Nie mogło być zaskoczenia, gdy Grzegorz Krychowiak wymienił Gylfiego Sigurdssona jako najlepszego zawodnika reprezentacji piątkowych rywali Polaków. Nawet dla defensywnego pomocnika takiej klasy jak on, przypilnowanie piłkarza o profilu 26-letniego Islandczyka jest robotą najbardziej niewdzięczną.
Pierwszym kontaktem idealnie przygotowuje sobie piłkę do strzału, drugim nie daje szans bramkarzowi. W pełnym biegu lub z pozycji stojącej, Gylfiemu Sigurdssonowi nie robi to większej różnicy. A przecież 26-latek znakomicie kopie też ze stałych fragmentów gry. Łukasz Fabiański twierdzi, że w ich pojedynkach na treningach Swansea często wpuszcza nawet osiem z dziesięciu rzutów wolnych Islandczyka. Do takich starć dochodzi bardzo często. - Nie ma innego sposobu - podkreślał wielokrotnie Sigurdsson - jak po prostu wychodzić na trening i powtarzać technikę uderzenia. Strzał za strzałem.
Gdyby nie treningi, to na nic zdałyby się godziny oglądania rzutów wolnych Davida Beckhama i goli z akcji Franka Lamparda. Jednak oglądając Sigurdssona w akcji łatwo również dostrzec, że od świetnych reprezentantów Anglii wziął tylko sposoby na wykończenie. W rozegraniu jest zupełnie inny: elegancki, szybszy, nieprzewidywalny, ale i odpowiedzialny. - Ma w swojej grze pewne elementy techniki Zlatana Ibrahimovicia - chwalił go selekcjoner Islandczyków, Lars Lagerback.
Gdy w pierwszych dniach listopadowego zgrupowania Łukasz Wiśniowski z "Łączy nas piłka" wypytywał Fabiańskiego o Sigurdssona, tak naprawdę o Islandczyka mógł również zagadnąć dwóch innych bramkarzy reprezentacji Polski. Bo i Artur Boruc, i Wojciech Szczęsny doświadczyli techniki oraz siły uderzeń tego pomocnika - nie na treningach, ale w meczach Premier League. Zarówno w przypadku Boruca (2-3 z Tottenhamem) i Szczęsnego (1-2 ze Swansea) trafienia Sigurdssona były decydujące o zwycięstwach jego zespołu.
Sigurdsson oczywiście nie ma patentu wyłącznie na polskich bramkarzy - jego strzałów nie bronili m.in. Samir Handanović (Inter), David De Gea (Manchester United), Petr Cech (jeszcze w Chelsea) czy Joe Hart (Manchester City). - Oczywiście ma świetnie ułożoną prawą i lewą stopę, może strzelić gola z każdego miejsca, ale to bardziej rozgrywający, ofensywny pomocnik z umiejętnością wykończenia akcji - przedstawia go Lagerback.
Kariera Sigurdssona jest jeszcze bardziej niesamowita, gdy weźmie się pod uwagę, że technikę szkolił jeszcze na pozbawionych trawy klepiskach w zimowej aurze Islandii, a potem doświadczenia nabierał w niższych ligach angielskich. Niech świadczy to o jego wyjątkowości, że w takich okolicznościach nie zatracił talentu, a wręcz go rozwinął.
Do akademii Reading trafił dzięki ledwie kilku występom w reprezentacji do lat 15, bo kto normalny szukałby piłkarzy w takim wieku na islandzkim pustkowiu? W drużynach młodzieżowych nie miał sobie równych, gole strzelał nawet z połowy czy dryblując przez kilkadziesiąt metrów. Dlatego sztab szybko postanowił ten talent wprowadzić w dorosłość - jak to w Anglii, zrobili to dosyć brutalnie.
Najpierw dając mu doświadczenie biednego klubu i maleńkiej szatni Shrewsbury Town, gdzie Sigurdsson trafił na miesiąc, trochę dłużej do ostrego stylu gry niższych lig angielskich przyzwyczajał się w Crewe Alexandra. Ale to dzięki całkiem bezbolesnym wypożyczeniom pracujący wtedy w Reading Brendan Rodgers już nie oddawał Sigurdssona nikomu, a w sezonie 2009/10 wstawił do pierwszego składu drugoligowca.
Islandczyk odwdzięczył się ponad dwudziestoma golami, szybko trafił do serc kibiców, a zwłaszcza wpadł w oko pewnemu niemieckiemu studentowi. Młodego Kevina do Reading na uniwersytet wysłał ojciec, a przy kolejnych spotkaniach wciąż słyszał od syna o świetnym Sigurdssonie. Ralf Rangnick - bo to o tego niemieckiego szkoleniowca chodzi - zaufał mu, sam przyjrzał się pomocnikowi i jeszcze latem 2010 roku ściągnął do Hoffenheim za klubowy rekord Reading.
Można powiedzieć, że o ile Sigurdsson dotychczas miał generalnie szczęście trafiać na szkoleniowców z bardzo nowoczesnym spojrzeniem na futbol - wspomniani Rodgers, Ranngnick, Lagerback, ale też Andre Villas-Boas czy Garry Monk - o tyle w Niemczech przegrał z Holgerem Stanislawskim. Były obrońca żądał od Islandczyka większej dyscypliny, choć najważniejsze okazało się to, że kompletnie zignorował, gdy ten wrócił do składu po ciężkiej kontuzji . Ostatecznie bez żalu oddał na wypożyczenie do Anglii, choć Sigurdsson w debiutanckim sezonie w Hoffenheim został wybrany najlepszym zawodnikiem drużyny. Nic dziwnego, że Stanislawski w klubie przetrwał ledwie miesiąc dłużej.
Kilkumiesięczny epizod w Swansea wypromował go do tego stopnia, że latem 2012 roku walczyły o niego Liverpool, Tottenham i ponownie Reading. Udało się londyńczykom, choć Sigurdsson zachwycał głównie w tych fragmentach, gdy przerwę od noszenia drużyny na plecach brał sobie Gareth Bale. Gdy Walijczyka sprzedano do Realu Madryt i sprowadzono kilkunastu nowych piłkarzy, Islandczyk mimo większej roli i pięciu goli w sezonie nie czuł pełnej satysfakcji ze swojej roli. Decyzja o powrocie do Swansea nie była łatwa, ale tam wiedział, że może być kimś.
Kimś na miarę swojej pozycji w reprezentacji. Tę budował sukcesywnie od wielu lat, był najważniejszym ogniwem drużyny do lat 21, która w 2010 roku rozbiła Niemców 4-1 - każdy ze strzelców z tamtego meczu teraz gra w reprezentacji Lagerbacka. Oczywiście to zawsze Sigurdsson się wyróżniał. Nie tylko szybkością, zwinnością i siłą, ale przede wszystkim techniką. Niezależnie od tego przy której stopie miał piłkę potrafił zaskoczyć rywala.
Jego klubowy menedżer, Garry Monk podkreśla również inteligencję Sigurdssona - dzięki temu może spełniać rolę typowego środkowego pomocnika, ale i tego rozgrywającego tuż za plecami napastnika. Jego współpraca z Wilfriedem Bonym - a raczej asysty przy golach Iworyjczyka - pozwoliły snajperowi przejść do Manchesteru City za kilkadziesiąt milionów funtów. Sam trafił do siatki siedem razy, kolegom asystował dziesięciokrotnie i raczej kwestią czasu pozostaje jego kolejny krok, kolejna próba wyżej.
A skoro Swansea ostatnio dołuje, to może znów dzięki reprezentacji? Przecież to gole Sigurdssona w kadrze dały najważniejsze zwycięstwa w historii islandzkiego futbolu - trafiał w obu meczach z Holandią, a drużyna Lagerbacka jako pierwsza w eliminacjach zapewniła sobie awans na Euro 2016. Ironia polega na tym, że właśnie z takiego piłkarza Holendrzy byliby bardzo dumni. Uniwersalnego, mądrego, spokojnego pod presją, świetnego technicznie i na boisku widzącego więcej od innych. Dlatego Lagerback ustawia go nie bliżej ataku, ale w samym środku zespołu. Dlatego w piątkowym meczu nie tylko trzech z czterech bramkarzy reprezentacji Polski może obawiać się Sigurdssona.