Euro 2016. Wojciech Szczęsny: Kadra samych ważnych piłkarzy

- Robert jest chwalony za gole, ale jego wielką zasługą jest także to, jak poradził sobie z rolą lidera kadry. Kapitanem może być każdy, ale liderem już niekoniecznie - mówi Wojciech Szczęsny, bramkarz Romy i reprezentacji Polski.

Michał Szadkowski: Jaki był kluczowy moment eliminacji, w którym uwierzyłeś, że możecie awansować na Euro 2016?

Wojciech Szczęsny: Pierwszym było zwycięstwo z Niemcami. Ale taki wieczór może się zdarzyć każdemu. My mieliśmy świetny dzień, oni - słaby. Potwierdzenie naszej siły przyszło miesiąc później w Tbilisi, gdzie wygraliśmy 4:0. Mieliśmy dziesięć punktów po czterech meczach i uwierzyliśmy w awans. Dotarło do nas, że eliminacje mogą nie skończyć się tylko na pokonaniu mistrzów świata. Wiedzieliśmy, że wystarczy nie przegrywać z bezpośrednimi rywalami, czyli Irlandią i Szkocją.

Do niedzieli - poza tym zwycięstwem z Niemcami - reprezentacja grała solidnie, unikała wpadek ze słabeuszami, ale w trzech meczach nie pokonała ani Szkocji, ani Irlandii. To zwiększało presję przed decydującym meczem z Irlandczykami?

- Ani trochę. Byliśmy na drugim miejscu, wiedzieliśmy, że wszystko jest w naszych rękach. Ostatecznie w dwóch meczach wyjazdowych z wyspiarzami zdobyliśmy dwa, a u siebie - cztery punkty. W każdych eliminacjach takie wyniki oraz uniknięcie wpadek dają awans. Meczów, których nie da się wygrać, nie można przegrać, zwłaszcza w tak wyrównanej grupie jak nasza. Wyjazdowe remisy nie były złe. Gdybyśmy nie przywozili punktów z Glasgow i Dublina, mogłoby się okazać, że w niedzielę gralibyśmy o wszystko.

Od pierwszego dnia wierzyłeś, że Adam Nawałka poprowadzi was do Euro 2016?

- Prawdę mówiąc, nie pamiętam. Na pierwszym zgrupowaniu myślałem tylko o tym, by wywalczyć miejsce w pierwszej jedenastce. W debiucie selekcjonera zagraliśmy tragicznie, ulegliśmy Słowacji 0:2. Gdy jednak zaczęły się eliminacje, nikt już nie miał wątpliwości, że to odpowiednia osoba na odpowiednim miejscu.

Niepowodzenia na Euro 2012 i w eliminacjach mundialu w Brazylii przyduszały reprezentację?

- W poprzednich eliminacjach osiągaliśmy takie wyniki, że zasługiwaliśmy na większą krytykę, niż dostaliśmy. Atmosfera w drużynie była dobra, ale otoczka - czyli wszystko, co się wokół niej dzieje - zdecydowanie gorsza. Jak przychodził ważny mecz, to wszyscy spodziewali się, że reprezentacja przegra albo zagra słabo. Teraz było odwrotnie.

W czasie poprzednich eliminacji Kamil Glik mówił, że sami zdajecie sobie sprawę, że gracie poniżej swoich możliwości. Co się stało, że nagle to się zmieniło?

- Ogromną zasługę mają trenerzy. Nie mówię tylko o Adamie Nawałce, ale całym sztabie. Do każdego meczu byliśmy perfekcyjnie przygotowani. Chodzi mi o odprawy taktyczne, analizę rywali, a także o to, że wypracowaliśmy kilka sposobów rozegrania stałych fragmentów gry. Strzeliliśmy w ten sposób osiem goli, czasami bardzo ważnych: z Gruzją w Tbilisi, gdzie grało nam się bardzo trudno, z Irlandią w niedzielę.

Widzieliśmy, że trenerzy każdego dnia pracują do trzeciej-czwartej w nocy, zastanawiają się nad taktyką i składem. Ufaliśmy, że mogą nam pomóc, i słuchaliśmy się.

Twoi koledzy podkreślają, że kluczem do sukcesu była atmosfera w kadrze.

- W reprezentacji jest dużo śmiechu, zespół jest bardzo zjednoczony. Nie przeceniałbym znaczenia atmosfery. Jak są wyniki, to i atmosfera jest dobra. Zwłaszcza w reprezentacji - zgrupowanie odbywa się raz na miesiąc, lepiej przyjeżdża się, jeśli ostatni mecz się wygrało. Ale nie chodzi tylko o wyniki, także o kibiców i media. Nawet po brzydszych meczach w Irlandii i Szkocji oraz porażce z Niemcami komentarze były raczej pozytywne. Graliśmy z mniejszą presją, a większym wsparciem.

Każdy, kto wchodził na boisko, wnosił coś do drużyny. Nawet ci piłkarze, po których przed eliminacjami nikt się tego nie spodziewał. Kto przewidywał, że Krzysiek Mączyński zagra w większości spotkań, i to na tak dobrym poziomie? Trudno powiedzieć, na ile osiągnęli ten poziom dzięki selekcjonerowi, a na ile dzięki sobie. Nie ma wątpliwości, że Nawałka odpowiednio dobierał piłkarzy, wybierał optymalną taktykę. Ale słowa uznania należą się też zawodnikom, którzy zagrali na tak wysokim poziomie.

Sebastian Mila opowiadał niedawno "Wyborczej" o tym, że zgrupowania są perfekcyjnie zorganizowane, a Nawałka dba o każdy detal. Selekcjoner stworzył wam optymalne warunki, a wy je wykorzystaliście?

- To prawda. Ale ważne było też to, że selekcjoner nam zaufał. Na początku organizował każdą minutę zgrupowania. Potem poznał piłkarzy i dał im wolną rękę. Wiedział, że jesteśmy profesjonalistami i mamy wspólny cel. To zaufanie stawało się coraz większe. Im bliżej było końca eliminacji, tym większą rolę odgrywali Robert Lewandowski, Grzegorz Krychowiak, Kamil Glik, Artur Boruc. Nie wszyscy grali w pierwszym składzie, co również pokazuje siłę tej drużyny. Trener uznał, że sami będziemy wiedzieli, czego potrzebujemy, i robili, co uważamy za słuszne. To zadziałało. Gdy mieliśmy wolne popołudnie, trener pytał Roberta, na co mamy ochotę. Na początku po prostu ustalał plan.

Selekcjoner podzielił się władzą?

- Robert będzie chwalony za to, ile goli strzelił dla klubu i reprezentacji, ale jego wielką zasługą jest także to, jak poradził sobie z rolą lidera. Kapitanem może być każdy, ale liderem już niekoniecznie.

Zgadzasz się ze Zbigniewem Bońkiem, że pomogło mu to, że został kapitanem, bo poczuł się odpowiedzialny za drużynę?

- Wszyscy wiedzieli, że Robert jest gwiazdą reprezentacji, ale on sam chyba potrzebował udowodnić coś sobie i kibicom. Ta odpowiedzialność mu pomogła. Ma świetne relacje ze wszystkimi zawodnikami, nie jest tak, że młodsi zawodnicy boją się do niego odezwać, sam szybko łapie z nimi kontakt.

W jaki sposób kierował drużyną?

- Czasy kapitanów, którzy krzyczeli na innych zawodników, minęły. Jeśli ktoś nie rozumie, czym jest gra w reprezentacji, to nie powinno go w ogóle w niej być. A jeśli tworzysz fajną atmosferę, to nie ma za co ludzi opieprzać. Czasami trzeba tylko komuś coś podpowiedzieć, wesprzeć i grać dalej.

Robert był dobrym kolegą każdego zawodnika. Wspierał, świetnie się komunikował i konsultował decyzje. Nie było tak, że kapitan coś mówi i wszyscy robią, co on chce. Ktoś kiedyś powiedział, ze prawdziwy lider kreuje innych liderów. A Robert sprawiał, że każdy piłkarz czuł się ważny.

Zaczynałeś eliminacje jako pierwszy bramkarz, byłeś bohaterem meczu z Niemcami, by wiosną do Irlandii jechać jako trzeci golkiper. Dziś jesteś tylko rezerwowym.

- Liczyłem się z tym, bo przestałem grać w klubie. Jakąś cegiełkę do awansu jednak dorzuciłem, wystąpiłem w czterech meczach, trzy wygrałem, jeden zremisowałem. Chciałbym więcej, ale poza tym, że jestem członkiem tej reprezentacji, jestem także jej kibicem. Cieszę się z tego sukcesu nie tylko jako ktoś, kto się do niego przyczynił, ale jako Polak i kibic. I dziś najważniejsze jest to, że awansowaliśmy.

Poprzednie Euro skończyło się dla ciebie po 68 minutach i czerwonej kartce w meczu z Grecją....

- To, co było wczoraj, nie ma znaczenia, nie mówiąc już o tym, co było trzy lata temu. Patrzę do przodu. Liczy się wspólny cel, którym był awans, a teraz jest jak najlepsze przygotowanie się do turnieju.

Latem zostałeś wypożyczony na rok z Arsenalu do Romy. Planujesz zostać w Rzymie czy wrócić do Londynu i walczyć o miejsce w klubie, w którym grałeś dziewięć lat?

- Na razie mam plan, by w sobotę zagrać dobrze z Empoli. Po co myśleć o tym, co będzie za rok? Muszę grać dobrze i odwdzięczyć się ludziom, którzy dali mi szansę.

Co się stało w Londynie, że musiałeś zostać wypożyczony?

- Zdawałem sobie sprawę, że Petr Czech nie został ściągnięty po to, by siedzieć na ławce. Nikt nie może kwestionować mojego zaangażowania i miłości do Arsenalu, ale chciałem grać. Lepiej było szukać doświadczenia w innym klubie.

Ale ty usiadłeś na ławce już w styczniu.

- Takie jest życie piłkarza, grasz słabiej, to siadasz na ławce. David Ospina nie dawał powodów, by go zmienić, więc to naturalne. Zdaję sobie sprawę, jaki uprawiam zawód. Jeden, dwa słabsze mecze i musisz odbudowywać swoją pozycję. Nie mam do nikogo pretensji.

Angielskie gazety pisały, że usiadłeś na ławce, bo Arsene Wenger przyłapał cię na paleniu pod prysznicem. Trener zapewniał, że nie straciłeś miejsca przez problemy dyscyplinarne. Ty w ogóle nie chcesz o tym rozmawiać.

- Jestem piłkarzem, chętnie rozmawiam, ale o futbolu.

Świetna atmosfera w kadrze. Za kulisami, czyli "The best of Łączy nas piłka" [ZOBACZ]

Zobacz wideo
Czy Polska wyjdzie z grupy na Euro 2016?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.