Polska - Niemcy. Polska pokonała mistrzów świata!

Prawie 30 strzałów, niemal nieustanna gra bez piłki i do tego mając za rywali mistrzów świata - jeśli jednak nie wierzyliście do tej pory w cuda, to ten nie tyle zdarzył się na Waszych oczach, ile po prostu wszystkim sceptykom przywalił w twarz. Wreszcie pokonaliśmy Niemców, mistrzów świata!

Wydawało się, że w ostatnim tygodniu każdy temat został poruszony, każdy aspekt gry Polaków i Niemców przeanalizowany, każdy możliwy scenariusz rozpatrzony. W narodzie tak bojowego nastroju i takiego budowania atmosfery nie było od ponad dwóch lat, gdy także na Stadionie Narodowym rozpoczynaliśmy Mistrzostwa Europy. Znów na ustach wszystkich było pytanie - jak nie teraz, to kiedy?

Jeszcze nie w pierwszej połowie, bo mistrzowie pokazali swoją klasę, choć na szczęście gospodarzy bez tej samej skuteczności co w Brazylii. Ruch Muellera co rusz kreował problemy defensorom, a atak Polaków niemal nie istniał na początku spotkania, środkowi pomocnicy zbyt łatwo tracili piłkę. W pierwszym kwadransie ledwie raz Neuer musiał łapać dośrodkowanie, a najgłośniej się zrobiło, gdy Ruediger czysto odebrał piłkę Lewandowskiego w polu karnym Niemców. Proenca może dla mistrzów świata szczęśliwym sędzią nie jest, ale w tej sytuacji gry po prostu nie mógł przerwać. Z kolei szybko sprawdzone zostały treningi Adama Nawałki ze stałych fragmentów gry, ale to dopiero szczęśliwy blok Krychowiaka zatrzymał strzał Hummelsa.

Niemcy, choć próbowali wielokrotnie, nie potrafili przebić się prostopadłymi podaniami ze środka pola. Wszystko do czasu, gdy zauważyli, że po pozwoleniu, by to Polacy zaatakowali piątką graczy, defensywa gospodarzy sama się otwiera, bez potrzeby wymiany kilkunastu podań pod polem karnym Wojciecha Szczęsnego. Optymizmem nie napawała też współpraca Glika z Szukałą - gdy kontrowali Niemcy, pierwszy z nich robił pięć kroków w tył, a drugi - dwa do przodu. Polacy przebić mogli się raz, w 37. minucie, gdy Lewandowski przejął piłkę w środku pola, mądrze poczekał i rozegrał akcję, ale w sytuacji dwóch na jednego obrońcę Milik z Grosickim się nie dogadali, marnując okazję, na którą czekało ponad pięćdziesiąt tysięcy ludzi.

Po chwili Bellarabi mógł w debiucie strzelić gola, ale minimalnie chybił. Po chwili Mueller chciał przechytrzyć Glika i Szczęsnego aż do przesady - i dobrze! - bo inaczej po najgroźniejszej kontrze Niemców kompletnie zdezorganizowani Polacy powinni przegrywać. Od 35. minuty wyglądało to tak, jakby gospodarze nie mogli doczekać się przerwy, a goście woleliby grać bez niej. Mueller niecelnie uderzał głową, Bellarabi okiwał Szukałę, ale strzelił zbyt łatwo dla Szczęsnego. Hummels fatalnie spudłował z kilku metrów. I wtedy ulga - Pedro Proenca zakończył pierwszą połowę. Grający i tak na zwolnionych obrotach Niemcy mieli piętnaście strzałów, "honor" Polaków uratował jedną słabą próbą Kamil Grosicki...

I jeszcze początek drugiej połowy wskazywał na to, że kibiców czeka najdłuższe 45 minut od lat. Znów dominowali Niemcy, znów obrońcy mogli tylko chaotycznie wybijać... I gdy po pięciu minutach Jodłowiec odnalazł się w środku pola bez krycia i z piłką przy nodze, przez trybuny przeszedł ryk. Pomocnik może i zwlekał z przerzuceniem akcji na prawe skrzydło, może i Durm wygrał pojedynek główkowy z Grosickim, ale to Piszczek zebrał piłkę, miał czas, by przygotować ją do dośrodkowania, Lewandowski "zabrał" ze sobą Hummelsa, z drugiej linii wbiegł w pole karne Milik... Jeśli wtedy kogoś jeszcze nie było na trybunach, to przegapił pierwszego od 1971 roku gola Polaków strzelonego Niemcom w meczu o stawkę.

Trafienie Milika jakby wybudziło Niemców z letargu - nagle każdy ich drybling był przyspieszony, coraz więcej podań zamiast w poprzek boiska było kierowanych pod bramkę. Strzelali Goetze, Mueller, Schuerrle, Bellarabi - wszyscy w odstępie kilku minut, ale Polaków ratował dobrze ustawiony Szczęsny. Publiczność uwierzyła w cud, kibice co wznowienie spoglądali na telebim przerażeni, że to jeszcze tyle czasu.

Ale też Polacy podnieśli poziom gry w obronie, gdy tylko nie byli zmuszeni do ratowania się przed kontrami Niemców. Skutecznie ograniczali miejsce, blokowali strzały i podania, Glik częściej po murawie przemieszczał się wślizgiem, niż stojąc. Wszystko to działało, a gdy Grosicki przedarł się i zmusił Neuera do prostej interwencji, Loew od razu ruszył do linii bocznej i już nie siadł na ławce. Polacy maksymalnie zwalniali, Arkadiusz Milik owacji na stojąco słuchał, człapiąc przy swojej zmianie. Na rozpamiętywanie jego występu nie było czasu, bo wprowadzony Podolski z woleja trafił w poprzeczkę - to był 25. strzał Niemców, a jeszcze trzeba było kilka kolejnych wytrzymać...

I gdy Polacy cieszyli się z każdej kilkunastosekundowej przerwy, wybicia w aut lub na połowę Niemców, Łukasz Piszczek z nadzieją na kilka kolejnych chwil spokoju rzucił z boku do Lewandowskiego. Grający wybitnie napastnik zastawił Boatenga, zrobił sobie miejsce i podał do wbiegającego z drugiej linii Sebastiana Mili - pomocnik Śląska pewniej tej akcji nie mógł wykończyć, do maksimum wykorzystał szansę od Adama Nawałki. Szansę, której przecież miało nie być.

Tak jak tego zwycięstwa. I gdy Pedro Proenca gwizdnął po raz ostatni, na stadionie tańczyli wszyscy oprócz 1931 kibiców reprezentacji Niemiec i jedenastu grających w barwach mistrzów świata. Niemożliwe? Wreszcie i Polska też się przekonała, że w futbolu coś takiego nie istnieje.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.