Zremisować na wielkim turnieju mecz z mistrzami świata i odczuwać niedosyt - oto skala postępu, jaki zrobiła w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy reprezentacja Polski. Podsumowywać mecz na chłodno i widzieć, że nawet jeśli Niemcy częściej strzelali, to przecież tak naprawdę lepsze sytuacje mieli Polacy - nie tylko Milik, ale także Lewandowski, który zwlekał ze strzałem tak długo, aż odebrał mu piłkę Boateng. Mieć poczucie, że Łukasz Fabiański pozostawał niemal bezrobotny (no, spora w tym zasługa obrony, a zwłaszcza znakomitego Michała Pazdana ). Zauważać statystyki posiadania piłki: 60 do 40 to, jak na standardy kochającej szanować piłkę drużyny Joachima Loewa, bardzo przyzwoity wynik. Widzieć, że przygotowanie fizyczne drużyny nie było najmniejszym problemem (gdzie teraz jesteście, krytycy przedturniejowych sparingów z Holandią i Litwą?).
Nade wszystko: doceniać pracę selekcjonera. Poprzednim razem robiliśmy to na przykładzie Kapustki i Mączyńskiego , tym razem wypada zachwycić się wspomnianym Pazdanem - były przecież takie mecze reprezentacji, w których wyśmiewano go równie silnie jak Mączyńskiego. Jesteśmy po drugim meczu turnieju i na razie życie Adama Nawałki wydaje się bezproblemowe. Kontuzja Rybusa? Spróbujcie się przyczepić do gry Jędrzejczyka. Wypada Szczęsny? Fabiański pewnie wyłapuje dośrodkowania, broni strzały i dobrze rozpoczyna akcje drużyny. Pod nieobecność Grosickiego zachwyca Kapustka? To tylko zwiększa pole manewru trenera i każe zgadywać rywalom, na którego skrzydłowego postawi, ale nie zmienia jego zasadniczej koncepcji: zauważmy, że najgroźniejsze sytuacje Polaków były właśnie efektem dośrodkowań skrzydłowego Rennes.
Tak dobrze grającej przeciwko tak wymagającemu rywalowi reprezentacji Polski nie widziałem na wielkim turnieju od czasów mundialu 1982. I nie jest to dziennikarska przesada, tylko stwierdzenie faktu. Nie mówimy wszak o pojedynczym meczu w eliminacjach, gdzie nawet mistrzowi świata może się zdarzyć słabszy dzień, tylko o imprezie, w której jedno nieudane spotkanie może oznaczać (w 2002, 2006, 2008 i 2012 oznaczało) pożegnanie z marzeniami. Mówimy o drużynie, która zachowuje zimną krew, nie daje się zdekoncentrować ani wyprowadzić z równowagi - słowem o drużynie, która w końcu nie przegrywa meczu toczonego w głowach zawodników. Która nie popełnia głupich błędów (pierwszy groźny stały fragment Niemców miał miejsce dopiero w 93. minucie).
Celowo piszę "drużyna". To nie jest przedsiębiorstwo marketingowe "Lewandowski i spółka", skupione wokół jednej megagwiazdy. Po pierwsze, ta megagwiazda na boisku haruje jak inni: schodzi do boku, wyciągając za sobą kryjących go obrońców, i udanie walczy o odbiór piłki. Po drugie, ci inni również nie zawodzą. Na koniec wypada więc zaapelować: nie hejtujcie Milika za jego pudła. Nie dość, że już się przydał z Irlandczkami z Północy, to będzie wam jeszcze potrzebny. Wszystko wskazuje na to, że nie tylko w meczu z Ukrainą.
Niemcy - Polska. Pazdan jak Staam, a gdzie ten Kapustka? [MEMY]