Polska - Islandia. Kogo obawiają się bramkarze Adama Nawałki?

Jego strzały w meczach wpuszczali Artur Boruc i Wojciech Szczęsny, a Łukasz Fabiański regularnie przygląda się uderzeniom Gylfiego Sigurdssona na treningach Swansea City. Kim jest najlepszy zawodnik rywali Polaków w piątkowym meczu z Islandią? Relacja na żywo na Sport.pl oraz w aplikacji Sport.pl LIVE od 20.45.

Nie mogło być zaskoczenia, gdy Grzegorz Krychowiak wymienił Gylfiego Sigurdssona jako najlepszego zawodnika reprezentacji piątkowych rywali Polaków. Nawet dla defensywnego pomocnika takiej klasy jak on, przypilnowanie piłkarza o profilu 26-letniego Islandczyka jest robotą najbardziej niewdzięczną.

Tylko Tytoń go nie zna

Pierwszym kontaktem idealnie przygotowuje sobie piłkę do strzału, drugim nie daje szans bramkarzowi. W pełnym biegu lub z pozycji stojącej, Gylfiemu Sigurdssonowi nie robi to większej różnicy. A przecież 26-latek znakomicie kopie też ze stałych fragmentów gry. Łukasz Fabiański twierdzi, że w ich pojedynkach na treningach Swansea często wpuszcza nawet osiem z dziesięciu rzutów wolnych Islandczyka. Do takich starć dochodzi bardzo często. - Nie ma innego sposobu - podkreślał wielokrotnie Sigurdsson - jak po prostu wychodzić na trening i powtarzać technikę uderzenia. Strzał za strzałem.

 

Gdyby nie treningi, to na nic zdałyby się godziny oglądania rzutów wolnych Davida Beckhama i goli z akcji Franka Lamparda. Jednak oglądając Sigurdssona w akcji łatwo również dostrzec, że od świetnych reprezentantów Anglii wziął tylko sposoby na wykończenie. W rozegraniu jest zupełnie inny: elegancki, szybszy, nieprzewidywalny, ale i odpowiedzialny. - Ma w swojej grze pewne elementy techniki Zlatana Ibrahimovicia - chwalił go selekcjoner Islandczyków, Lars Lagerback.

Gdy w pierwszych dniach listopadowego zgrupowania Łukasz Wiśniowski z "Łączy nas piłka" wypytywał Fabiańskiego o Sigurdssona, tak naprawdę o Islandczyka mógł również zagadnąć dwóch innych bramkarzy reprezentacji Polski. Bo i Artur Boruc, i Wojciech Szczęsny doświadczyli techniki oraz siły uderzeń tego pomocnika - nie na treningach, ale w meczach Premier League. Zarówno w przypadku Boruca (2-3 z Tottenhamem) i Szczęsnego (1-2 ze Swansea) trafienia Sigurdssona były decydujące o zwycięstwach jego zespołu.

Jak zwiedzać Anglię

Sigurdsson oczywiście nie ma patentu wyłącznie na polskich bramkarzy - jego strzałów nie bronili m.in. Samir Handanović (Inter), David De Gea (Manchester United), Petr Cech (jeszcze w Chelsea) czy Joe Hart (Manchester City). - Oczywiście ma świetnie ułożoną prawą i lewą stopę, może strzelić gola z każdego miejsca, ale to bardziej rozgrywający, ofensywny pomocnik z umiejętnością wykończenia akcji - przedstawia go Lagerback.

Kariera Sigurdssona jest jeszcze bardziej niesamowita, gdy weźmie się pod uwagę, że technikę szkolił jeszcze na pozbawionych trawy klepiskach w zimowej aurze Islandii, a potem doświadczenia nabierał w niższych ligach angielskich. Niech świadczy to o jego wyjątkowości, że w takich okolicznościach nie zatracił talentu, a wręcz go rozwinął.

Do akademii Reading trafił dzięki ledwie kilku występom w reprezentacji do lat 15, bo kto normalny szukałby piłkarzy w takim wieku na islandzkim pustkowiu? W drużynach młodzieżowych nie miał sobie równych, gole strzelał nawet z połowy czy dryblując przez kilkadziesiąt metrów. Dlatego sztab szybko postanowił ten talent wprowadzić w dorosłość - jak to w Anglii, zrobili to dosyć brutalnie.

Najpierw dając mu doświadczenie biednego klubu i maleńkiej szatni Shrewsbury Town, gdzie Sigurdsson trafił na miesiąc, trochę dłużej do ostrego stylu gry niższych lig angielskich przyzwyczajał się w Crewe Alexandra. Ale to dzięki całkiem bezbolesnym wypożyczeniom pracujący wtedy w Reading Brendan Rodgers już nie oddawał Sigurdssona nikomu, a w sezonie 2009/10 wstawił do pierwszego składu drugoligowca.

Od syna dla ojca

Islandczyk odwdzięczył się ponad dwudziestoma golami, szybko trafił do serc kibiców, a zwłaszcza wpadł w oko pewnemu niemieckiemu studentowi. Młodego Kevina do Reading na uniwersytet wysłał ojciec, a przy kolejnych spotkaniach wciąż słyszał od syna o świetnym Sigurdssonie. Ralf Rangnick - bo to o tego niemieckiego szkoleniowca chodzi - zaufał mu, sam przyjrzał się pomocnikowi i jeszcze latem 2010 roku ściągnął do Hoffenheim za klubowy rekord Reading.

Można powiedzieć, że o ile Sigurdsson dotychczas miał generalnie szczęście trafiać na szkoleniowców z bardzo nowoczesnym spojrzeniem na futbol - wspomniani Rodgers, Ranngnick, Lagerback, ale też Andre Villas-Boas czy Garry Monk - o tyle w Niemczech przegrał z Holgerem Stanislawskim. Były obrońca żądał od Islandczyka większej dyscypliny, choć najważniejsze okazało się to, że kompletnie zignorował, gdy ten wrócił do składu po ciężkiej kontuzji . Ostatecznie bez żalu oddał na wypożyczenie do Anglii, choć Sigurdsson w debiutanckim sezonie w Hoffenheim został wybrany najlepszym zawodnikiem drużyny. Nic dziwnego, że Stanislawski w klubie przetrwał ledwie miesiąc dłużej.

Kilkumiesięczny epizod w Swansea wypromował go do tego stopnia, że latem 2012 roku walczyły o niego Liverpool, Tottenham i ponownie Reading. Udało się londyńczykom, choć Sigurdsson zachwycał głównie w tych fragmentach, gdy przerwę od noszenia drużyny na plecach brał sobie Gareth Bale. Gdy Walijczyka sprzedano do Realu Madryt i sprowadzono kilkunastu nowych piłkarzy, Islandczyk mimo większej roli i pięciu goli w sezonie nie czuł pełnej satysfakcji ze swojej roli. Decyzja o powrocie do Swansea nie była łatwa, ale tam wiedział, że może być kimś.

Holender z Islandii

Kimś na miarę swojej pozycji w reprezentacji. Tę budował sukcesywnie od wielu lat, był najważniejszym ogniwem drużyny do lat 21, która w 2010 roku rozbiła Niemców 4-1 - każdy ze strzelców z tamtego meczu teraz gra w reprezentacji Lagerbacka. Oczywiście to zawsze Sigurdsson się wyróżniał. Nie tylko szybkością, zwinnością i siłą, ale przede wszystkim techniką. Niezależnie od tego przy której stopie miał piłkę potrafił zaskoczyć rywala.

Jego klubowy menedżer, Garry Monk podkreśla również inteligencję Sigurdssona - dzięki temu może spełniać rolę typowego środkowego pomocnika, ale i tego rozgrywającego tuż za plecami napastnika. Jego współpraca z Wilfriedem Bonym - a raczej asysty przy golach Iworyjczyka - pozwoliły snajperowi przejść do Manchesteru City za kilkadziesiąt milionów funtów. Sam trafił do siatki siedem razy, kolegom asystował dziesięciokrotnie i raczej kwestią czasu pozostaje jego kolejny krok, kolejna próba wyżej.

A skoro Swansea ostatnio dołuje, to może znów dzięki reprezentacji? Przecież to gole Sigurdssona w kadrze dały najważniejsze zwycięstwa w historii islandzkiego futbolu - trafiał w obu meczach z Holandią, a drużyna Lagerbacka jako pierwsza w eliminacjach zapewniła sobie awans na Euro 2016. Ironia polega na tym, że właśnie z takiego piłkarza Holendrzy byliby bardzo dumni. Uniwersalnego, mądrego, spokojnego pod presją, świetnego technicznie i na boisku widzącego więcej od innych. Dlatego Lagerback ustawia go nie bliżej ataku, ale w samym środku zespołu. Dlatego w piątkowym meczu nie tylko trzech z czterech bramkarzy reprezentacji Polski może obawiać się Sigurdssona.

Najbardziej wstydliwe boiskowe "klopsy" [WIDEO]

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.