Euro 2016. Łukasz Fabiański przeżywa wielkie dni

Tyle lat niepewny swojego miejsca w klubie czy reprezentacji, tyle lat wyśmiewany przez media i kwestionowany przez kibiców, Łukasz Fabiański przeżywa wreszcie swoje wielkie dni. Futbol jest okrutny, ale potrafi też pisać piękne historie - pisze Michał Okoński, dziennikarz ?Tygodnika Powszechnego? i komentator Sport.pl

Futbol jest okrutny? No niby tak (wyobraźcie sobie, że jesteście Szwajcarami, wasz piłkarz strzelił właśnie najładniejszego gola na turnieju, mieliście ogromną przewagę w dogrywce i odpadacie po karnych), ale potrafi też pisać piękne opowieści. Na przykład o nieoczekiwanych bohaterach.

To miał być przecież turniej Roberta Lewandowskiego i Arkadiusza Milika, jednego z najgroźniejszych snajperskich duetów w Europie (wcale nie przesadzam - wiele drużyn na Euro gra mimo wszystko jednym napastnikiem). Albo Grzegorza Krychowiaka, który opromieniony sukcesami w Sevilli, odnosi w trakcie mistrzostw największy sukces finansowy, bijąc przy okazji przeprowadzki do Paryża transferowy rekord Polski. To miał być także turniej Wojciecha Szczęsnego, wynagrodzonego przez Adama Nawałkę za niezły sezon w Romie powrotem do wyjściowego składu reprezentacji Polski. Wynagrodzonego - dodajmy, przy powszechnym aplauzie. Niżej podpisany był jednym z nielicznych, którzy tuż przed meczem z Irlandią Północną szeptali na Twitterze, że mimo wszystko bezpieczniej czuliby się z Łukaszem Fabiańskim.

Szczęsny oczywiście nie zawiódł w tamtym spotkaniu, a z kolejnych wyeliminowała go kontuzja. Ale też zauważmy, że wcześniej w eliminacjach nie zawodził Fabiański. I że piłkarz ten bywał często krzywdzony traktowaniem jako uboższy krewny młodszego kolegi, z którym rywalizował również przed laty o miejsce w bramce Arsenalu.

Szczęsny i stereotypy

Rywalizacja Szczęsny-Fabiański była zresztą w dużej mierze rywalizacją stereotypów. Zgodnie z nimi ten pierwszy to wyrazistsza osobowość: człowiek, który od chwili debiutu w Arsenalu pokrzykiwał na obrońców, wchodził w interakcje z kibicami nawet w meczu ze Szwajcarią, choć rezerwowy, potrafił stać się medialnym tematem ze względu na incydent z butelką ( Szczęsny: ja prowokowałem?  ) czy znakomicie prezentował się na portalach społecznościowych, a dzięki swojej charyzmie potrafił przerazić rywala i obronić w sytuacji beznadziejnej. Przy wygadanym, z pozoru wyluzowanym czy wręcz nonszalanckim koledze Łukasz Fabiański wydawał się nudziarzem - jedna czerwona kartka w karierze, o którą zresztą Swansea spierała się z Football Association, i żadnych fajek pod prysznicem. Jedyna anegdota powtarzana przez media znad Wisły i znad Tamizy, to ta o byciu przydybanym w kinie na filmie o przygodach jelonka Bambi, co poskutkowało przylgnięciem do reprezentanta Polski niepotrzebnie upupiającego przydomka.

Z przydomkiem drugim, okrutnym "Flappy Handski", pożegnaliśmy się wczoraj chyba ostatecznie. Miał on zresztą dobre sześć lat - pochodził z pierwszego okresu kariery Polaka w Arsenalu, gdy podczas meczu z Newcastle dał się on wyprzedzić przy wyjściu do dośrodkowania Andy'emu Carrollowi. Nie wiem, czy wypada wspominać przy okazji wielkiego meczu Fabiańskiego ze Szwajcarią tamtą wpadkę albo błędy, które popełniał podczas spotkań Arsenalu z Porto (w Lidze Mistrzów) albo z Chelsea (w Pucharze Anglii) - ale chyba można, bo wszystko to były doświadczenia, które budowały charakter polskiego bramkarza. W każdym razie było to w innej epoce, kiedy niczego nie mógł być pewien, a zwłaszcza miejsca między słupkami Arsenalu.

Cichy, skromny, miły, sympatyczny - wszystkie te przymiotniki brzmiały przy nim jak zarzut i argument przeciwko powierzeniu mu miejsca w wyjściowej jedenastce na stałe. Oczywiście: zdarzały się też kontuzje (jedna z nich pozbawiła go szansy gry na Euro 2012), zauważmy jednak, że gdy przed dwoma laty odchodził z Arsenalu, odchodził po serii dobrych meczów, w których także popisywał się obroną kilku karnych (m.in. Mullera z Bayernu w Lidze Mistrzów oraz dwóch piłkarzy Wigan w półfinale Pucharu Anglii). Ze Szwajcarią akurat żadnej jedenastki nie obronił (mimo iż po zakończeniu dogrywki zabrano go na ławkę i pokazywano na tablecie, gdzie zwykle strzelają Szwajcarzy), ale na przyszłość warto pamiętać, że potrafi.

Bramkarz przewidujący

Decyzja o przenosinach do Swansea była w każdym razie jedną z najlepszych, jakie podjął. Nie tylko ze względu na fakt, że po raz pierwszy od czasów gry w Legii zaczął bronić naprawdę regularnie. Także ze względu na brutalną prawdę o poziomie bramkarskiego szkolenia w Arsenalu, którą odsłonił przed rokiem przy okazji rozmowy z "Gazetą Wyborczą" ? : o tym, że w gruncie rzeczy wolał pracować z trenerem bramkarzy rezerw Tonym Robertsem, niż z należącym do sztabu Arsene'a Wengera Gerrym Peytonem. I że dopiero przeprowadzka do Walii, gdzie natrafił na hiszpańskiego szkoleniowca bramkarzy Javiera Garcię, przyniosła pod tym względem przełom: "Można powiedzieć, że praca z Peytonem była trwaniem, z Garcią - rozwijaniem się". Garcia wrócił wprawdzie przed rokiem do Hiszpanii, ale zastąpił go (czy nie na skutek sugestii Fabiańskiego?) właśnie Tony Roberts.

Podczas pierwszego sezonu Fabiańskiego w Swansea, Ben Lyttleton, ceniony publicysta zajmujący się grą bramkarzy i autor książki o sztuce bronienia rzutów karnych, napisał, że Wenger pozbył się nie tego Polaka, którego powinien. A w tamtym wywiadzie dla "Gazety" zawodnik Swansea mówił także o powoli zmieniającym się na Wyspach obrazie bramkarza. O tym, że kiedyś Wyspiarze nie przykładali dużej wagi do gry na przedpolu, że przez to, iż w polu karnym jest zwykle straszna młócka, bramkarze ograniczali się głównie do reakcji. "Zaczynanie akcji oznaczało kopnięcie piłki przed siebie. Ale teraz więcej jest golkiperów przewidujących, stojących wysoko, potrafiących grać nogami" - opowiadał.

Tego się trzymajmy

Wczoraj te cechy jego bramkarskiego szkolenia okazały się kluczowe. W 38. minucie piłkę do Grosickiego wprawdzie wyrzucał, a nie wykopywał - ale chodziło właśnie o błyskawiczne rozpoczęcie akcji, dostrzeżenie kątem oka polskiego skrzydłowego w momencie, gdy trzeba było radzić sobie ze stałym fragmentem Szwajcarów. Podobnie jak w Premier League, gdzie jako bramkarz Swansea stał się liderem, jeśli idzie o grę na przedpolu, znakomicie wychodził także do dośrodkowań, nieustraszenie wdzierając się w gąszcz własnych obrońców i atakujących rywali, albo po to, by złapać piłkę, albo by wypiąstkować ją daleko przed pole karne. O obronie rzutu wolnego Rodrigueza, nieuchronnie - wydawałoby się - zmierzającego w okienko, wypada powiedzieć, że była jedną z interwencji turnieju. Gdyby w dogrywce pokonał Fabiańskiego Derdiyok, można by mieć pretensje do obrońców, którzy pozwolili Szwajcarowi znaleźć się sam na sam z bramkarzem - ale ten zdołał jednak zatrzymać piłkę. Przy bramce Shaqiriego, będącej efektem geniuszu improwizacji, najpiękniejszej ze strzelonych dotąd na turnieju, trudno Fabiańskiemu cokolwiek zarzucić. Jednym słowem: był - obok Kuby Błaszczykowskiego - bohaterem meczu.

"Uchodzę za skromnego, ale tak naprawdę jestem świadomy tego, że w futbolu wszystko się szybko zmienia i nie można sobie pozwolić na odprężenie czy zadufanie, bo zostaniesz sprowadzony na ziemię" - mówił przed rokiem przy okazji meczu z Gruzją. Trzymajmy się tego zdania. I tego bramkarza.

Zobacz wideo

Szwajcaria - Polska. Jakub Błyszczykowski, Arkadiusz Mylik [MEMY]

Więcej o:
Copyright © Agora SA