest - najlepszy w jego karierze. Ci, którzy widzieli marcowy mecz z Serbią, gdzie nie tylko strzelił zwycięską bramkę, ale ciężko pracował w obronie (rekordowe w tamtym spotkaniu osiem odbiorów), nie mieli wątpliwości, jakiego Błaszczykowskiego stworzył sobie Adam Nawałka.

Jakiego? Ano po staremu będącego częścią drużyny. Świetnie współpracującego z Łukaszem Piszczkiem, groźnego pod bramką rywali (asysta przy golu Milika z Irlandią, wejście smoka i gol z Ukrainą, bramka ze Szwajcarią, kiedy zaimponował przytomnością umysłu, nie uderzając, jak inni partnerzy z ofensywy w tamtej fazie turnieju, zbyt pochopnie, tylko przyjmując piłkę i czekając, co zrobi bramkarz), dryblującego, podającego na wolne pole do wbiegających tam kolegów, ale także niezwykle pracowitego przed własnym polem karnym. Statystyki defensywne z Portugalią? Cztery odbiory, przejęcie, zablokowany strzał i cztery zablokowane dośrodkowania. Ze Szwajcarią? Siedem odbiorów, przejęcie, zablokowany strzał i zablokowane dośrodkowanie. Z Niemcami? Sześć odbiorów i przejęcie (pamiętacie jeszcze wślizg, którym pozbawił piłki Toniego Kroosa?)... Można by powiedzieć, że on tej opaski nigdy nie stracił, że pozostał przywódcą - świecącym na boisku przykładem.

Zbyt dużo leżałem na plecach

"Po klęsce na Mundialu '06, Polacy otrzymali nie tylko nowego trenera, otrzymali także Twarz" - napisał przed laty Marek Bieńczyk w słynnym, opublikowanym na łamach "Tygodnika Powszechnego" eseju "Twarz Beenhakkera". Przypomniałem sobie o tamtym tekście wczoraj, uświadamiając sobie, że lubię patrzeć na twarz Jakuba Błaszczykowskiego. Może dlatego, że nie wygląda młodo, a w moim wieku o przemijaniu (także przemijaniu piłkarzy) myśli się z coraz większą melancholią. Może dlatego, że życie odcisnęło na niej wszystkie niełatwe doświadczenia ("Topografia tej twarzy w klasyczny niejako sposób świadczy o" przejściach ", o podjętej walce" - to Bieńczyk). Że choć potrafi śmiać się jak dzieciak, widać, że wie już nie tylko, co to cierpienie, utrata, klęska ("Nie jest to wiedza radosna; życie naznaczone jest tragizmem, pełne zasadzek, zdrady i fałszywych tropów; rozkosze, sukcesy i uniesienia to ułuda codzienności, pod spodem czai się lewiatan, który nigdy nie zasypia"; pod spodem - chciałoby się dodać, jest możliwość niewykorzystanej jedenastki). Że wie także, czym jest podnoszenie się po nich. "Zbyt dużo razy leżałem na plecach, żeby nie widzieć, że trzeba dalej walczyć. Biorę to na klatę" - mówi w pomeczowym wywiadzie, a ja chciałbym zadedykować te słowa płaczącemu Łukaszowi Fabiańskiemu.

Wypowiedział je już po tym, gdy napisałem na stronie "Tygodnika Powszechnego" , że dla mnie Polska ma dziś właśnie twarz Błaszczykowskiego. Człowieka, który - owszem - pokłócił się może kiedyś z kolegami, ale później potrafił znaleźć sposób zakończenia sporu i ponownego podjęcia wspólnej pracy (koledzy, skądinąd, również potrafili wyciągnąć doń ręce - dając mu choćby strzelać karnego podczas meczu z Gibraltarem). Który dobrze wie, że jest częścią zespołu: czasem potrafi wziąć odpowiedzialność, a czasem poświęcić się dla drużyny, a kiedy coś mu się nie udaje - zaciska zęby, podnosi się i idzie dalej, nie szukając banalnych tłumaczeń, że (znów Bieńczyk) "arbiter źle gwizdał, boisko było ciężkie, zabrakło" przysłowiowego łutu szczęścia "". Który wyciąga wnioski z życiowych lekcji i szuka porozumienia. Jeśli czytając ten akapit macie skojarzenia z polską klasą polityczną, to chcę powiedzieć, że z pewnością wszyscy skorzystalibyśmy na tym, gdyby konflikty wśród polityków potrafiono rozwiązywać tak, jak w polskiej reprezentacji.

Wysłali sygnał

Jakubowi Błaszczykowskiemu w każdym razie ta umiejętność wytrwałego kroczenia naprzód będzie w najbliższym czasie potrzebna. Choć moim zdaniem był najlepszym polskim piłkarzem na Euro, wcale nie jest powiedziane, że znakomity skądinąd szkoleniowiec Borussii Dortmund, Thomas Tuchel, będzie go widział w klubowej kadrze na przyszły sezon. A my potrzebujemy go na eliminacje mundialu.

O tym jednak będzie czas jeszcze porozmawiać. I Błaszczykowski, i reszta drużyny, zasłużyli na wakacje. Dla Polaków to było fantastyczne Euro. Przez wyjątkowe dwa i pół tygodnia wyciszenia plemiennych sporów oglądaliśmy drużynę świetnie zorganizowaną w defensywie, a przy tym momentami natchnioną w ataku (ta akcja z dwudziestej minuty meczu z Portugalią, z błyskawiczną wymianą między Lewandowskim, Milikiem, Jędrzejczykiem i Grosickim!), kompletnie pozbawioną bałaganiarstwa, odporną psychicznie, skoncentrowaną, świadomą swojej siły, fizycznie zdolną do biegania w odstępie czterech dni dwa razy po sto dwadzieścia minut, nienasyconą jak jej kapitan (poczytajcie pełne niedosytu i nadziei na przyszłość pomeczowe wypowiedzi piłkarzy - to już nie tylko Lewandowski, potrafiący skądinąd powiedzieć także o tym, iż wysłali sygnał dla młodych ludzi, że warto chodzić na w-f, tak samo jak warto trenować i warto marzyć...).

Jedynym, który o wakacjach myśleć nie powinien, jest prezes PZPN Zbigniew Boniek - kwestia nowego kontraktu Adama Nawałki (skądinąd: również twarz godna Bieńczykowego pióra) staje się przecież paląca.

Zobacz wideo

Piłkarze reprezentacji Polski jako Michał Pazdan [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.